poniedziałek, 14 lipca 2014

Odcinek piąty

Bill

Spojrzałem na Toma, a widząc, że wybiegł z domu właściwie tak, jak stał, to pokręciłem tylko głową. Było mi tak cholernie dobrze w jego ramionach, że nie ruszałem się, dopóki nie poczułem na swojej skórze małych kropelek. Zaczynało padać, a Toma ubranie na pewno nie było do tego przygotowane. Odsunąłem się od niego i spojrzałem mu w oczy.
- Chodź do domu. – Tak! Wiem! Zabrzmiało to co najmniej tak, jakby było to nasz dom... Nasz dom... Mój i Toma... Uhm... – Nie chcę, byś był chory i by nie było cię w szkole... – Tom tylko pokiwał głową i zaczęliśmy kierować się z powrotem do budynku, w którym mieszkał mój... nauczyciel? Kochanek? Nie wiem, czy tam mogłem mówić. To było chyba za wielkie określenie. Choć i tak strzeliło mi coś do głowy rano... Może to przez tego kaca? Sam nie wiem, ale jakby nie patrzeć, to wyznałem mu, że się w nim zakochałem...! Ludzie...! Mi chyba naprawdę na głowę padło! Przysięgam! Choć... Może tak naprawdę było...? Może po prostu wewnętrznie tego nie dopuszczałem do siebie… To w takim razie dziwię się sam sobie, że powiedziałem to na głos. Tak, tak. Dziwny i nienormalny ze mnie człek. Kiedy tak szliśmy ramię w ramię i przechodziliśmy przez miejsce, skąd było już bardzo blisko do Toma mieszkania, a w pobliżu nikogo nie było, poczułem, jak coś ściska moją dłoń. Coś chłodnego. Zerknąłem w tamtą stronę i dostrzegłem, że to jego dłoń… Odwzajemniłem uśmiech, którym obdarzył mnie i zarumieniłem się lekko. To niesamowite jak w krótkim czasie może się wszystko zmienić... Naprawdę! Ile ja go znałem? Stanowczo za mało na coś takiego! Nie jestem jakimś… pierwszym – lepszym, o! Swoją drogą tak poza tym, to można by się głębiej zacząć zastanawiać nad tym małym gestem... No bo to takie niby nic, ale może coś jednak symbolizować... No bo jednak ZWYKLI przyjaciele w ZWYKŁYCH sytuacjach tak nie chodzą... Może i Tom nie powiedział mi niczego wprost... Tego, co czuje… Nie używał słów, ale używał gestów. Gdybym dla niego nic nie znaczył, to naprawdę goniłby mnie prawie nagi w samych skarpetkach przez pół miasta? Wątpię...! Ba, jestem przekonany, że nie! Kiedy dotarliśmy już na miejsce, okazało się, że akurat zdążyliśmy, bo rozpętała się prawdziwa burza...! Byśmy zmokli jak... jak kury! Wyglądałbym okropnie! Poza tym wiało strasznie i chyba obu nam było trochę zimno. Usiadłem skulony na kanapie, a Toma wygoniłem, by się ubrał jakoś cieplej. Po chwili przyszedł z kocem i dwoma gorącymi czekoladami. Matko, kocham go...! Stop...! Boże...! Nie...! W sensie... No... Wiadomo w jakim znaczeniu... W sensie, że... No... Bo tak się mówi… A nie, że od razu go kocham tak naprawdę, bo... Oj, nieważne zresztą, bo zaraz się pogubię we własnych myślach! Poczułem na sobie cholernie mięciutki koc i aż skuliłem się, upijając łyk słodkiego napoju.
- Dziękuję – uśmiechnąłem się do Toma i przysunąłem bliżej, po czym również okryłem go materiałem.
- Ależ nie ma za co – puścił mi oczko i włączył telewizor. O! Bajka...!
- Serio uważasz, że po tym weekendzie będziemy widywać się tylko raz na jakiś czas jak zwykli... kumple? – Ledwo przeszło mi to przez gardło... Przysięgam!
- Nie – powiedział bardzo cicho, napinając mięśnie brzucha.
- Tom... Kim ja tak właściwie dla ciebie jestem? – Zapytałem drżącym głosem, gdyż bałem się najgorszego. To oczywiste! A jak mi powie: „Kolegą, bo nikim innym NIE MOŻESZ być.”, albo... hm… „Bill, ja nie mogę, przepraszam.” Boże...!
