piątek, 31 października 2014

Odcinek dwudziesty ósmy

Tom

Jak dla mnie Bill przesadzał i tyle. Wydawał mi się za bardzo przewrażliwiony na tym punkcie. W końcu nie miałem zamiaru nic przed nim zatajać. Nie było tylko okazji, żeby o tym powiedzieć. No... Może faktycznie była, gdy mówiłem o tych pieniądzach, ale wtedy po prostu uznałem, że Bill mnie za krótko zna, a ja nie chciałem się nad sobą niepotrzebnie rozczulać. I chociaż tamtego wieczora byłem na niego naprawdę wściekły za zaczęcie tej bezsensownej kłótni, to i tak miałem ochotę go przytulić... Jednak zamiast tego, wyszedłem z jego pokoju, jak mnie wcześniej prosił. I to był chyba pierwszy raz, gdy spaliśmy oddzielnie.
Rano też nie było inaczej. Chłopak zwyczajnie nie chciał ze mną rozmawiać, więc nie naciskałem, bo co ja mogłem? W szkole również go nie szukałem. Skoro chciał ode mnie spokoju, to miałem zamiar mu go dać. Kiedy miałem lekcje z jego klasą, to nie zwracałem nawet na niego jakiejś szczególnej uwagi. Do końca roku szkolnego i tak zostało z dwa tygodnie, więc postanowiłem im odpuścić. Po pracy dostałem SMS-a od Billa, że wróci później. Nie napisał gdzie idzie, z kim idzie i kiedy dokładnie wróci. Martwiłem się o niego...
I tak w zasadzie było przez cały tydzień. Chodziliśmy do szkoły, po szkole Bill znikał, wracał późnym wieczorem i nie odzywał się do mnie. Nie wiedziałem co mam robić. Tęskniłem za nim. Ale nie szło mi się z nim nawet dogadać. Ba! On nawet nie chciał ze mną rozmawiać! Miałem jednak nadzieję, że w weekend znów zacznie się do mnie odzywać. A tęskniłem za nim na tyle, że w piątek wieczorem wręcz nie wytrzymałem i zasnąłem w jego łóżku, które było przesiąknięte jego zapachem...

Bill

- Ale jeśli się wygadasz, to przyrzekam, że wykastruję cię tymi oto rękoma – uniosłem dwie dłonie, grożąc Georgowi.
- Nic nie powiem tym razem, naprawdę. Będziesz mnie mógł nawet tymi rękoma wykastrować – pokazał swoje i zachichotał.
- Tymi, którymi co noc sobie walisz? Cholera, muszę załatwić sobie naprawdę grube rękawice, by je w ogóle dotknąć! – zaśmiałem się, a chłopak się lekko oburzył. U Georga byłem prawie codziennie. Od momentu w którym kończyłem szkołę, aż do wieczora. Czasami szedłem do parku, raz na zakupy, a raz to nawet byłem w klubie. Ale siedziałem w kącie i patrzyłem na ludzi, a po jednym drinku wyszedłem.
- Będę spadać, Geo. Dzięki za wszystko – przytuliłem chłopaka na pożegnanie i skierowałem się do mojego i Toma mieszkania. Lubiłem wracać nocą. Już nawet się nie bałem! Mogłem podziwiać tę piękną, tajemniczą i fascynującą porę. Pełne gwiazd niebo. Próbowałem wszystko robić, by tylko nie obudzić Toma, który zapewne już spał. Jak zawsze powitał mnie Bobik. No uwielbiałem go.
- Co malusi? Cii… - uśmiechnąłem się do niego i podrapałem lekko za uszkami. Wszedłem do pokoju, zrzucając z siebie ubrania tak, że aż zostałem w samych bokserkach. I kiedy chciałem udać się do łóżka…
- AAA! – krzyknąłem i aż odskoczyłem do tyłu, zatrzymując się na biurku. Jakaś postać leżała na moim łóżku, aż w końcu usiadła… - Tom?! – zapytałem zaskoczony i zmarszczyłem brwi. – Co ty tutaj robisz?
- Ja… No… Tęskniłem, Bill – wyszeptał, a mi się po prostu zrobiło go żal. Tęsknił tak bardzo, że aż zasnął w moim łóżku? Westchnąłem smutno i położyłem się obok niego.
- Przepraszam – wyszeptałem wprost do jego ust, w które zaraz się mocno wpiłem. Ja też tęskniłem… Za jego ustami. Jego ciałem. Całym nim…

Nastał ostatni tydzień szkoły. I jeśli mam być szczery, to czasami czułem się dość zaniedbywany przez Toma. W końcu teraz miał te całe rady na głowie, a i uczniów, którzy byli zagrożeni. Musiał wymyślać te testy na zaliczenie i tak dalej. Ale ważne, że wieczorami był tylko mój… Oj tak…
A gdy nastał ostatni dzień szkoły ten  debil kazał mi ubrać garnitur! No zwariował! Ale poszedłem z nim na pewne kompromisy i w sumie, to miałem trampki, czarne spodnie, rozpiętą na jeden guzik białą koszulę i na to marynarkę! Nie wyglądałem chyba najgorzej, hm? A już po kilku godzinach nastąpiły… wakacje!


Tom

Byłem cholernie szczęśliwy, gdy pogodziłem się z Billem tamtego wieczora. W łóżku oczywiście... Ale jednak! Następnego dnia obydwoje mieliśmy świetne humory i postanowiliśmy, że przez cały weekend nie opuścimy naszego mieszkania. Na przemian jedliśmy coś, kochaliśmy się, siedzieliśmy w łazience lub oglądaliśmy telewizję. No, czasami Bill tylko wyprowadzał Bobika na pół godziny, by załatwił swoje sprawy w psim parku, a ja tymczasem układałem testy dla zagrożonych lub dla tych osób, które chciały podciągnąć swoją ocenę końcową. Oczywiście nie pytałem, gdzie bywał po szkole, bo nie chciałem, by był na mnie zły za wścibskość, ale sam mi powiedział co robił i stwierdził, że w ogóle nie jestem o niego zazdrosny. Lecz chłopak nawet nie zdawał sobie sprawy, jak wielki ciężar spadł z mojego serca.
W ostatni tydzień szkoły byłem zalatany. Do rady każdy za wszelką cenę chciał poprawić ocenę, jakby nie mogli uczyć się przez cały rok szkolny. To naprawdę wkurwiające. Zwłaszcza, że Bill skarżył się na to, że nie poświęcam mu wystarczająco dużo czasu. Jednak w nocy starałem mu się wszystko wynagrodzić. A już niedługo... Nadeszły upragnione wakacje! Miałem pewne plany co do nich, więc postanowiłem o tym porozmawiać z Billem, gdy po zakończeniu skoczyliśmy do restauracji, by to uczcić. Kiedy już dostaliśmy zamówione potrawy, podjąłem temat:
- Myślałeś już o wakacjach? - zapytałem, spoglądając na chłopaka.
- W zasadzie to nie... A co? - zerknął na mnie, unosząc brwi.
- A może chciałbyś pojechać do swojego taty?
- Hum... Wiesz... Po tym, jak tak się... wykazał, to nawet chętnie. Tęsknię za nim... Bardzo... Ale bez ciebie nie jadę, Tom – odparł, patrząc na mnie zdeterminowanym wzrokiem, jakby przygotował się już na to, że będę go do tego namawiać.
- A jeśli nie mam zamiaru puszczać cię samego? - zapytałem, na co aż odłożył widelec na talerz i spoglądał na mnie z głupim wyrazem twarzy.
- No a niby z kim mam jechać?
- A jak myślisz? - Uśmiechnąłem się, a chłopak zaraz poszedł w moje ślady.
- Serio?! O taaaak....! Z tobą pojadę dosłownie wszędzie! - zawołał i wstał ze swojego miejsca, by mnie przytulić. A raczej rzucić się na mnie i dusić.
To co to będzie, jak dowie się o niespodziance, którą mu przygotowałem, kiedy się pokłóciliśmy?

piątek, 24 października 2014

Odcinek dwudziesty siódmy

Bill

Nie wierzyłem. Naprawdę nie wierzyłem w to, że spotkam Toma rodzinę. No, aż do momentu, w którym wychodziłem z przymierzalni w jakimś przyległym, czarnym garniturze. Nawet krawat miałem aż pod szyję zawiązany! Dusiłem się w tym! Nie jestem przyzwyczajony do czegoś takiego, a już na pewno nie umiałbym chodzić tak na co dzień. W końcu wyszliśmy z tego sklepu zostawiając tam fortunę. Naprawdę! Za jeden garnitur mógłbym mieć naprawdę dobry telefon! Ha, laptop! Ale on się uparł!
- Ja nie wiem o co ci chodzi, Billy. Nawet nie wiesz jak elegancko się prezentujesz – wyszeptał mi do ucha, obejmując jedną ręką, a w drugiej trzymał wielką torbę.
- Nie wiem po co wydaliśmy tyle kasy, jak założę to kilka razy. – Pokręciłem głową, prychając. – Jakby nie było tańszych!
- Oj, przestaań.
Jaasne! Przepraszam, ale ja nie sram pieniędzmi! Inaczej niczym bym się nie przejmował. I to nie jest tak, że mi jakoś ich szkoda, ale ludzie! To jest nic innego jak marnowanie kasy!

