Tom
Kiedy byliśmy w domu strachu,
myślałem, że pęknę ze śmiechu. Bill był totalnie przerażony tym, co widział.
Bo dla mnie było to naprawdę słabe. Nie wiem, co to musiałoby być, bym się
przestraszył. W dodatku można było się tego spodziewać, skoro wchodziliśmy do
takiego miejsca. Aczkolwiek nie zmienia to faktu, że świetnie się bawiłem.
Jednak jak się zaraz okazało – do czasu. Kiedy znaleźliśmy się przy tej
karuzeli, to już nie było mi do śmiechu. Ale - „Czyżbyś się bał?” - Billa,
zmotywowało mnie do podjęcia tego wyzwania. Popatrzyłem na niego spod
zmrużonych powiek i zająłem jedno z wolnych miejsc, a chłopak po chwili usiadł
obok mnie, szczerząc się przy tym głupio. Po chwili zamknąłem te... pasy i
zabezpieczenie, by nie wypaść i w ogóle, i jak już wszyscy zajęli miejsca,
maszyna ruszyła. Najpierw kręciła się powoli, lecz z czasem zaczęła unosić się
ku górze i obracać się coraz szybciej. Już wolałem jeździć samochodem i kręcić
się nim, kurwa, w kółko! Normalnie myślałem, że się zaraz porzygam. Naprawdę
zaczęło mnie mdlić. I kiedy tylko znaleźliśmy się na dole, pobiegłem zaraz w
krzaki , by sobie rzygnąć. Fuj... To było ohydne i okropne. Zwłaszcza, że
jeżdżę samochodem, a teraz czułem się tak, jakbym miał chorobę lokomocyjną. No,
wiadomo, że kosmonautą to ja bym nie mógł zostać...
- Tom, dobrze się czujesz...? -
usłyszałem niepewny głos Billa, gdy ponownie moja głowa wylądowała za krzakami.
Wyrzygałem chyba całe śniadanie i wczorajszą kolację... Ugh...
- Nie wiem – mruknąłem, gdy już
przestałem wymiotować i spojrzałem na niego, wycierając usta wierzchem dłoni. -
Jest gdzieś tutaj kibel? - zapytałem po chwili.
- Jasne! - odparł szybko, po czym
chwycił mnie za rękę i zaprowadził do toalety, gdzie umyłem ręce, przepłukałem
usta i umyłem twarz. - I co, lepiej? - ponowił temat.
- Trochę. Ale napiłbym się teraz
czegoś, bo mam zakwas w mordzie – mruknąłem, krzywiąc się. I chociaż widziałem,
że chłopakowi chce się śmiać, to nie wybuchł śmiechem.
- Gdzieś tutaj niedaleko widziałem
sklepik. Chodź, zaprowadzę cię – powiedział, uśmiechając się do mnie i
wyciągając w moją stronę dłoń, którą zaraz uścisnąłem.
Po chwili staliśmy już przy małym
budynku, a gdy podszedłem do okienka, wziąłem dwie butelki wody mineralnej i
zerknąłem na Billa:
- Jesteś głodny? - zapytałem, na co
kiwnął głową.
- Tylko nie chcę nic, co ma mięso –
rzucił, patrząc na tabliczkę, która zawierała listę zasobów tegoż sklepiku.
- To nic nam nie zostaje, jak wziąć
dwie duże porcję frytek, bo hot doga, to ja nie trące – burknąłem, prosząc
jeszcze sklepikarkę o te frytki.
- Gorący pies... No jeszcze czego! -
zawołał Bill, śmiejąc się. - Co by o nas Bobik pomyślał! - parsknął.
- Bobik to sam z chęcią zjadłby taką
parówkę – odparłem, puszczając mu oczko i siadając przy stole, który był
ustawiony obok tego sklepiku, gdyż musieliśmy trochę poczekać na nasze
zamówienie.
Gdy już trochę się najedliśmy,
zabrałem Billa na watę cukrową. Chłopak słodko wyglądał, wcinając „różową
chmurkę”, zwłaszcza, jak był nią oblepiony na twarzy. Wtedy śmiałem się z
niego, po czym on pytał, co się stało, a wtedy nachylałem się nad nim i
zlizywałem np. z jego policzka słodki przysmak. Potem poszliśmy na taką jakby
„strzelnicę”. Trzeba było zestrzelić pięć kaczek, by dostać dużego misia, a z
każdą kaczką mniej, owy miś był mniejszy. Bill poprosił mnie, bym wygrał mu
tego misia. Kolejne wyzwanie? Cóż. Nie musiał mnie długo o to prosić.