- Poczekaj jeszcze... Poczekaj jeszcze z tym pytaniem, proszę... – Mruknął i przymknął powieki, a mnie coś w okolicach serca ścisnęło. A... Jasne... I co, myśli, że potem mniej będzie boleć, prawda? Nie, potem będzie jeszcze gorzej. Wiem, że taka odpowiedz nic dobrego nie przynosi. Mruknąłem tylko coś niezrozumiale, odstawiając kubek, który był do połowy pełny, na stolik i próbowałem się podnieść, jednak zaraz zatrzymała mnie czyjaś ręka.
- Zostań – wymruczał mi do ucha, a ja poczułem na swej skórze ciarki. Och... Czemu ty mi to robisz? Czemu tak na mnie działasz?! Tom przyciągnął mnie do siebie jeszcze bardziej i objął w pasie, układając głowę na moim ramieniu, a ja czułem jego oddech na swojej skórze. Dreszcze.
I w sumie to sobota właśnie tak nam upłynęła. Na oglądaniu. Czasami ktoś wtrącił jakąś uwagę dotyczącą filmu, który akurat leciał. No, filmu, bądź bajki. Dużo się też przytulaliśmy. Bo albo to Tom mnie tulił, albo to ja miałem głowę na jego kolanach, a on bawił się moimi włosami, albo siedziałem na nich. Na obiad zamówiliśmy pizzę i chyba z piętnaście minut wybieraliśmy dodatki tak, by każdemu pasowały. Chciałem się do niej oczywiście dorzucić, ale Tom kategorycznie mi zabronił i całkowicie wybił mi ten pomysł z głowy. Nastał wieczór, a z tym dość poważny problem...
- Tommy? – zdrobniłem jego imię, a po jego minie mogłem dostrzec, że spodobało mu się to. I to bardzo! W końcu z jakiegoś powodu miał te dwa ogniki w swych czekoladowych oczkach, prawda?
- Taak?
- Bo widzisz... Bo tę noc, co jeszcze była no to jeszcze... Ale... Ale w tą, to ja nie mam w czym spać… A nie mogę kolejny dzień w tym, co mam na sobie – skrzywiłem się na samą myśl.
- Chodź, wybierzemy coś! – pociągnął mnie za rękę i zaraz znaleźliśmy się... chyba w garderobie! O matko, ile szafek, półek i w ogóle... tego wszystkiego! A wszystko tak uporządkowane i posegregowane... – To co sobie pan życzy?
- E... To może jakieś bokserki i... koszulkę! – pokiwałem głową i wyszczerzyłem się. Po chwili ściągnąłem swe ubrania tak, że od pasa w górę byłem nagi. Tom spojrzał tylko na mnie i przełknął głośno ślinę, po czym podał mi jakąś koszulkę na ramiączka. Założyłem ją, a gdy zobaczyłem siebie w lustrze, lekko się skrzywiłem.
- Tom... Ona jest za dużo. Ja nie mam cycków, a to ma dekolt! A przynajmniej u mnie! – wybuchnąłem śmiechem i wsadziłem piąstki pod koszulkę, które miały imitować piersi. – O, lepiej! – poruszałem brwiami, na co mój towarzysz zaczął się śmiać i podał mi inną koszulkę, która również była trochę za duża, no ale jakoś wyglądałem chociaż. Gdybym się postarał, to może i wyglądałbym dość... seksownie... Bokserki dostałem z Batmanem, na co cieszyłem się jak dziecko. Naprawdę! Lubię takie rzeczy, choć sam nie wiem czemu.
- Mogę iść się umyć? – zapytałem dość niepewnie.
- Jasne! Nawet nie pytaj! Czuj się tutaj jak u siebie – puścił mi oczko. – Tam prosto i drugie drzwi na lewo – pokazał mi jeszcze ręką. – Tam w szafce znajdziesz czyste ręczniki. Korzystaj z czego tylko chcesz – pokiwałem głową i poszedłem tak, jak skierował mnie Tom. Łazienka, tak jak zresztą reszta domu, była doskonale zaprojektowana. Wszystko ze sobą idealnie współgrało. Rozebrałem się i wszedłem do wanny, po czym puściłem wodę. Uch... Gorąca. Uwielbiam...! Zacząłem wąchać żele i wybrałem ten, który miał dla mnie najładniejszy zapach, po czym zacząłem się nim myć. Potem siedziałem sobie skulony w wannie i pozwalałem, by woda spływała po moim ciele w dół. Wspaniałe uczucie…
Tom stwierdził, że on będzie spać w salonie na kanapie, a ja w jego sypialnie. No mówiłem, że tak nie chcę...! Debil...! Leżałem pod kołdrą i patrzyłem się przed siebie, aż w końcu nie wytrzymałem i zerwałem się, po czym pobiegłem do salonu.