~.*.~

- Tom? – zapytałem już w domu, trzymając te wszystkie rzeczy w rękach. – A ja naprawdę muszę tam iść?
- Nie chcesz? – Uniósł brew i obrócił się tak, by widzieć mnie wyraźnie.
- To nie jest tak, że nie chce – zacząłem dukać i spuściłem wzrok na swoje stopy. – No głupio mi tak… Ja nie wiem, jak mam się zachowywać… I się boję, co powiedzą twoi rodzice – wyszeptałem, a zaraz obok mnie znalazł się chłopak, który przytulił mnie mocno.
- Wystarczy jak będziesz sobą, kochanie – wyszeptał mi do ucha. – Nie masz się czego bać. Przecież będę tam razem z tobą, prawda?
- Nie poznawałem rodziców osób z którymi byłem! – jęknąłem i pokręciłem głową. – Znałem tylko rodziców Rossa, no ale ich poznałem tak ogólnie. Mieli mnie za jego kolegę, więc… - wzruszyłem ramionami, a Tom na dźwięk imienia „Ross” jakby cały zesztywniał. – Wszystko w porządku?
- Idź się szykować – powiedział tylko i odsunął się, zmierzając do swej sypialni, w której się zamknął.
No, obraź się, jasne! Wytknąłem mu język, choć bardziej był on skierowany do drzwi, za którymi zniknął, no ale… nieważne. Poszedłem do łazienki i umyłem się, ogoliłem oraz ubrałem w swe nowe, cholernie drogie ubranie. Ja nawet boję się w tym poruszać, boję się, że coś zepsuję! W końcu znając mnie, to nic nie wiadomo. Jeść też nie powinienem, bo zaraz ubrudzę to. Popsikałem się perfumami i zrobiłem jeszcze lekki makijaż. No… Chyba nie jest najgorzej. Tylko ten krawat… Nie mogę iść bez niego w rozpiętej na jeden guzik koszuli? Wyszedłem z łazienki, a Tom spojrzał na mnie od góry do dołu, przez co lekko się zarumieniłem.
- Nie potrafię tego zawiązać. – Wzruszyłem ramionami i uniosłem rękę z krawatem. Chłopak podszedł do mnie, zapiął mi ten ostatni guzik i zawiązał rzecz na mojej szyi, jednak zostawił mi większy luz, niż w sklepie, więc było mi trochę wygodniej.
- Tak sobie myślę… Nawet nie wiesz, jak cholernie pociągający w tym jesteś – wymruczał i przejechał nosem po moim policzku na co się zaśmiałem.
- To może przełożymy wizytę u twoich rodziców, hm? Albo będę zakładać to częściej… Szczególnie w nocy – wymruczałem.
Tom również był elegancko ubrany. Tak, również miał garnitur, ale wyglądał w nim o wiele lepiej! Tak poważnie, elegancko, a ja czułem się po prostu w tym śmiesznie. Jakbym jakiegoś debila z siebie robił. W końcu wyszliśmy z domu, a ja zastanawiałem się, jakby tu się wywinąć od tego. Ale myślenie o tym zabrało mi chyba o wiele za dużo czasu, bo nim się zorientowałem, znajdowałem się już przed drzwiami wejściowymi Toma rodziców. Był zrobiony w prostym stylu, przez co również sprawiał wrażenie eleganckiego. Boże, ja tutaj nie pasuję! Poruszyłem się nerwowo, a Tom tylko złapał mnie za rękę, przez co pewnie chciał dodać mi otuchy i zadzwonił do drzwi, które zaraz otworzył ktoś. Zmarszczyłem brwi, gdy Tom tylko kiwnął do niego głową. Tak się wita ze swoim ojcem? Jednak zaraz naprzeciwko mnie znalazła się para osób w podeszłym wieku i młody chłopak. Ach! To był to odźwierny! Ale by było, gdybym wyskoczył z tekstem: „Witam, panie Kaulitz! Miło mi pana poznać!”. Już na wejściu wyszedłbym na debila. Tom podszedł do swoich rodziców, przywitał się z mamą, całując ją w rękę, a ojcu podał dłoń. Na koniec przywitał się z ów młodym osobnikiem, a ja na to wszystko patrzyłem z tyłu.
- Chodź tu, Bill. Oni nie gryzą – zaśmiał się i kiwnął na mnie ręką. Podszedłem do nich na chwiejnych nogach. – To jest moja rodzina, mama Monica, tata Frank i brat – Andreas.
Pprzywitałem się ze wszystkimi, podając im dłoń i lekko ściskając. Mówiłem, że miło ich jest poznać i w ogóle. Wiadomo, że chciałem wyjść na miłego i uprzejmego.
- Mnie też jest miło cię poznać, Bill. – Uśmiechnął się Frank. – Możesz nam mówić po imieniu. - Kiwnąłem tylko głową. – Więc to twój przyjaciel? – zwrócił się tym razem do Toma, a ja przełknąłem głośno wielką gulę w gardle, która nagle się tam znalazła.
- Tak właściwie to jest mój… chłopak – powiedział, a ja modliłem się w myślach, by nikt mnie stąd nie wyrzucił. No, przynajmniej nie na zbity pysk, bo gdyby mnie wyprosili, to sam bym grzecznie wyszedł. I nawet nie dziwiłbym się im!
- Twój… chłopak? – zapytała Monica, a Tom tylko z wyszczerzem pokiwał głową.
Chcę się zapaść pod ziemię…
- Przecież on mógłby być twoim uczniem z tej szkółki, w której pracujesz – powiedział Andreas, krzywiąc się, a po moim ciele przeszła fala gorąca.
- Tak właściwie to Bill jest moim uczniem – odpowiedział mój chłopak, który chyba nieco się zmieszał.
- To co to jest? Miłość od pierwszej pały, szóstki, odpytywania, sprawdzianu… - i pewnie wymieniałby dalej, gdyby nie jego mama, która szturchnęła go łokciem.
- Andreas, zachowuj się! Ważne, że są szczęśliwi, a tobie nic do tego. – Uśmiechnęła się uprzejmie, a ja czułem, że zaraz zemdleje. A jeszcze czułem, jak kropelki potu spływają mi od karku w dół w tym garniturze.
- Dokładnie. Tak jak my – powiedział Frank i ucałował swą żonę w policzek. – A teraz zapraszamy na kolację. Moja ukochana naprawdę się postarała.
- Przepraszam… Gdzie tu jest toaleta? – zapytałem, a Tom spojrzał na mnie czule.
- Coś się dzieje?
Pokręciłem tylko głową, a zaraz dostałem wskazówki jak do niej dotrzeć. Kiedy w końcu znalazłem się w pomieszczeniu, zamknąłem drzwi, o które zaraz się oparłem i policzyłem w myślach do dziesięciu. Podszedłem do lustra i spojrzałem na swe odbicie. Czemu nie możesz być kobietą?! Byłoby o wiele prościej! Nie dość, że facet, to jeszcze uczeń…! Grr! Ochlapałem się zimną wodą i wróciłem do pozostałych, po czym zająłem miejsce obok Toma.
- Już cię kochają – wyszeptał mi chłopak do ucha, a ja się uśmiechnąłem blado.

Tom

- Aaa...! - zawołałem, wstając ze swojego miejsca. - Zapomniałem wziąć czegoś z samochodu – powiedziałem, kierując się w stronę drzwi wyjściowych. - Poczekajcie chwilkę – dodałem, wychodząc. A już po chwili wróciłem z butelką ulubionego czerwonego wina taty i bukietem herbacianych róż dla mamy. - Proszę, mamo – powiedziałem, wręczając kwiaty dla kobiety. - A to dla ciebie, staruszku – rzekłem, podając wino ojcu.
- Już myślałem, że o nas zapomniałeś – odparł Frank, uśmiechając się szeroko.
- Jakbym śmiał! - zawołałem na swoją obronę, śmiejąc się cicho pod nosem i odsuwając swoje krzesło, które znajdowało się obok Billa, na którego zerknąłem. Siedział wręcz jak na szpilkach. I miałem coś do niego powiedzieć, jednak moją uwagę zwrócił na siebie nie kto inny, jak Andreas.
- Lizus – mruknął wyżej wymieniony, patrząc na mnie z pogardą.
- Bardzo dziękuję za komplement, braciszku – rzuciłem lodowato, mrużąc oczy.
- Tylko nie braciszku, sieroto – odciął się, krzywiąc się przy tym znacząco.
Odkąd rozpoczął się u niego proces, zwany "dojrzewaniem", zaczął zachowywać się jak rozwydrzona nastolatka. W dodatku traktował mnie jak śmiecia. Próbowałem to jakoś znosić, ale z czasem stawało się to coraz trudniejsze.
- Andreas, opanuj się – skarcił go ojciec.
- Mamy gości – wtrąciła Monica, wnosząc akurat do salonu jakieś półmisy z różnymi sałatkami. - Mamy w końcu nie byle jakich gości – dodała, uśmiechając się w moją i Billa stronę.
- Daj mamo, pomogę ci – zaproponowałem, biorąc od niej sałatki, na co tylko pokręciła głową.
W parę minut później wszyscy siedzieliśmy przy stole, zajadając się smakołykami.
- No, Tom. Opowiadaj. Jak tam w szkole? - podjął temat Frank. - Lepiej niż u ojca?
- Wiesz, tato – zacząłem. - Nie narzekam. W zasadzie pracuje tam od drugiego semestru, a zaraz koniec roku, więc niewiele mogę powiedzieć. Ale brakuje mi tego, że u ciebie mogłem brać wolne, kiedy tylko chciałem – powiedziałem, na co wszyscy, prócz Andreasa, wybuchnęli śmiechem.
- A ty, Bill? Jak w szkole? I co myślisz o moim synu? - zwrócił się w stronę chłopaka.
- W szkole w porządku. A Tom... Tom jest naprawdę wspaniałym człowiekiem. Stara się mnie wszystkiego nauczyć. Nie tylko fizyki, ale dużo też o samym życiu – odparł, uśmiechając się czule do mnie.
- Zwłaszcza w łóżku – zadrwił Andreas.
Miałem już mu pojechać jakąś ciętą ripostą, ale Bill mnie wyprzedził.
- Jednak nie można powiedzieć tego o pańskim drugim synu. A przynajmniej tak wnioskuję z naszego spotkania – ciągnął dalej, a mnie aż zadziwiła jego śmiałość.
- A Tomulek nie doinformował cię, że nie jesteśmy braćmi? - zapytał, niemalże warcząc.
- C-co...? - zająknął się czarnowłosy, spoglądając na mnie zdziwiony.
- Przymknij się! - krzyknąłem, podnosząc się ze swojego miejsca. Straciłem resztki cierpliwości dla tego kretyna.
- Tom, spokojnie – poprosiła matka.
- Nie powiedziałeś mu? - dopytywał ojciec.
- O czym...? - zadał kolejne pytanie Bill, patrząc na wszystkich zdezorientowanym wzrokiem.
- Nie było kiedy... - odparłem, wracając z powrotem na swoje miejsce. - Widzisz, Bill... - zacząłem, ale zaraz urwałem, jednak po chwili mówiłem dalej. - Pamiętasz, jak opowiadałem ci o tym, że nie chcę przyjmować pieniędzy od ojca? - zapytałem, na co kiwnął twierdząco głową. - Bo... Bo tak naprawdę, to Frank nie jest moim prawdziwym ojcem... Zostałem adoptowany, gdy miałem kilka miesięcy. Monica nie mogła zajść w ciążę, więc podjęli taką decyzję. Miałem szczęście, że trafiłem do takich dobrych ludzi. I chociaż parę lat później na świat przyszedł Andreas, to i tak dalej traktowali mnie jak swojego pierworodnego. I tak naprawdę, to dlatego odpuściłem sobie tę firmę. Frank dużo i tak dla mnie zrobił. Dla jego biologicznego syna bardziej należy się cały majątek.
- R-rozumiem... - wyszeptał chłopak, spuszczając głowę.
- Ale to nie oznacza, że Andreas może tak cię traktować, Tom. I jeśli mam być szczery, to wolałbym, byś to ty kierował firmą. Będąc z kobietą, czy też z mężczyzną – rzucił Frank, patrząc z żalem na swego rodzonego syna. - Za wiele razy się na tobie zawiodłem, Andreasie.
- Ach tak?! - wykrzyknął, wstając ze swojego miejsca, tak, że aż jego krzesło się przewróciło. - Skoro wolisz sierotę i do tego pedała na swoje miejsce, to proszę bardzo! Bo ja – pokazał na siebie – nie jestem już twoim synem! - wydarł się, wychodząc z domu i zatrzaskując za sobą z hukiem drzwi.
- Nie przejmuj się. Wróci, jak skończą mu się pieniądze – powiedział mężczyzna, poluźniając swój krawat. - I przepraszam cię za niego, Bill. I za to, że musiałeś być tego wszystkiego świadkiem. A ty, Tom, pamiętaj, że dla mnie zawsze będziesz MOIM synem i zawsze będę akceptować każdą twoją decyzję. Bo wiem, że ona zawsze będzie słuszna i dobra. Tak, jak dobry jest Bill.
- I idealnie do siebie pasujecie – wtrąciła Monica, a mi stanęły łzy w oczach. Nie mogłem wręcz uwierzyć w swoje szczęście. Miałem cudownego chłopaka i równie cudownych rodziców. Czego chcieć więcej od szczęścia?