- Śpij ze m...mną... błagam... – wydukałem, a Tom dołączył do mnie. Tak, tak. Leżąc obok niego po prostu nie wytrzymałem i oparłem głowę na jego ramieniu. Mógłbym tak codziennie…
- Śpij dobrze, Billy – wyszeptał i zaczął przeczesywać palcami moje włosy. Więcej nie pamiętam, gdyż zaraz potem odpłynąłem.
                                                                                              ***
- Tom?
- Hm?
- Jeśli czujesz się tutaj samotny, to czemu mieszkasz sam? – zapytałem rano, kiedy leżałem z głową na jego klatce piersiowej i obejmowałem go w pasie. Nie wiem jakim cudem do tego doszło, ale właśnie tak się obudziłem. Chyba przez sen... ekhem... musiałem się wiercić. Ale jako że Tom mi nic nie mówił, to udawałem, że wszystko jest w porządku, a ten gest nie jest jakiś nie na miejscu.
- Nie chce mieszkać z jakimiś obcymi ludźmi – skwasił się, a ja widząc jego minę po prostu się zaśmiałem.
- Nie miałem na myśli współlokatorów! Nie takich!
- To co w takim razie?
- Czemu nie kupisz sobie... pieska...? – uśmiechnąłem się i przekręciłem się tak, by mieć na niego lepszy widok. Leżałem do niego prostopadle, przodem w stronę jego głowy i z głową na jego brzuchu.
- Pieska? – zmarszczył brwi, a zaraz przygryzł wargę. Ojj… Lepiej się powstrzymaj...! – Wiesz... Ja chyba nie umiem zajmować się pieskiem…
- To ja ci pomogę…! Ej, no...! Zobaczysz! Będzie fajnie! Taki mały, słodki szczeniaczek! No proszę! Nauczymy go dawać znać, gdy będzie chciał siusiu i będziesz mógł się z nim bawić...! Nie takiego od razu jakiegoś dużego! Nie, nie, nie! Tylko takiego... no… idealnego! – zrobiłem słodkie oczka i mrugałem powiekami.
- Jestem szalony – powiedział jakby do siebie, a ja rzuciłem mu się na szyję. – Ale masz mi we wszystkim pomagać! – swoją drogą, to nie wiem, czemu tak się cieszyłem. Może przez to, że zawsze chciałem mieć psa, ale rodzice się po prostu na niego nie zgadzali? Zawsze coś wymyślili! A ja już po jakimś czasie dałem sobie z tym spokój, bo wiedziałem, że cokolwiek bym nie powiedział, to i tak znajdą jakieś argumenty przeciw. Poza tym… Skoro mam mu pomagać we wszystkim... To chyba znaczy, że jednak chce się ze mną zadawać... I nie skończy się na jednym spotkaniu w tygodniu poza szkołą.
- Jedźmy do schroniska! – zerwałem się i pobiegłem do toalety, zrobiłem jako taki porządek z włosami i ubrałem się. No nie będę ciągle w bokserkach paradować! Stanąłem taki gotowy przed Tomem, a ten się tylko śmiał! Ja ci dam się tu śmiać z Billy’ego! – No ubieraj się! – ponagliłem go i wyszczerzyłem się. Za ten czas zdążyłem zrobić nam śniadanie, które razem zjedliśmy, a potem wsiedliśmy w auto i pojechaliśmy.
- Czemu ty się tak cieszysz, hm? – zapytał mój towarzysz, kiedy prawie rozsadzało mnie na fotelu pasażera.
- Zawsze chciałem mieć psa, ale rodzice nie chcieli. Poza tym... Oj… One są cudowne! – rozczuliłem się. Kiedy w końcu znaleźliśmy się na miejscu, już do naszych uszu dobiegało szczekanie, co jeszcze bardziej mnie pobudziło. O ile było to możliwe...! Pociągnąłem Toma za rękę do środka. I kiedy tylko przechodziliśmy koło zagród z pieskami, one jeszcze bardziej szczekały, jakby chciały powiedzieć: „Weź mnie, weź mnie!”.
- Może mogę w czymś pomóc? – zaraz obok nas pojawiła się długonoga brunetka. „Tak, spierdalaj” – pomyślałem.
- Oczywiście – na Toma twarzy pojawił się ten kokieteryjny uśmiech. No nie… Ty sobie żartujesz...? – Szukamy szczeniaczka.
- A jakaś konkretna rasa?
- Zdaję się na panią – wyszczerzył te swoje cholernie równe zęby, a ja tylko spuściłem głowę. W okolicy mego serca znowu coś nieprzyjemnie mnie ściskało.
- Byleby nie wyrósł za duży – bąknąłem.