Potem atmosfera się jakoś rozluźniła. Dokończyliśmy kolację, po czym wraz z Billem pożegnaliśmy się, dziękując i opuściliśmy mieszkanie, zabierając ze sobą nowe nabytki – jedzenie od mojej matki.
W drodze do naszego mieszkania, Bill ni z tego, ni z owego, zapytał:
- A nie byłeś ciekawy, kim są twoi prawdziwi rodzice i dlaczego cię zostawili?
- Skoro mnie porzucili, to dlaczego miałbym ich szukać? Nie chcieli mnie, więc to uszanowałem.
- Rozumiem – mruknął, patrząc przed siebie. - A kiedy zamierzałeś mi o tym powiedzieć? - zadał kolejne pytanie, spoglądając na mnie z żalem.
- Kochanie, będziesz się teraz na mnie o to złościć? - zerknąłem na niego. - Powiedziałbym ci. Wcześniej, czy później. W końcu to żadna tajemnica.
Chłopak już nic nie powiedział. Resztę drogi pokonaliśmy w ciszy.

Bill

Wszedłem do domu, a Bobik od razu dorwał się do mnie. Zaczął skakać i merdać ogonkiem.
- No co, słodziaku? – Uśmiechnąłem się i zacząłem z nim witać, głaszcząc psiaka i drapiąc na przemian. – Tak się Bobik cieszy, taak. 
Po chwili psiak pobiegł do Toma, a ja poszedłem do swego pokoju ściągnąć z siebie ten niewygodny strój. Muszę przyznać, że kolacja przebiegła o wiele lepiej, niż się tego spodziewałem. Mógłbym nawet rzecz, że było naprawdę miło, gdyby nie Toma brat… A raczej jego przyrodni brat… Przebrałem się w jakiś dres i usiadłem na łóżku, biorąc laptopa na kolana. Zacząłem oglądać film, aż nagle rozległo się ciche pukanie do drzwi.
- Tak? – zapytałem, zatrzymując odtwarzanie, a już po chwili w moim pokoju znalazła się głowa Toma.
- Mogę? – Kiwnąłem tylko głową i odstawiłem urządzenie na szafkę nocną. – Więc mam rozumieć, że teraz nie będziesz się do mnie odzywać, tak?
- Nie wiem, czy mam ci cokolwiek do powiedzenia – powiedziałem chłodno i wzruszyłem ramionami.
- Bill, możesz przestać? – warknął, a ja prychnąłem.
- Bo to moja wina, no nie? Ja chociaż przed tobą nic nie ukrywałem, Tom! – krzyknąłem, uwalniając z siebie to wszystko, co kumulowało się tam od dobrych kilku godzin. – Otworzyłem się przed tobą już wtedy na ławce, a ty ukryłeś przede mną coś takiego! Mimo tego, co jest między nami. Niedługo odkryję, że jesteś transseksualistą, czy coś! Albo, że jesteś ze mną dla zabawy!
- Przestań! Jakoś o Rossie mi nie powiedziałeś! – wydarł się, a ja w tej chwili naprawdę się go przestraszyłem. – Jak możesz nasze uczucie tak traktować? Nawet nie wiesz, jak poważnie cię traktuję!
- A ty mówisz mi o wszystkich swoich zdobyczach i o tym, co i z kim robiłeś przede mną?! Traktujesz mnie tak poważnie, że aż zataiłeś to przede mną! No, dziękuję za taką powagę, brawo! – zacząłem klaskać w dłonie, co oczywiście było ironiczne.
- Gdybyś się dowiedział, mógłbyś pomyśleć, że moi biologiczni rodzice są na przykład mordercami i co?
No! Teraz to przesadził! Nie wiem, czy szukał po prostu argumentu i palnął pierwsze lepsze, czy tak naprawdę myśli.
- Jak śmiesz! – Aż się z łóżka zerwałem i stanąłem naprzeciwko niego. – Powinieneś wiedzieć, że zależy mi na tobie, a nie na twoich rodzicach lub… czymkolwiek innym! A to podobno ja w tym związku nie jestem dorosły! Wyjdź stąd! – wskazałem palcem na drzwi i podszedłem do okna, odwracając się do Toma tyłem. Pociągnąłem nosem z całych sił starając się powstrzymać przed wypłynięciem łzy, które zebrały się w moich oczach.


Rano niestety trzeba było wstać do szkoły. Na szczęście to koniec roku szkolnego, więc chociaż niektórzy dali nam trochę luzu. No, a przynajmniej z niektórych przedmiotów. U innych trzeba było się trudzić i zaliczać złe oceny, starając się jak najwyższą ocenę wyciągnąć na koniec. Rano zamieniłem z Tomem tylko „dzień dobry” i „smacznego” przy jedzeniu śniadania. Nawet nie jechałem z nim autem, tylko po prostu wyszedłem trochę szybciej z domu. Nie było mi dobrze w środku z powodu wykrzyczanych zeszłej nocy słów. Czułem się wręcz okropnie z tego powodu, ale co miałem zrobić? Nie pozwolę, by Tom był wobec mnie nieszczery, podczas gdy ja mówię mu wszystko. No, pomijając Rossa, ale to tylko ktoś z przeszłości, a nie coś, co dotyczy mnie i będzie ciągnęło się za mną aż do śmierci. Miałem nadzieję, że Tom w końcu to zrozumie…

~*.~

No i mamy kolejny odcinek. Jak widać, ciągle trzymamy się tego, co było na początku, czyli kłótnie, kłótnie, kłótnie. XD Sama nie wiem, kiedy oni przestaną się kłócić, bo nie chce mi się na razie przeglądać odcinków, ale miejmy nadzieję, że niedługo!
No i od siebie chciałabym podziękować tym trzem osobom, które od dłuższego czasu komentują moje i Czaki opowiadanie... Wcześniej było was znacznie więcej, no ale cóż... Nie będę narzekać. Ważne, że chociaż są te trzy osoby, którym bardzo, bardzo dziękuję! Mam ogromną nadzieję, że wytrwacie z Nami do końca, ale nie ukrywam, że miło byłoby, gdyby więcej Was się odzywało, wiec zapraszam do komentowania. ;)

Pozdrawiam,
Joll.