- Byleby za duży potem nie był – powiedział Tom głośniej. Po kwadransie przeszli już na „ty”, a ja chciałem tylko stamtąd zniknąć. Czemu nie pojechaliśmy do innego schroniska, gdzie mógłby obsługiwać nas jakiś obleśny facet, hę?! Dziewczyna, której notabene już nie lubiłem, pokazywała nam różne szczeniaczki i mówiła jaka to rasa, krótko ją opisując.
W końcu Tom zdecydował się na shar peia. Jakiś najmniejszy, to on nie będzie w przyszłości, no ale dogiem niemieckim też nie! W sumie… To dobrze powiedziałem, że to Tom zadecydował, bo ja to tylko przytaknąłem. Straciłem swój cały humor i zapał.
- To jak? Zgadzacie się na przygarnięcie tego pieska? – zapytała Carolin, bo tak miała na imię jak się okazało.
- A może mogę coś jeszcze przygarnąć? I to nie pieska tym razem – zapytał Tom, a ja zacisnąłem dłonie w pięści. Dziewczyna uśmiechnęła się tak, jakby naprawdę chciała by tak było. No cóż się dziwić… Patrząc na Toma, to człowiek był w stanie wszystko oddać, by… A zresztą, nie będę nad tym bardziej rozmyślać…
Kiedy wszystkie sprawy formalne były załatwione, Tom pożegnał się z tą… no... sami wiecie. Oczywiście ona przyjęła to dość niechętnie. Mój nauczyciel nie dał jej swojego numeru. Znaczy oficjalnie jej nie dał. Jak ma IQ troszkę powyżej debila, to weźmie z tego całego arkusza, który Tom musiał wypełniać, a gdzie było jego nazwisko. Siedziałem w samochodzie i patrzyłem się za okno. Czułem się okropnie. Naprawdę… W sumie, to nie powinienem się tak czuć, bo jednak nic mnie z Tomem nie łączyło. Znaczy... Nie byliśmy oficjalnie w związku, więc mógł podrywać kogo tylko chciał. Nawet dziwkę. Ale myślałem, że jednak po tym pocałunku... Uhm… Na kolanach poczułem coś ciepłego. Coś, co się ruszało. Spojrzałem w tamtą stronę, a widząc małego szczeniaczka, uśmiechnąłem się delikatnie. Przez łzy. Zaraz moja twarz była cała mokra, ale wiedziałem, że nie mogę się rozpłakać. A przynajmniej nie teraz i nie przy nim. Tom nie odzywał się przez cała drogą. Ja również nie zamierzałem rozpoczynać żadnej konwersacji, co było dość oczywiste. Głaskałem delikatnie pieska, który jak na razie nie miał jeszcze imienia. Ale naprawdę był słodki. I miał tyle fałdek na swoim ciele, które tylko dodawały mu pewnego rodzaju uroku. No, ale to moje zdanie. Dopiero, gdy samochód się zatrzymał, Tom wysiadł z auta, obszedł je i gdy otworzył drzwi z mojej strony, dostrzegł, że moja twarz jest cała czerwona oraz mokra.
- Co się stało? – zapytał, wyraźnie zmartwiony. Pf… Teraz się nagle przejmuje... Ciekawe czemu tego nie robił, gdy podrywał tamtą laskę, a mnie po całości olał…
- Nic – burknąłem i spuściłem głowę, jednak zaraz została ona dość delikatnie, aczkolwiek stanowczo podniesiona do góry przez palce chłopaka.
- Powiedz mi.
- Ach tak?! Jakoś w schronisku się tak nie przejmowałeś, gdy chodziłem smętnie od klatki do klatki, a ty podrywałeś tę szmatę! – wybuchłem w końcu. I nie. Nie miałem żadnych wyrzutów nazywając ją w ten sposób. – Ja też mam jakieś tam uczucia, wiesz?! Okej, może i nie jesteśmy razem i może nic do mnie nie czujesz, ale mogłeś mi to powiedzieć. A nie pokazywać. Myślałem... – zamyśliłem się i prychnąłem – myślałem jednak, że ten pocałunek dla ciebie coś oznaczał. Że te wszystkie gesty nie są z dupy wzięte, ale jednak się myliłem! Proszę twój pies! A ja wracam do siebie – podałem mu szczeniaczka, który patrzył na mnie tymi swoimi ślepkami, że nie wytrzymałem i wybuchnąłem głośnym płaczem, przytulając czworonoga mocno do siebie.
- Bill... Ja... Ja... Ja po prostu... – dukał, a ja spojrzałem na niego, choć obraz mi się rozmazywał.
- Ty co, hę?! No powiedz! Powiedz Tom, kim ja tak właściwie dla ciebie jestem! Za kogo ty mnie masz?! – wykrzyczałem i patrzyłem na niego wyczekująco.


Tom
Jego słowa wciąż odbijały mi się w głowie niczym echo. Co miałem mu niby powiedzieć? Sam nie wiedziałem. Nie rozumiałem swoich uczuć.
- Odpowiedz! - zażądał głosem nieznoszącym sprzeciwu.
- Nie krzycz na mnie, to po pierwsze - warknąłem, tym samym zaznaczając między nami granicę, która wcześniej się jakoś zatarła... - Zbyt dużo ode mnie wymagasz, a zbyt krótko się znamy. Prosiłem cię o coś, więc nie wiem po co ta cała awantura - wysyczałem, patrząc na niego zły, przez co tylko skulił się w sobie. - Musisz dać mi czas, zrozum... - dodałem już nieco łagodniej, wzdychając na koniec cicho.
- To może pozwolę ci o tym pomyśleć w odosobnieniu - odezwał się słabo, a mi zrobiło się go żal. Spuścił głowę, a jego ciałem wstrząsnął dreszcz. Płakał. Znowu. I to przeze mnie...
- Bill... Przepraszam... - szepnąłem, chcąc go przy tym przytulić, ale odtrącił mnie.
- Daruj sobie! - krzyknął, wierzchem dłoni wycierając jeden ze swoich mokrych policzków. - Idź do tej swojej głupiej cizi, a mi daj święty spokój! - dodał, oddając mi psa, po czym odsunął się ode mnie i odszedł, nie czekając na moje wyjaśnienia, których nawet nie miałem. Nie goniłem go. Bo po co? Nie chciałem go okłamywać, nie wiedząc, co tak naprawdę czuję. Miałem mu szeptać miłe słówka, mydląc mu tym oczy, a gdybym w końcu zrozumiał, że jednak jest dla mnie nikim i znudził mi się, odrzucić go...? Nie... Nie chciałem tego. Nie chciałem go zranić. Musiałem to po prostu przemyśleć. I teraz miałem na to cały niedzielny wieczór.