poniedziałek, 20 października 2014

Odcinek dwudziesty szósty

Tom
Kiedy byliśmy w domu strachu, myślałem, że pęknę ze śmiechu. Bill był totalnie przerażony tym, co widział. Bo dla mnie było to naprawdę słabe. Nie wiem, co to musiałoby być, bym się przestraszył. W dodatku można było się tego spodziewać, skoro wchodziliśmy do takiego miejsca. Aczkolwiek nie zmienia to faktu, że świetnie się bawiłem. Jednak jak się zaraz okazało – do czasu. Kiedy znaleźliśmy się przy tej karuzeli, to już nie było mi do śmiechu. Ale - „Czyżbyś się bał?” - Billa, zmotywowało mnie do podjęcia tego wyzwania. Popatrzyłem na niego spod zmrużonych powiek i zająłem jedno z wolnych miejsc, a chłopak po chwili usiadł obok mnie, szczerząc się przy tym głupio. Po chwili zamknąłem te... pasy i zabezpieczenie, by nie wypaść i w ogóle, i jak już wszyscy zajęli miejsca, maszyna ruszyła. Najpierw kręciła się powoli, lecz z czasem zaczęła unosić się ku górze i obracać się coraz szybciej. Już wolałem jeździć samochodem i kręcić się nim, kurwa, w kółko! Normalnie myślałem, że się zaraz porzygam. Naprawdę zaczęło mnie mdlić. I kiedy tylko znaleźliśmy się na dole, pobiegłem zaraz w krzaki , by sobie rzygnąć. Fuj... To było ohydne i okropne. Zwłaszcza, że jeżdżę samochodem, a teraz czułem się tak, jakbym miał chorobę lokomocyjną. No, wiadomo, że kosmonautą to ja bym nie mógł zostać...
- Tom, dobrze się czujesz...? - usłyszałem niepewny głos Billa, gdy ponownie moja głowa wylądowała za krzakami. Wyrzygałem chyba całe śniadanie i wczorajszą kolację... Ugh...
- Nie wiem – mruknąłem, gdy już przestałem wymiotować i spojrzałem na niego, wycierając usta wierzchem dłoni. - Jest gdzieś tutaj kibel? - zapytałem po chwili.
- Jasne! - odparł szybko, po czym chwycił mnie za rękę i zaprowadził do toalety, gdzie umyłem ręce, przepłukałem usta i umyłem twarz. - I co, lepiej? - ponowił temat.
- Trochę. Ale napiłbym się teraz czegoś, bo mam zakwas w mordzie – mruknąłem, krzywiąc się. I chociaż widziałem, że chłopakowi chce się śmiać, to nie wybuchł śmiechem.
- Gdzieś tutaj niedaleko widziałem sklepik. Chodź, zaprowadzę cię – powiedział, uśmiechając się do mnie i wyciągając w moją stronę dłoń, którą zaraz uścisnąłem.
Po chwili staliśmy już przy małym budynku, a gdy podszedłem do okienka, wziąłem dwie butelki wody mineralnej i zerknąłem na Billa:
- Jesteś głodny? - zapytałem, na co kiwnął głową.
- Tylko nie chcę nic, co ma mięso – rzucił, patrząc na tabliczkę, która zawierała listę zasobów tegoż sklepiku.
- To nic nam nie zostaje, jak wziąć dwie duże porcję frytek, bo hot doga, to ja nie trące – burknąłem, prosząc jeszcze sklepikarkę o te frytki.
- Gorący pies... No jeszcze czego! - zawołał Bill, śmiejąc się. - Co by o nas Bobik pomyślał! - parsknął.
- Bobik to sam z chęcią zjadłby taką parówkę – odparłem, puszczając mu oczko i siadając przy stole, który był ustawiony obok tego sklepiku, gdyż musieliśmy trochę poczekać na nasze zamówienie.


Gdy już trochę się najedliśmy, zabrałem Billa na watę cukrową. Chłopak słodko wyglądał, wcinając „różową chmurkę”, zwłaszcza, jak był nią oblepiony na twarzy. Wtedy śmiałem się z niego, po czym on pytał, co się stało, a wtedy nachylałem się nad nim i zlizywałem np. z jego policzka słodki przysmak. Potem poszliśmy na taką jakby „strzelnicę”. Trzeba było zestrzelić pięć kaczek, by dostać dużego misia, a z każdą kaczką mniej, owy miś był mniejszy. Bill poprosił mnie, bym wygrał mu tego misia. Kolejne wyzwanie? Cóż. Nie musiał mnie długo o to prosić. Podeszliśmy do budki, przy której stał mężczyzna. Podał mi pistolet i pięć kulek, gdy wręczyłem mu specjalne bileciki. Kaczki były przyczepione do taśmy, która się poruszała, a każda z tych kaczek miała maleńkie tarcze. Chciałem pokazać dla Billa, jaki jestem dzielny. A to, że umiałem strzelać, bo tata mnie nauczył, gdy byłem mały... No, nie musiał o tym wiedzieć. W końcu dla mnie liczył się tylko szczery uśmiech chłopaka.

Bill
                                                         
Nie wiedziałem, że Tom… a raczej, że na Toma aż tak mocno zadziała kręcenie się na karuzeli. Ja tam ciągle miałem zabawę, gdyż… no ludzie, kto by nie miał?! Prócz Toma oczywiście… Ale na górze tak fajnie wiało i można było podziwiać panoramę miasta, gdyż naprawdę było wysoko! Uwielbiałem coś takiego. No, a teraz stałem i patrzyłem na Toma, zastanawiając się.
- Wiesz, Tommy… Jak nie ustrzelisz, to nic się nie stanie – powiedziałem i kiwnąłem głową, klepiąc go po ramieniu, jakby co najmniej już wszystko przestrzelił. – Najwyżej dostanę lizaka jako nagrodę pocieszania. No, ewentualnie tego najmniejszego, to sobie do piórnika przyczepię – uśmiechnąłem się, chcąc go jakoś pocieszyć, jednak chłopak tylko prychnął i zaczął strzelać. Wszystkie strzały oddał tak szybko! A już po chwili… mężczyzna prowadzący to wręczał mi największego misia! Stałem tak z otwartą buzią i nie mogłem uwierzyć.
- Jak ty… Jak… Przecież… - zaciąłem się, a Tom się tylko zaśmiał.
- Czemu nie bierzesz swej nagrody, skarbie? Przecież tak ją chciałeś –wziął ów misia, który był może jak połowa mnie! Przysięgam! A ja tylko rzuciłem się Tomowi na szyję i dałem mu soczystego całusa w policzek. – Powinieneś we mnie wierzyć – odsunąłem się od niego i spojrzałem na misia, który był po prostu słodki. Oczywiście, że już dawno miałem swego misia – Toma, ale ten… Był tak miękki w dotyku. Jego też przytuliłem, choć był tak wielki, że Tom go nosił.
- Gdzie nauczyłeś się strzelać? – zapytałem, trzymając Toma za rękę. – Bo wątpię, że to czysty przypadek!
- Ależ oczywiście, że przypadek! – zaśmiał się i zmierzwił mi włosy, na co wydałem z siebie warkot.
- Wiesz co? Gdybyś nie wygrał dla mnie misia i go nie trzymał, to uderzyłbym cię – prychnąłem i zadarłem nos, a Tom wybuchł śmiechem. Ale że co…? Że brudny jestem, czy co?
- Co cię niby tak bawi? – zapytałem w końcu, nie mogąc wytrzymać. No bo przecież nic głupiego nie zrobiłem.
- Że ty mnie uderzysz? Billy, kochanie… - pokręcił głową, próbując opanować śmiech. – Przecież ja bym nawet nic nie poczuł. - Że co proszę?! Że słucham?!
- No wiesz! Przepraszam bardzo, ale sugerujesz mi przypadkiem, że jestem słaby?! – podniosłem głos, dając dłonie na biodra.
- Ja nie sugeruję, tylko mówię wprost – czy ten wyszczerz kiedykolwiek zejdzie mu z twarzy?! A ten nachylił się tylko i pocałował mnie w nos.
- Ja przynajmniej nie rzygam po małej rundzie na karuzeli – wytknąłem, na co aż poczerwieniał. Ha, tu cię mam, gagatku!
- Ja przynajmniej nie sram w gacie w domu strachów! A jak sama nazwa wskazuje jest to dom STRACHÓW – powiedział, podkreślając dobitnie ostatni wyraz.
- Ja z własnej woli tam nie poszedłem, a doskonale wiesz, jak się boję i to nie jest moja wina! – tupnąłem nogą, jakbym chciał zaznaczyć to po razu któryś. Jakby przez to Tom miał zrozumieć. – Ja nie sram w gacie, będąc na diabelskim młynie, którego nawet dziecko się nie boi!
- To nie moja wina, że mam lęk wysokości! – ależ on się bulwersuje…! A niby moja, że się boję?
- Ehe! Więc będąc w samolocie będziesz wyć z przerażenia?! – prychnąłem, kręcąc głową. – O nie! A jak on będzie robić kółka przed lądowaniem, to zarzygasz go całego! – wykrzyczałem na jednym wydechu i spojrzałem na Toma, który jakby posmutniał.
- Przykro mi, że taki jestem – wyszeptał i położył obok mnie na ziemi misia. – Tylko przyszedłem tu specjalnie dla ciebie. Sam się nie pchałem – powiedział i odszedł, a ja patrzyłem na niego szeroko otwartymi oczyma. Podniosłem szybko misia, co chwilę mi zajęło i pognałem za chłopakiem.
- Tommy! – wołałem, ale chyba mnie nie słyszał. Przeciskałem się przez cały ten tłum, co było naprawdę ciężkie z moim misiem, którego właśnie wygrał dla mnie mój chłopak. W końcu gdy byłem bardzo blisko, wyciągnąłem rękę w stronę Toma i pociągnąłem lekko za ramię, by odwrócił się w mą stronę i przestał uciekać. A trzymanie w jednej ręce tego wielgachnego misia naprawdę było ciężkie i wymagało siły, no ale nieważne. Ważne, że Tom w końcu na mnie patrzył, choć jego wzrok… był taki smutny i mówił sam przez się.
- Tommy, to nie tak! – wydyszałem i pokręciłem głową. – Masz rację. Boję się horrorów, strachu. Boję się bać… Nie lubię się bać, ale było mi o wiele lepiej, gdy wiedziałem, że jesteś obok, bo inaczej uciekłbym stamtąd, naprawdę! Wstałbym i się wycofał. I nie uważam wcale tak, jak powiedziałem z tym samolotem… Każdy przecież może się czegoś bać, a to nawet nie jest twoja wina. Przepraszam… I tak jesteś dzielny, chodząc ze mną na to wszystko - zakończyłem swą wypowiedź i spuściłem głowę. Podszedłem małymi kroczkami do Toma, położyłem misia i przytuliłem się mocno do chłopaka. – I owszem, jestem słaby, dlatego musisz mnie bronić, Tommy… I naprawdę doceniam, że tu ze mną jesteś i robisz wszystko, o co cię proszę, choć nie musisz – zerknąłem na niego i mając w dupie wszystkich ludzi dookoła, mocno wpiłem się w jego wargi. Całowałem go bardzo namiętnie, mając nadzieję, że smutek z jego oczu zniknie. I rzeczywiście nie było go, gdy po chwili w nie zerknąłem. – Kocham cię, Tommy – powiedziałem jeszcze, wiedząc doskonale, że mi tego nie odwzajemni, bo przecież potrzebował czasu. W końcu on chce poważnego związku i sam nie wiedziałem chyba, czy byłem do tego odpowiedni. Czasami naprawdę mieliśmy inne poglądy, a mój wiek też robił swoje. Jednak w wieku siedemnastu lat człowiek chce się jeszcze bawić i korzystać z życia. I nie myśli poważnie o zakładaniu rodziny, czy ustatkowaniu się. Ale wiedziałem jedno – naprawdę mi na nim zależało. I jedną rzecz można o mnie powiedzieć – w uczuciach jestem naprawdę stały. Może i mam jakieś humorki i wybuchy. Może mówię różne rzeczy w złości, które normalnie nie przeszłyby mi przez gardło, ale wciąż kocham tak samo mocno. Rozumiałem, że Tom potrzebował czasu i już mu kiedyś powiedziałem, że dam go mu i miałem zamiar dotrzymać tego słowa.
- Chodź, idziemy na bungee – powiedział, a ja od razu się ożywiłem. I zaskoczył mnie tym, że sam to zaproponował!
- Ale weźmiesz tego misia? Naprawdę mi się podoba, ale jest dość ciężki, a jak sam powiedziałeś, silny nie jestem – Tom się zaśmiał, na co się wyszczerzyłem i wziął ogromną przytulankę za co dostał całusa.

- Bill? – zapytał mój chłopak, gdy obserwowaliśmy jednego śmiałka, który właśnie skakał i krzyczał w niebogłosy. – Jesteś pewien, że chcesz tam iść? Zobacz jak on krzyczy… Jakby go ze skóry na żywca obdzierali!
- Przestań…  Na pewno jest zadowolony, chodź! – i już po chwili staliśmy w kolejce, a gdy zerkałem co chwilę na Toma widziałem w jego oczach… strach? Tak mi się wydawało. – Tom… Jeśli się boisz, to nie musisz iść, naprawdę.
- J… Ja się boję? – głos mu trochę zadrżał i mogłem dostrzec, że stał się jakiś taki… nerwowy. – Ja się niczego nie boję!
- Dobrze, dobrze, mój ty bohaterze.
Po jakimś kwadransie przyszła w końcu kolej na mnie! Zerknąłem na Toma i pocałowałem go bardzo namiętnie. Wszedłem w mężczyzną do takiego małego… jakby wagonika i zaczęliśmy jechać w górę. Adrenalina już zaczęła buzować w moim ciele, ale coraz bardziej mi się to podobało. Patrzyłem na te wszystkie szelki, które założyli mi już na dole i modliłem się tylko, by wszystko było dopięte, ale na szczęście ów mężczyzna sprawdził to jeszcze raz.
- To co? Gotowy? – zapytał miło i uśmiechnął się, przyczepiając do mnie gumę. Zerknąłem na panoramę miasta i w dół. Wysoko… Owszem, lekki strach mnie właśnie w tamtym momencie złapał. No bo jednak co, jeśli uderzę głową w dół? Co, jeśli kiedyś będę obijać się, zaplączę się w linę? Albo jeśli ona w ogóle się odepnie! Próbowałem wyszukać Toma, co nie było ciężkie, bo w końcu jako jedyny miał wielgachnego miśka! Misiek ma miśka, hah. Pomachałem mu, a on mi odmachał.
- To co… skaczę chyba – powiedziałem mężczyźnie, na co on tylko pokiwał głową. Stanąłem nad krawędzią i zamknąłem oczy, a zaraz pomyślałem jak jestem głupi. Przecież wszystkie widoki mnie ominą. Otworzyłem pośpiesznie je i stwierdziłem, że raz się przecież żyje! Przykucnąłem, a zaraz wręcz skoczyłem w dół. I zero granic... Tego nie da się opisać słowami, naprawdę! To po prostu trzeba samemu przeżyć. Samemu poczuć ten wiatr, te uczucie wolności. Och… Czemu ja nie umiem latać?! Samo odbicie było dość dziwne, ale spodziewałem się czegoś o wiele gorszego! Kiedy przestałem się odbijać, krzycząc, opadłem na wieelką, dmuchaną… poduszkę! Po chwili ktoś zdjął ze mnie te wszystkie szelki, a ja podbiegłem do Toma, choć nogi mi trochę drżały.
- Twoja kolej! – krzyknąłem i wyszczerzyłem się, ciekawy, czy Tom zdecyduje się, czy jednak zrezygnuje.


Tom

Byłem przerażony widząc tych wszystkich ludzi, skaczących na tym całym bungee. Każdy z nich krzyczał, będąc w powietrzu, ale jednak byli zadowoleni, znajdując się już na dole. Sam nie wiedziałem, co mam o tym myśleć. Bałem się. Bałem się wysokości i tego, że może się coś stać i mi i Billowi... Jednak widziałem, jak bardzo mój chłopak jest szczęśliwy, gdy po wszystkim podbiegł do mnie. I skoro on – osoba, która boi się horrorów, nie bała się skoczyć z 80 metrów nad ziemią, to ja też mogłem tego dokonać. W dodatku chciałem udowodnić Billowi, że potrafię. Więc kiedy przyszła kolej na mnie, dzielnie podążyłem śladami Billa. Wraz z jakimś mężczyzną wsiadłem do takiego niby wagonika, który zaczął jechać w górę. Na dole mnie jeszcze poprzypinał do tego wszystkiego, więc już po chwili mogłem skakać.
- Gotowy? - zapytał mężczyzna, sprawdzając, czy wszystko jest dopięte.
- Jeszcze nie – odpowiedziałem, zerkając w dół. Bill czekał na mnie tam na dole, przytulając do siebie ogromnego pluszaka. A ja nie pamiętałem, kiedy ostatnio tak się bałem. I nie pamiętałem, kiedy ostatnio moje dłonie tak się pociły. Musiałem jeszcze tak chwilę postać i pomyśleć. Jednak wiedziałem, że nie mogłem tak tego przeciągać, więc gdy tylko odmówiłem pacierzyk, przeżegnałem się, to powiedziałem, że jestem gotowy. Ustawiłem się odpowiednio, policzyłem od pięciu wstecz i... i skoczyłem... Krzyczałem jak opętany, klnąc na wszystkie strony świata. Strach był ogromny, ale chwilowe uczucie... uczucie, że jestem wolnym ptakiem, odgoniły strach. Wtedy przestałem się bać. Przestałem krzyczeć. Dałem się ponieść tej cudownej chwili. Jednak gdy liny potem pociągnęły mnie w górę, na nowo zagościł we mnie strach. Lecz nie był to taki strach, jak wcześniej. Gdyż czułem euforię i byłem cholernie dumny z siebie. I z tego, co dokonałem. I jak się później okazało, Bill również był ze mnie dumny, bo gdy tylko znalazłem się na ziemi i poodpinali mnie z tego wszystkiego, chłopak podbiegł do mnie i rzucił się na mnie, przytulając mocno.
- Byłeś taki dzielny, Tommy! - zawołał, dając mi soczystego buziaka.
- Chodźmy do domu. Mam dość wrażeń na dziś – powiedziałem, uśmiechając się lekko, a już po chwili wracaliśmy do domu.
Gdy byliśmy już w domu, wyprowadziliśmy jeszcze psa na krótki spacer, a po zjedzeniu kolacji i umyciu się, poszliśmy spać. Może nie było jakoś strasznie późno, ale wesołe miasteczko pochłonęło nam większość dnia, a atrakcje nas kompletnie wykończyły, więc szybko zasnęliśmy, wtuleni w siebie.




Następnego dnia rano zostałem obudzony przez aromatyczny zapach kawy, który ściągnął mnie z łóżka i zaprowadził do kuchni, gdzie zastałem Billa, kończącego przygotowywanie śniadania.
- No proszę, proszę, co my tu mamy – powiedziałem, opierając się o lodówkę i spoglądając w stronę chłopaka z uśmiechem na ustach.
- O, już wstałeś – powiedział, podchodząc do mnie. - Właśnie miałem iść cię budzić – dodał, zarzucając mi ręce na szyję.
- Te zapachy mnie obudziły za ciebie – odparłem, po czym musnąłem czule jego wargi, co zaraz odwzajemnił.
- Chodź jeść – powiedział, nie przestając się uśmiechać.
Odsunął się ode mnie i zajął miejsce przy stole, a chwilę potem dołączyłem do niego.
- Smacznego – życzyłem, biorąc tosta w palce, by się w niego wgryźć.
- Dziękuję i nawzajem – odparł chłopak, idąc w moje ślady.
Kiwnąłem mu w podzięce głową, lecz zaraz musiałem przerwać jedzenie, gdyż rozdzwonił się mój telefon.
- Halo? - powiedziałem, przykładając urządzenie do ucha. - O, cześć, tato – mruknąłem, robiąc duże oczy do Billa i wzruszając ramionami, bo patrzył na mnie dziwnie. - Wszystko dobrze, a u ciebie? Dzisiaj wieczorem? No... Niby mam, ale... Och... Muszę...? No dobra, dobra. Już nic nie mówię – bąknąłem, śmiejąc się cicho, ale po chwili przestałem i zmarszczyłem czoło. - Tato? A mogę przyprowadzić kogoś ze sobą? Nie, nie mam dziewczyny... No, można powiedzieć, że przyjaciel. Oj, no dobra. Sam zobaczysz. Okej. Ja ciebie też kocham, staruszku. Hah...! Dobrze, do potem.
- Twój tata? - zapytał niepewnie chłopak, gdy odkładałem telefon na stół, na co w odpowiedzi kiwnąłem twierdząco głową. - Mogę wiedzieć co chciał?
- Oczywiście – odparłem, przeciągając odpowiedź.
- Więc? - dopytywał.
- Mój ojciec zaprasza nas na kolację dziś wieczorem – odparłem w końcu.
- NAS?! - zapytał, jakby był przerażony tą informacją.
- Owszem. A masz coś takiego... bardziej eleganckiego? - spytałem, na co pokręcił przecząco głową, patrząc na mnie z otwartą buzią. - To wcinaj te śniadanie, bierz się za lekcje, a potem jedziemy na zakupy!



~.*.~


Witajcie.
Odzywam się tutaj może drugi raz? No, to mało istotne. Nie wiem skąd te negatywne komentarze. By zdementować treść jednego komentarza - nie. Odcinek nie pojawił się, ponieważ nie było wystarczającej ilości komentarzy. Powinniście wszyscy zrozumieć, że nie mamy czasu. Tak, nie mamy czasu. Każdy ma swoje życie i swoje problemy. Dużą część mego czasu zabiera szkoła, co chwilę mam jakieś projekty do wykonania, bądź przedstawienia, kartkówki, lektury itd. Wspomniałam, że trzytomowe lektury? Więc właśnie... Nawet w weekend nie miałam jak się wyspać, bo albo ryczałam, albo przez katar nie było to możliwe. Moja górna warga wygląda jak pomalowana konturówką, no ale... I nie. Nie chcę byście okazali mi jakąś litość, bądź cokolwiek podobnego. Stawiam tezę - nie miałyśmy czasu i podaję argumenty, by ją udowodnić. Oczekuję od Was tylko zrozumienia. Joll zapewne również. Myślę, że te trzy dni to nie jest nie wiadomo jaki czas, więc... Hm... To chyba wszystko, co miałam Wam do przekazania. Tak.