***

Kiedy znalazłem się w mieszkaniu, nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Byłem totalnie rozdarty wewnętrznie. Jedyne, co byłem w stanie zrobić, to wziąć zimne piwo z lodówki, usiąść przy telewizorze i pić, głaszcząc przy tym mojego pieska, którym miałem teraz opiekować się sam, chociaż totalnie nie wiedziałem, jak mam to robić. Brakowało mi Billa cholernie. Jego ciepła... Ciała, wtulonego w mój bok.
- Ech... - westchnąłem głośno i spojrzałem na szczeniaka. - I co, mały? Jak cię nazwiemy, hm? - zapytałem go, ale on tylko patrzył na mnie swymi małymi i czarnymi jak węgiel ślepkami. W końcu piesek fuknął, zszedł z moich kolan i położył się na kanapie z dala ode mnie. - Ej... No co ty...? - Popatrzyłem się na niego, marszcząc brwi. - Focha masz? - zadałem mu kolejne pytanie, na co zaszczekał. - Brakuje ci Billa...? Bo mi bardzo... - odezwałem się po chwili ciszy. - Na pewno lepiej by się tobą zaopiekował, niż ja... - mruknąłem, ale szczeniak mi już nie odpowiedział, gdyż zasnął. Ja zresztą wkrótce też.

***

Jak zwykle z rana obudziłem się dosyć wcześnie. Nie wiem czemu, ale zawsze miałem tak, że gdy gdzieś miałem iść i to rano, to sam się automatycznie budziłem i nie potrzebowałem dzięki temu żadnego alarmu, budzika, czy czegoś w tym stylu. Jak już otworzyłem oczy, to spostrzegłem, że szczeniaka obok mnie już nie ma, ale zamiast niego, było coś innego.
- Booooooobiiiiik...! - wrzasnąłem, patrząc na prezencik, który znajdował się na mojej ulubionej, skórzanej kanapie. Dopiero po chwili zorientowałem się, jak nazwałem psa. - Bobik? - powtórzyłem, wzruszając ramionami. W sumie... Póki nie miał chrztu (czytajcie: nie skontaktowałem się z Billem), to na razie mogło być. Po chwili przy moich nogach znalazła się zguba. Piesek merdał ogonkiem, jakby był najszczęśliwszym stworzeniem na tej planecie. - No masz się z czego cieszyć! - zwróciłem się do niego. - Naprawdę! Ciekawe, kto to posprząta, hę? - Bobik fuknął tylko i odbiegł znowu w nieznane. Nie miałem czasu za nim gonić. Zrobiłem swoje codzienne czynności przed pracą, zadziwiająco się dzisiaj do niej spiesząc. Musiałem porozmawiać z Billem. Chciałem już go zobaczyć. Przed wyjściem z domu zadzwoniłem jeszcze do sprzątaczki, prosząc ją, by posprzątała i zaopiekowała się moim pieskiem, po czym zabierając swoje rzeczy, zwinąłem się do pracy. Jechałem tak szybko swym samochodem, że o mało co nie miałem wypadku, ale jakoś niespecjalnie się tym przejąłem. Gdy już dotarłem na miejsce, zaparkowałem, wysiadłem z auta i ruszyłem w stronę budynku. Czas do ósmej ciągnął się jak flaki z olejem. Czekałem na dzwonek z niecierpliwością, a kiedy już nastąpił i wszedłem do klasy - zdrętwiałem. Miałem pierwszą lekcję z Billa klasą, ale go nie było...
Jak się później okazało, nie było go cały tydzień, a szukałem go nawet wtedy, kiedy nie miałem z nim lekcji. Martwiłem się. Przez głowę przebiegało mi milion myśli. Nie wiedziałem, co mam począć. Tak bardzo chciałem go zobaczyć... Tak bardzo za nim tęskniłem... W dodatku Bobik dawał mi się we znaki, a przecież miał mi pomagać w opiekowaniu się szczeniakiem...! Pod koniec tygodnia po prostu nie wytrzymałem... Od razu po lekcjach ruszyłem do domu Billa. Dokładnie wiedziałem, gdzie mieszka. Jak już znalazłem się przed drzwiami jego domu, chciałem zawrócić.
- Tom, bądźże mężczyzną! - nakazałem sobie, patrząc się drętwo w drewniane drzwi, które znajdowały się centralnie przed twarzą. Miałem akurat zapukać, ale w tym samym momencie owe drzwi się otworzyły, a przede mną stanął poszukiwany we własnej osobie.
- T-Tom...? - wydukał i jakby pobladł na twarzy.