Miłego czytania
Pozdrawiam, Czaki

piątek, 10 października 2014

Odcinek dwudziesty piąty

Bill

Już po chwili szliśmy z Tomem do jego auta, po czym wsiedliśmy razem do niego. I nie obchodziło go to, czy ktoś nas zobaczy, czy nie. Cieszyłem się, że znaleźliśmy się w końcu na takim etapie, na którym Tom aż tak bardzo nie bał się ze mną wychodzić. No… Oczywiście nie trzymał mnie za rękę, ale to już coś! W końcu siedziałem już w jego pojeździe i majstrowałem przy radiu. Zerknąłem na mego chłopaka, gdy w końcu siedział przed kierownicą i wyszczerzyłem się, za co dostałem buziaka.
- To co? Weekend! – zawołałem uradowany, a on ruszył. – Co zaplanowałeś dla nas?
- A nie możemy posiedzieć w domu i nacieszyć się sobą? Bo imprez to ja mam raczej dość – skrzywił się, na co przygryzłem tylko wargę.
- Aaa…! Więc mam rozumieć, że chcesz się DOGŁĘDNIE poznać? – poruszałem brwiami, na co tylko prychnął, ale zaraz zaśmiał.
- Wam młodym to tylko seks w głowie – pokręcił głową i prychnął. – Seks i imprezy.
- Ohoho! Odezwał się ten stary! No tak! Zapomniałem, że twój interes już nie staje. Hm… Do kogo by tu się zwrócić o pomoc? Hm… Może do Rossa…? Przecież był taaki dobry… - myślałem na głos i wiedziałem, że w chłopaku się aż gotuje. No co? Oczywiście, że Tom był moim pierwszym! Ale lubiłem się z nim droczyć. Uwielbiałem. Wtedy stawał się tak cholernie słodki i wiedziałem, że naprawdę mu na mnie zależy.
- Bill! Podobno jestem twoim pierwszym, więc błagam cię! – krzyknął i zatrzymał się nagle. Nie wiedziałem, czy przez to, że tak powiedziałem, czy przez czerwone światła, których chyba nie zauważył. Spojrzał na mnie groźnie, a ja zacząłem się zastanawiać, czy powinienem się już zacząć bać, czy dopiero za chwilę. – Jeśli jeszcze raz ten… typek – chyba naprawdę musiał się powstrzymać, by nie obrazić go, a raczej nie przeklnąć na niego – cię dotknie, to przyrzekam ci tutaj osobiście, że coś mu zrobię! Jesteś mój, więc niech weźmie te swoje łaska precz! – sam swe długie, szczupłe palce zacisnął mocno na kierownicy, a jego oddech przyśpieszył. Mówiłem, że słodki?
- Nie musisz być zazdrosny, Tommy. Ciebie kocham – powiedziałem i choć wiedziałem, że chłopak wcale nie musi tego uczucia odwzajemnić, to i tak wolałem, by o tym wiedział. Nachyliłem się i musnąłem jego policzek. – I owszem, byłeś pierwszy…
- Ja wcale nie jestem zazdrosny! – ruszył z piskiem opon, a mnie aż przywarło do fotela. Pff, widać!
- Wiem, że jesteś! – wyszczerzyłem się i dałem na tyle głośniej radio, by nie było słychać co mówi, więc gdy patrzył na mnie i mówił, że nie jest zazdrosny – a przynajmniej tak wyczytałem z ruchu jego warg – robiłem głupie miny, które miały znaczyć, że zupełnie nie wiedziałem o co mu chodzi. Kiedy dojechaliśmy do mieszkania, pobiegłem szybko przywitać się z Bobikiem.
- Ceść, maluszku! – pomiziałem jego nosek swoim i wyszczerzyłem się. Poszedłem do kuchni i wziąłem jakiś serek z lodówki, bo po prostu byłem głodny!
- Nieźle byłoby, gdyby ta pizda nas nakryła, no nie? – zapytałem Toma, kiedy w końcu przyszedł, opierając się o blat.
- Dyrektor? – kiwnąłem tylko głową, jedząc. – Weź…! Ja nawet nie chcę wiedzieć, co to by było, choć i tak powinienem nie wiem co ci zrobić za to… wtedy… gdy z nią gadałem, a ty… no… – aż poczerwieniał!
- Wiem, że ci się podobało – powiedziałem pewny siebie i wytknąłem mu język. – No… Wywaliliby nas ze szkoły…
- I do żadnej innej nie przyjęli – wymamrotał.
- Ejj! To mógłbyś mnie uczuć indywidualnie! – wyszczerzyłem się i cmoknąłem Toma w usta, po czym poszedłem do salonu, wziąłem laptopa i zacząłem sprawdzać najświeższe informacje.
 - Toooooooom! Chodź tuu! Toooom! – zacząłem drzeć się na całe gardło, a zaraz przybiegł ów chłopak z przerażoną miną.
- Co jest?! Pali się?! – zapytał i zaczął rozglądać się dookoła.
- Ee… Nie? – uniosłem do góry brew. Czemu niby ma się palić? Jakiś nienormalny on jest? Niby od czego? Jak? To chyba uciekałbym, a nie wołał w to miejsce!
- To co jest?
- Wesołe miasteczko będzie niedługo w pobliżu! – zacząłem skakać i klaskać w dłonie. – I będą te wszystkie duże maszyny! I bungee! Pójdziemy na bungee?! – stanąłem przed nim i spojrzałem na niego słodkimi oczkami.
- O nie… Nie, nie, nie… - pokręcił głową i zaczął odsuwać się ode mnie.
- Ale czemu? – zapytałem zawiedziony i zrobiłem najbardziej smutną minę, na jaką było mnie stać.
- Bo widzisz, Bill… Może i mieszkam tutaj i w ogóle, dlatego po mnie nie widać, ale ja… ja… ja mam lęk wysokości – powiedział dość zawstydzony.
- Ok! To pójdę z Rossem. On nie ma – powiedziałem i odwróciłem się, chcąc iść do niego zadzwonić.
- O nie! Co to to nie! Nie ma mowy! Nie pójdziesz z tym pedałem! – wykrzyczał, a ja wyszczerzyłem się i odwróciłem do niego przodem. Czyżbym go przekonał?

Tom

Przez cały tydzień Bill suszył mi głowę z tym wesołym miasteczkiem. Nawet w szkole przy innych uczniach potrafił o tym wspominać! A jeśli miałem być szczery, to nie byłem jakoś specjalnie zachwycony tym pomysłem. Od małego nie podobało mi się to miejsce i go unikałem szerokim łukiem, gdy wesołe miasteczko pojawiało się w mieście, ale czego nie robi się w imię miłości, prawda? Gdy w końcu nadszedł ten nieszczęsny dzień, wiedziałem, że nie ma już odwrotu. Zwłaszcza, że Bill się tak z tego cieszył i nawet śniadanie grzecznie zjadł. Lecz kiedy stanęliśmy przed pierwszą atrakcją...
- Ty chyba żartujesz...! - powiedziałem, przełykając głośno ślinę i patrząc na to monstrum. - W ogóle co to jest?! - zapytałem spanikowany.
- Diabelski młyn – odparł chłopak, łapiąc mnie za rękę. - Chodź, fajnie będzie – powiedział, nim zajęliśmy swoje miejsce.
Nim maszyna zaczęła się kręcić, to chciałem stamtąd po prostu spierdolić, ale Bill mi nie pozwolił. Zaciskałem tylko powieki, gdy to gówno się kręciło, a mój żołądek fikał sobie koziołki.
- Otwórz te oczy, głupku! - zawołał Bill, śmiejąc się ze mnie, a gdy zrobiłem to, o co chłopak poprosił, pisnąłem jak mała dziewczynka.
- Ale tu, kurwa, wysoko! - wydarłem się, a inni ludzie popatrzyli tylko na mnie jak na idiotę. Za to Bill śmiał się ze mnie w najlepsze. - Ale śmieszne, no...! Zobaczymy, kto będzie śmiać się ostatni – mruknąłem.
Jednak gdy zmierzaliśmy ku ziemi, stwierdziłem, że nie jest tak źle. Nawet spodobało mi się. Te widoki... I ten lekki powiew wiatru na twarzy... Niby taki sam, ale jednak trochę inny, niż tam na dole. Kiedy w końcu dotarliśmy do końca, Bill z wielkim wyszczerzem na twarzy zapytał:
- I jak było?
- Nawet fajnie – rzuciłem od niechcenia, wzruszając przy tym ramionami.
- Nawet?! To było zaaajebisteee...! A co to będzie, jak pójdziemy na bungee! - zawołał, klaszcząc w ręce. Cieszył się jak małe dziecko.
- To gdzie teraz? - spytałem, spoglądając na niego.
- Nie wiem, teraz ty wybieraj.
- Hm... - zamyśliłem się, rozglądając dookoła, aż w końcu powiedziałem: - Dom strachu!
- C-co...? - zapytał przerażony chłopak. - Tom, ale ja się boję... - wyszeptał, gdy zacząłem ciągnąć go w stronę owego domu.
- A myślisz, że ja się nie bałem na tym diabelskim młynie? - zapytałem, zatrzymując się na chwilę. - Dobrze wiesz, że mam lęk wysokości, więc teraz ty chodź tam ze mną. Uwielbiam horrory! - zawołałem zadowolony, wchodząc do środka.

- Ale Tommy… - wyszeptałem i próbowałem wyrwać rękę z jego uścisku, lecz trzymał mnie za mocno. Znajdowaliśmy się w jakimś budynku. Znaczy… No w domu strachów, ale tu jeszcze nic straszne nie wiedziałem. – Ja naprawdę… Wiesz… Możemy iść gdzie indziej…
- O nie, nie! Nie wywiniesz się, gagatku! – zaśmiał się i… przerzucił mnie przez ramię! No co za… Ugh! I puścił mnie dopiero przed samym… och! Już mówię, co to było i o co w ogóle w tym chodziło! Wsiadało się do takiego dwuosobowego wagonika, który wjeżdżał… jakby w ścianę? A najgorsze było to, że nie wiedziałem, co tam może mnie spotkać! Myślałem, że będziemy chodzić po domu i tam będą jakieś różne rzeczy, ale najwidoczniej to okazało się za mało straszne. No tak… Zawsze przecież można było wszystko dotknąć i zobaczyć, że jest nieprawdziwe… Ale dla mnie byłoby to o wiele lepszą opcją!
- Okej! – powiedziałem w końcu, chcąc iść na jakiś kompromis i tupnąłem nogą, jakbym chciał jeszcze większą uwagę zwrócić na siebie. – Ale pod jednym warunkiem! – uniosłem palca wskazującego do góry dla podkreślenia.
- Co niby takiego? – zapytał, marszcząc brwi. – Ach, rozuumieem już! Bill, ty zboczeńcu – pokręcił głową i zmierzwił mi włosy, na co się skrzywiłem. – Nie zrobimy tego tutaj… Poczekaj, aż w domu będziemy… - ŻE CO PROSZĘ?! ŻE JAAK?!
- Tom! To nie o to mi chodzi! – trzepnąłem go lekko w ramię, na co jeszcze głośniej zaczął się śmiać. – Pójdziesz potem ze mną jeszcze na karuzelę!
- Karuzela? – zamyślił się. – No pewnie wolno się kręci i jest przy ziemi, więc… zgoda! – powiedział, a ja w myślach się głośno zaśmiałem…


Siedziałem już w tym wagoniku i na samą myśl, że zaraz wjedziemy do jakiegoś… no nie wiem, tunelu?, robiło mi się słabo. Spojrzałem na Toma, mając nadzieję, że zobaczy, jak się trzęsę i powie coś w stylu: „Oj Billy, chciałem cię tylko nastraszyć. Chodź, wychodzimy.” Jednak nic takiego się nie zdarzyło… Kiedy mały wagonik ruszył, wziąłem Toma dłoń i ścisnąłem z całych sił. Ale wspominałem, że z całych sił obu dłoni? Nie? Ups.
- Tylko kości mi nie połam – zaśmiał się.
- Ha – ha – ha – czujecie tę ironię? W końcu wjechaliśmy w tę ścianę, która była z jakiegoś grubego materiału. Było cholernie ciemno, więc nic nie widziałem. Nagle coś zaczęło strasznie skrzypieć, jakby coś się działo z wagonikiem. Ejj! Hallo! On jest zepsuty! I właśnie, gdy o tym pomyślałem, wagonik przechylił się w prawą stronę, a ja poleciałem na Toma, krzycząc na całe gardło.
- Tooom! My się rozbijemy! Ja chcę żyć! – wrzeszczałem, mając nadzieję, że ktoś z zewnątrz nas usłyszy i pomoże, ale nieee…! Nic takiego niestety nie nastąpiło, ale jednak ktoś chyba usłyszał me wołanie, bo wagonik wrócił po chwili do normalnej pozycji. Jechaliśmy dalej i tym razem do moich uszu doszedł jakby dźwięk… taki… jak się ogląda horror, to jest taki specyficzny, zanim się coś stanie, o! To właśnie taki! Nie wiedziałem, co się wydarzy, ale miałem złe przeczucia. W ogóle to zanim tutaj przyszedłem, to już miałem złe przeczucia! Aż nagle przede mną wyrósł wielki pająk! Łzy stanęły mi w oczach i wbiłem się do tego siedzenia. Czego jak czego, ale pająków to ja się boję. Nawet ich zabić! Nawet przez kapcie, książkę, czy cokolwiek innego!
- Bill, no co ty? Jakiegoś gumowego stworka się boisz? – widzę, że ja tu przeżywam katusze, a on się świetnie bawi! No super! Nic na to nie odpowiedziałem… Jechaliśmy dalej i nagle ktoś jakby mocno uderzył w bęben i pojawił się kościotrup! Moja psychika wysiadała! Ja tam już prawie płakałem ze strachu, a Tom nic… Jakby go to nie ruszało! Ale na diabelskim młynie, to się darł jak debil! Kościotrup nagle rozpłynął się. Aż nagle wagonik się zatrzymał, a wszystko ucichło. Eee… Halo…? Czyżby prąd siadł? Nagle usłyszałem stukanie. Jakby ktoś zbliżał się w naszą stronę. Uff! Ktoś po nas przyszedł. Patrzyłem przed siebie i owszem – nie myliłem się. Jakaś zgarbiona postać szła w naszą stronę, jednak była strasznie daleko. W jednej ręce miała jakby lampę? A raczej lampion ze świecą.
- Przepraszam, czy coś się stało? – zapytałem głośno, jednak nie odpowiedział mi. – Coś się zepsuło, taak? – kiedy mężczyzna był kilka metrów od nas, mogłem go dość dobrze widzieć. W końcu wyjął zza pleców drugą rękę, w której miał nóż ociekający krwią.
- Zabiję was – powiedział groźnie, a mi wszystkie włoski stanęły dęba. – Jeszcze nikt nie wyjechał stąd żywy – dodał, a mi całe moje życie stanęło przed oczyma. Ścisnąłem z całych sił Toma, przygotowując się na śmierć.
- Nie zabijaj nas! – wrzasnąłem w końcu. – Jesteśmy tacy młodzi! Proszę! Ja chcę żyć! Tooom! – a ten tylko tulił mnie do siebie mocno i widziałem, że również coś zesztywniał, gdy ów mężczyzna zaczął się śmiać przerażająco. Tak, że aż echo szło dookoła nas!
- Tom, zrób coś! Uratuj nas! – zacisnąłem mocno powieki, a po chwili wszystko ucichło. Czy to śmierć?! Och… Myślałem, że będzie choć trochę boleć… Otworzyłem po chwili jedno oko i… wyjechaliśmy stamtąd! Przeżyłem!
- Więcej. Nie. Dam. Się. Naciągnąć. Na. Coś. Takiego! – powiedziałem dosadnie, akcentując każdy wyraz, wyszedłem z wagonika i skrzyżowałem ręce na piersi.
- Oj, kochanie – zaśmiał się i podszedł do mnie, po czym mnie przytulił mocno. – Przecież to tylko iluzja.
- Jakoś gdy widziałeś tego faceta nie było ci tak do śmiechu – prychnąłem.
- Udawałem! – wywinął się od razu, a ja nadeptałem mu za karę na buta, choć nie mocno. - Tak, tak. Złość się. Fajnie było cię takiego zobaczyć! – chichotał dalej, a we mnie już się gotowało. No zaraz mi dym wyjdzie z uszu i nosa, przyrzekam! Udawał… Pff! On udawał, a ja prawie mdlałem z tego wszystkiego. Z tego strachu! Wie, że nie lubię horrorów!
- Okej, żartownisiu! Chodźmy na karuzelę! – krzyknąłem ze złością, przez co zaczął śmiać się jeszcze głośniej. Wziąłem go za rękę i ciągnąłem w ów stronę. Aż nagle Tommy przestał się tak dobrze bawić, a gdy na niego spojrzałem, to oczy miał tak wielkie, jakby co najmniej miały mu wyskoczyć z czaszki.
- Co to, kurwa, jest?! – wykrzyczał, a ja wzruszyłem ramionami, jakbym w ogóle nie wiedział, o co mu chodzi.
- No karuzela. Powiedziałeś… Ba! Obiecałeś, że po domu strachów pójdziemy na karuzelę. No to masz! Krzesełka zawieszone na linkach i obracające się. Nawet dwuosobowe! – wyszczerzyłem się, a Tom stał jak jakiś słup.
- Przecież… Kurwa mać, ja na to nie wejdę! – wykrzyczał, a ja zupełnie nie wiedziałem o co mu chodzi. Przecież to zwykła karuzela. Och… No i co z tego, że była wysoka…? Jak dwa diabelskie młyny! Albo nawet dwa i pół diabelskiego młyna! Ale komu to przeszkadza? Wielkie mi coś…
- Czyżbyś się bał? – uniosłem brew, zerkając na niego.

piątek, 3 października 2014

Odcinek dwudziesty czwarty

Tom

Kiedy Bill odszedł, nie wiedziałem, co mam robić. Dopiero gdy Gustav spojrzał na mnie wzrokiem mówiącym: „Na co czekasz? Leć do niego!”, to zrobiłem to. Zacząłem biec za Billem, ale kiedy już przebyłem dobry kawał drogi, zrozumiałem, że już go nie dorwę. Wróciłem więc na miejsce przed klubem, ale jedyną osobę, którą tam teraz zastałem, to był Ross.
- Co ty tu robisz? - zapytał, patrząc na mnie przestraszony.
- A ty? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
- Czekam na taksówkę – odparł krótko.
- Mogę zabrać się z tobą? - spytałem, czym wyraźnie się zdziwił. - Wiesz, o tej godzinie ciężko znaleźć podwózkę – wyjaśniłem.
- A pobijesz mnie znowu za to?
- Nie. I w sumie to chciałem cię przeprosić. Poniosło mnie trochę – powiedziałem, wzdychając cicho.
- Nie... To ja przepraszam... Nie przewidziałem, że Bill może kogoś mieć... A nie miałem zamiaru go tobie odbijać, w końcu mam jakieś zasady – mruknął, a zaraz dodał, gdy obok nas zaparkował samochód: - Wsiadasz? - zapytał, zerkając na mnie, na co kiwnąłem twierdząco głową.
Gdy dotarłem do domu, byłem totalnie wyczerpany i padnięty. Najpierw więc poszedłem do kuchni, by się czegoś napić, bo w ustach to miałem totalną Saharę, a potem zajrzałem do swojej sypialni, ale, że Billa tam nie było, to udałem się do pokoju chłopaka. Był tam. I spał sobie w najlepsze. Wyglądał naprawdę słodko, zwłaszcza, że Bobik spał obok niego na poduszce. Swoją drogą, to podrósł przez ten czas i już nie wyglądał jak mały, słodki szczeniaczek. Dziwne, że jakoś wcześniej tego nie zauważyłem.
Przez chwilę patrzyłem tak na nich, aż w końcu sam położyłem się obok chłopaka i zasnąłem, wtulony w jego ciało.