Bill

Patrzyłem tak na niego z dobre pięć minut i nie odzywałem się. Chciałem akurat wynieść butelkę plastikową do specjalnego pojemnika (No wiecie... recykling, o! Segregacja i tak dalej), gdy... natknąłem się na Toma. Naprawdę zastanawiałem się, po co przyszedł. Przez cały tydzień się mną nie interesował i – bądźmy szczerzy – miał mnie w dupie, a teraz nagle co...?! Samo wypowiedzenie jego imienia przyszło mi z trudem i oczywiście musiałem się zająknąć. Już nie miałem ochoty wyrzucać tej butelki. Odstawiłem ją na szafkę obok i spuściłem wzrok, patrząc na swoje stopy.
- Bill... – powiedział bardzo czule, a ja spojrzałem na niego bardzo niepewnie, przygryzając wargę.
- Wejdź – sam nie wiem, czemu szeptałem, ale było to mimowolne i zupełnie tego nie kontrolowałem. W ogóle, to nie wiedziałem czemu go zaprosiłem. Mógłbym przecież wszystko powiedzieć mu w progu, ale... wolałem jednak zrobić to bardziej... „po ludzku”. Mój... e… nauczyciel, bo inaczej nie mogłem go nazywać, chyba miał dość dobry słuch, bo jednak usłyszał to, co powiedziałem i wszedł, po czym zamknął za sobą drzwi. Jako, że byłem sam, skierowałem swe kroki do salonu i wiedziałem, że Tom podążał za mną.
- Rozgość się – mruknąłem, a jednocześnie na myśl nasunęła mi się chwila, gdy to on kazał czuć mi się u niego jak u siebie. Uhm... Jak wtedy było radośnie... Nieważne... Skoczyłem tylko do kuchni po dwie szklanki z wodą i jedną z nich postawiłem na stole przed kanapą, na której siedział Tom. Może i liczył, że usiądę obok, lecz ja wybrałem fotel naprzeciwko niego. Mijały długie minuty, a ciszy, która zrobiła się już krępująca, nikt nie przerwał.
- Co cię do mnie sprowadza? – zapytałem w końcu, nie mogąc już wytrzymać.
- Nie było cię tydzień w szkole. A ja… ja się martwiłem, Bill – prychnąłem tylko. No patrzcie...! Nagle zaczął się o mnie martwić! A to ci dopiero!
- Już mnie tam nie zobaczysz – odparłem chłodno i ścisnąłem mocniej szklankę w dłoniach.
- Jak to? – zdziwiony? Ups! Jakże mi przykro... No tak, że aż kurwa wcale!
- Tak to. Wyprowadzam się. Do Londynu. Nie było mnie przez tydzień, bo się pakowałem i tak dalej – westchnąłem i odłożyłem szklane naczynie, po czym schowałem twarz w dłoniach. – Tak będzie lepiej… Dla mnie i dla ciebie... Może masz rację... Może z czasem to wszystko by nas przerosło... A jeśli nie wiesz, kim dla ciebie jestem, to może niech tak zostanie, wiesz? Niech zostanie na tym, że jestem twoim uczniem. TYLKO uczniem – powiedziałem dobitnie. Sam siebie okłamywałem i zastanawiałem się, po ilu razach wypowiadane kłamstwo staje się prawdą.
- J...jak to...? Bill... Proszę... – jego głos się załamywał. Nie mogłem bezczynnie tego słuchać. Miałem uczucia, no! Wstałem i usiadłem obok niego, po czym dałem rękę na jego kolano, lekko głaszcząc je kciukiem.
- Tak będzie lepiej. Jeśli chcesz, to mogę pisać do ciebie... Co się u mnie dzieje... I w ogóle... Niech to działa obustronnie…
- Ty nie możesz wyjechać! – krzyknął nagle, a ja cały zdrętwiałem. Nie mogłem się przyzwyczaić do tych jego nagłych wybuchów. Skuliłem się tylko i patrzyłem w jakiś punkt na podłodze. – Bill... No przestań...! Miałeś mi pomagać ze szczeniakiem! Co ja teraz zrobię?! Przecież ja sobie nie poradzę!
- Jakoś przez ten tydzień dałeś radę, bo o ile się nie mylę, to on żyje.
- Ehe...! Dałem radę ze sprzątaczką oraz internetem! Ty nie możesz wyje…
- Tom, kurwa mać! – wybuchnąłem, nie mogąc już tego wytrzymać. Kiedy on się w końcu zorientuje... Kiedy dojdzie do niego to, kim tak właściwie dla mnie się stał i to, że mam uczucia?! – Czemu nie mogę?! Bo co?! Bo TOBIE będzie źle?! A czemu nikt w tym wszystkim nie myśli o mnie?! Owszem, znamy się w chuj mało, ale co z tego?! To jest jakiś pierdolony przelicznik?! Że co, po miesiącu możesz wyznać komuś miłość, po dwóch możesz z nim chodzić, a po roku go pieprzyć, tak?! – prychnąłem i pokręciłem głową. – Pamiętasz swoją pierwszą lekcje z naszą klasą? Jak pierwszy raz się zobaczyliśmy? Pamiętasz, jak podrywałeś tę laskę, może i nieświadomie? Już wtedy czułem tę cholerną zazdrość, choć w ogóle ciebie nie znałem! Ja naprawdę rozumiem, że mogę cię nie pociągać, bądź nie być dla ciebie odpowiedni. Dlatego wyjeżdżam. Bo to nas obu przerasta. Poradzisz sobie. Do tej pory sobie radziłeś, więc dalej tak będzie. Tom... To nie jest niczego koniec, bo nic się nie zaczęło... I nie zacznie – ostatnie zdanie wręcz wyszeptałem, jakby dopiero to do mnie dochodziło. Nic się nie zacznie... Między mną, a Tomem nic nie będzie... Nigdy...
- Zostań... Zostań tutaj dla mnie... Nie możesz być tak daleko – spojrzał na mnie zaszklonymi oczami.