Pobudka z rana była po prostu straszna. Okropnie bolała mnie głowa i gdy tylko udało mi się wyjść z łóżka, nie budząc przy tym Billa, polazłem do kuchni, by łyknąć tabletkę na kaca i przygotować jakieś śniadanie. Dziś był piątek, więc postanowiłem, że po wczorajszym odpuszczę Billowi szkołę, chociaż tak naprawdę to ja powinienem był zostać w domu. I czasami naprawdę żałowałem, że nie pracuję w firmie ojca. Tam pewnie miałbym więcej luzu.
Kiedy już się jako tako ogarnąłem i zrobiłem Billowi śniadanie na przeprosiny, napisałem jeszcze dla niego krótki liścik.
Wiem, że wczoraj przesadziłem i zachowałem się jak ostatnia świnia i chociaż mógłbym wszystko zwalić na alkohol, to i tak obaj dobrze wiemy, że to było nic innego, jak czysta zazdrość. Dobrze wiesz też, jak bardzo mi na Tobie zależy i po prostu boję się myśli, że mogę Cię teraz stracić... W końcu to, co nas połączyło, było i jest szybkie i impulsywne, więc równie szybko może się skończyć, a tego nie chcę... Dzisiaj możesz zostać w domu. Należy Ci się.
Tom”
Patrzyłem przez chwilę na karteczkę krytycznym wzrokiem. I nim opuściłem mieszkanie, dopisałem jeszcze „Twój Tom”.

Bill

Zdziwiłem się, gdy otworzyłem oczy. Nie dość, że nie zostałem obudzony, to jeszcze gdy spojrzałem na zegarek, było na tyle późno, że już dawno powinienem być w szkole…! Dziwne, że Tom ani mnie nie obudził, ani nic. A może budził mnie, a ja byłem nad wyraz chamski i przegiąłem?! Ale przecież zawsze podchodził do tego tak rygorystycznie i nawet, gdy miałem najgorszego kaca, to nie pozwolił mi zostać w domu. Może teraz chce pokazać mi, że ma mnie totalnie w dupie, a to jest moje życie i sam mam o nim decydować? Najwyżej spadnę na samo dno… Wstałem i poszedłem do kuchni. Śniadanie! No! O tej porze, to ja mogę jeść, choć to bardziej podchodzi już pod obiad, ale nieważne! Dla mego brzusia to bardzo dobra pora! I dopiero kiedy zbliżyłem się do stołu, dostrzegłem karteczkę, którą natychmiast przeczytałem. Nikt nie jest w stanie nawet wyobrazić sobie, jak zrobiło mi się miło…
- Nie stracisz mnie, Tommy! – krzyknąłem i przytuliłem do siebie kartkę papieru, jakby co najmniej była nim. Dałem jej jeszcze buziaka, obmyślając już w głowie plan…


Stałem przed szafą, a dookoła mnie było mnóstwo porozwalanych ubrań. Och, no co?! Wywalałem wszystko z półek jak leciało. Ale to wcaale, a wcale nie moja wina! W końcu musiałem wyglądać idealnie! O tak… I seksownie! Więc ubrałem bokserki z Supermanem, obcisłe czarne spodnie oraz koszulkę, która z przodu ukazywała lekko moją klatkę. Jednak subtelnie. Nie! Nie był to żaden dekolt dla bab! Wypraszam sobie! Umalowałem się i spojrzałem na zegarek. W końcu dzisiaj piątek…! Popryskałem się jeszcze perfumami, wyprowadziłem Bobika na dwór, by… no… podlał drzewka i ruszyłem ku celu. A im bliżej niego byłem, tym bardziej zastanawiałem się, czy powinienem… Czy wypada… W końcu wiecie… No… Nie codziennie robi się takie rzeczy, no! Jeszcze zostanę wyśmiany i co?! Matko, zapadnę się pod ziemię i nie wrócę przez dziesięć lat! Albo dwadzieścia! Już po chwili znalazłem się… w szkole. Tak! W szkole! Korytarze świeciły pustkami, co niezmiernie mnie cieszyło. Podszedłem do sali, w której miałem nadzieję spotkać Toma. W końcu dziś jest piątek. A w piątki mam z nim dodatkowe zajęcia, prawda? Przygryzłem wargę i wszedłem najciszej, jak tylko umiałem. Akurat Tom znajdował się tyłem do mnie, więc zamknąłem za sobą cichutko drzwi i podszedłem do niego, po czym zakryłem mu oczy swymi dłońmi.
- Kto to?! – zapytał i aż cały podskoczył.
Ha, wystraszyłem cię!
- Poproszę o baardzo dogłębne korepetycje – wymruczałem mu wprost do uszka.
- Bill?! – wykrzyczał zdziwiony i szybko odwrócił się w moją stronę. Przygryzłem wargę i wziąłem klucz, który znajdował się na jego biurku, po czym zamknąłem drzwi na klucz, by mieć pewność, że nikt nam nie przeszkodzi. Z ów biurka zrzuciłem wszystko na podłogę jednym pociągnięciem ręki i usiadłem na nim, przyciągając nogami Toma do siebie.
- Więc co? Mogę na coś liczyć? – zapytałem, patrząc mu głęboko w oczy i ścisnąłem jego męskość przez materiał spodni.
- A… Ale… - zająknął się, a zaraz jęknął i odchylił głowę do tyłu. – My chyba… Chyba… Nie powinniśmy tutaj…
- Oj przestaań… Wiem, że tego chcesz… Pomyśl, jakie to podniecające… - Podciągnąłem jego koszulkę do góry i zacząłem całować jego klatkę piersiową idąc coraz wyżej. Zacząłem drażnić jego sutki ustami oraz palcami, na co mruczał, co tylko motywowało mnie do dalszych działań. Sam zsunąłem się z biurka, ale tylko na chwilę – by ściągnąć bokserki wraz ze spodniami. Wziąłem Toma rękę i dałem go na swego lekko pobudzonego już penisa. - No dalej, Tommy… Zerżnij mnie… Pokaż swemu uczniowi, jak to się robi… Naucz mnie – wymruczałem patrząc mu w oczy i oblizałem seksownie wargi. Widziałem te ogniki podniecenia w jego oczach i czekałem tylko na więcej…

Tom

Słowa Billa podziałały na mnie niemal jak płachta na byka. Automatycznie w pośpiechu zacząłem rozpinać swoje spodnie, a już po chwili moja pobudzona męskość została uwolniona. W tej chwili nie liczyło się nic. Tylko ja i on. I miałem w dupie wszelkie konsekwencje, jeśli ktoś by nas nakrył. W minutę później byłem w ciasnym wnętrzu chłopaka, który na wpół siedział, a na wpół leżał na moim biurku. Jego nogi znajdowały się na moich ramionach, a rękoma podpierał się, by nie spaść. Widziałem, że jego twarz jest przekrzywiona w lekkim grymasie, spowodowanym bólem, lecz chcąc dać mu jak najwięcej przyjemności, zacząłem stymulować jego twardego członka. Już po chwili z ust czarnowłosego wydobywały się jęki rozkoszy, gdy nagle usłyszałem pukanie do drzwi.
- Panie Kaulitz, dlaczego drzwi są zamknięte?! - usłyszałem zdenerwowany głos dyrektorki, ale w tej chwili było to najmniej ważne. - Co tam się dzieje?!
- Tom... - jęknął Bill ponownie, więc zatkałem mu usta, pieprząc go coraz mocniej.
Było mi tak cholernie dobrze...
- Jeśli pan tam jest, to niech pan otworzy te drzwi, albo pójdę po klucz od sprzątaczki! - zawołała, uderzając pięścią w drewno. Była wyraźnie zdenerwowana. Ale miałem to w dupie. A raczej Bill miał.
W pięć minut później dyrektorka spełniła swoją groźbę. Wkroczyła do akcji ze słowami na ustach:
- Panie Kaulitz...! - krzyknęła, ale zaraz zamilkła, gdy zobaczyła, że siedzę przy biurku, sprawdzając kartkówki.
- Tak, pani dyrektor? - zapytałem, wyciągając słuchawki z uszu. - Coś się stało?
- Tak – odparła szybko. - To znaczy nie. Och, chodzi o to, że zamknął pan drzwi na klucz i nie chciał ich otworzyć, gdy o to prosiłam! W dodatku jakieś dziwne dźwięki stąd dobiegały! - wyjaśniła oburzona.
- Prze-epra-aszam... - wyjęczałem, jednak zaraz odkaszlnąłem, poruszając nogą pod biurkiem. - Przepraszam, chrypa – powiedziałem, patrząc na nią i drapiąc się po gardle. - Miałem zostać godzinę dłużej, na te zajęcia dodatkowe, a, że Billa nie było dzisiaj w szkole, to postanowiłem, że zajmę się papierkową robo-otą-ą... I miałem słuchawki, więc nie słyszałem pani - dodałem, zająknąwszy się na koniec nieco. - Chyba nie ma mi tego pani za złe?
- Ależ oczywiście, że nie – odparła, poprawiając swe ubranie.
- To da mi pani jeszcze chwilę? Skończę to i opuszczę szkołę – poprosiłem.
- Jak najbardziej. I mam nadzieję, że będzie się pan lepiej czuć w poniedziałek. Nie mamy nikogo na pana miejsce, a faktycznie nie wygląda pan najlepiej – rzekła na koniec i wyszła sztywno, zatrzaskując za sobą drzwi. A już po paru sekundach nie wytrzymałem i musiałem zatkać sobie usta dłonią, wgryzając się w nią, by tylko z mego gardła nie wydostał się żaden dźwięk.
- Doprowadzisz mnie do szaleństwa, Bill – powiedziałem w końcu, odsuwając się z krzesłem od biurka, a mym oczom ukazał się chłopak we własnej osobie, który wylizywał spermę z kącików swych ust.
- Już za mną szalejesz, Tom – odparł pewny siebie i uniósł się do góry, by mnie pocałować.
- Lepiej się już ubierz i chodźmy stąd. Nie chcę mieć tej baby na głowie – mruknąłem, a zaraz namiętnie odwzajemniłem pocałunek, wpijając się w jego wargi.