- Dlaczego...? Powiedz mi dlaczego...

5 komentarzy:

  1. Piękny odcinek. Nasunęło mi się takie przemyślenie. Nawet, jeśli różnica wieku między nimi nie jesteś aż tak wielka, to jednak jest. I tu właśnie widać to. Bill mając 17 lat chce wszystko wiedzieć i mieć od razu, chociaż, sam twierdzi, że jest staroświecki i wszystko musi biec swoim torem, to chyba w tej jednak kwestii nie jest aż taki staroświecki. Tom patrzy na wszystko już inaczej, doświadczenie, jakie ma nauczyło go ostrożnie deklarować się z uczuciami. Widać, że zależy mu na Billu, ale nie jest taki wyrywny. Mam nadzieję, że Tomowi uda się jednak zatrzymać go w kraju. Z niecierpliwością czekam na kolejny odcinek.

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękne <3
    Bardzo mi się spodobało XD
    I jak Bill powiedział że wyjeżdża...to bardzo smutałam bardzo
    Mam nadzieję że Tom mu powie co czuje i Billy zostanie
    Proszę nim róbcie mi tego i nich on zostanie!!!
    Czekam na kolejny :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Kurde! Wszystko się komplikuje. No odcinek świetny jak zwykle. Mam wielką nadzieję, że Bill nie wyjedzie! Chociaż trochę go rozumiem, bo w sumie...
    No to czekam na nową notkę, weny! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jest piękny. Smutny, ale mimo to...
    Nie wyobrażam sobie wyjazdu Billa. Ale wierzę, że to zrobi. To bardzo w jego stylu. Mam nadzieję że odpowiedź na ostatni wers będzie taka jakiej wszyscy się spodziewamy.
    Piesek! Słodko! Ale jeżeli Bill wyjedzie będzie przypominał Tomowi o nim. Mam nadzieję że Tom go nie odda. To byłoby zaprzepaszczenie wszystkiego co ich łączy...
    Czekam ze zniecierpliwieniem na kolejny rozdział mimo tego, że wyjeżdżam i tam nie będę mogła czytać... Szkoda :P
    Duużo weny!
    Tracheotomie

    OdpowiedzUsuń
  5. Biedny Bill , szkoda mi go .. Nie dość, że rodzice , to jeszcze Tom mu miesza w głowie. Hmm.. coś mi się wydaje, że Tom zatrzyma Billa, że będzie kazał mu zamieszkać z nim . A psiak to chyba woli bardziej Billa niż Toma haha ;p

    No nic, czekam z niecierpliwością na nowość;)

    OdpowiedzUsuń