Podeszliśmy do budki, przy której stał mężczyzna. Podał mi pistolet i pięć
kulek, gdy wręczyłem mu specjalne bileciki. Kaczki były przyczepione do taśmy,
która się poruszała, a każda z tych kaczek miała maleńkie tarcze. Chciałem
pokazać dla Billa, jaki jestem dzielny. A to, że umiałem strzelać, bo tata mnie
nauczył, gdy byłem mały... No, nie musiał o tym wiedzieć. W końcu dla mnie
liczył się tylko szczery uśmiech chłopaka.
Bill
Nie wiedziałem, że Tom… a raczej, że na Toma aż tak mocno zadziała
kręcenie się na karuzeli. Ja tam ciągle miałem zabawę, gdyż… no ludzie, kto by
nie miał?! Prócz Toma oczywiście… Ale na górze tak fajnie wiało i można było
podziwiać panoramę miasta, gdyż naprawdę było wysoko! Uwielbiałem coś takiego.
No, a teraz stałem i patrzyłem na Toma, zastanawiając się.
- Wiesz, Tommy… Jak nie ustrzelisz, to nic się nie stanie – powiedziałem
i kiwnąłem głową, klepiąc go po ramieniu, jakby co najmniej już wszystko
przestrzelił. – Najwyżej dostanę lizaka jako nagrodę pocieszania. No,
ewentualnie tego najmniejszego, to sobie do piórnika przyczepię – uśmiechnąłem
się, chcąc go jakoś pocieszyć, jednak chłopak tylko prychnął i zaczął strzelać.
Wszystkie strzały oddał tak szybko! A już po chwili… mężczyzna prowadzący to
wręczał mi największego misia! Stałem tak z otwartą buzią i nie mogłem
uwierzyć.
- Jak ty… Jak… Przecież… - zaciąłem się, a Tom się tylko zaśmiał.
- Czemu nie bierzesz swej nagrody, skarbie? Przecież tak ją chciałeś
–wziął ów misia, który był może jak połowa mnie! Przysięgam! A ja tylko
rzuciłem się Tomowi na szyję i dałem mu soczystego całusa w policzek. –
Powinieneś we mnie wierzyć – odsunąłem się od niego i spojrzałem na misia,
który był po prostu słodki. Oczywiście, że już dawno miałem swego misia – Toma,
ale ten… Był tak miękki w dotyku. Jego też przytuliłem, choć był tak wielki, że
Tom go nosił.
- Gdzie nauczyłeś się strzelać? – zapytałem, trzymając Toma za rękę. –
Bo wątpię, że to czysty przypadek!
- Ależ oczywiście, że przypadek! – zaśmiał się i zmierzwił mi włosy, na
co wydałem z siebie warkot.
- Wiesz co? Gdybyś nie wygrał dla mnie misia i go nie trzymał, to
uderzyłbym cię – prychnąłem i zadarłem nos, a Tom wybuchł śmiechem. Ale że co…?
Że brudny jestem, czy co?
- Co cię niby tak bawi? – zapytałem w końcu, nie mogąc wytrzymać. No bo
przecież nic głupiego nie zrobiłem.
- Że ty mnie uderzysz? Billy, kochanie… - pokręcił głową, próbując
opanować śmiech. – Przecież ja bym nawet nic nie poczuł. - Że co proszę?! Że
słucham?!
- No wiesz! Przepraszam bardzo, ale sugerujesz mi przypadkiem, że jestem
słaby?! – podniosłem głos, dając dłonie na biodra.
- Ja nie sugeruję, tylko mówię wprost – czy ten wyszczerz kiedykolwiek
zejdzie mu z twarzy?! A ten nachylił się tylko i pocałował mnie w nos.
- Ja przynajmniej nie rzygam po małej rundzie na karuzeli – wytknąłem,
na co aż poczerwieniał. Ha, tu cię mam, gagatku!
- Ja przynajmniej nie sram w gacie w domu strachów! A jak sama nazwa
wskazuje jest to dom STRACHÓW – powiedział, podkreślając dobitnie ostatni
wyraz.
- Ja z własnej woli tam nie poszedłem, a doskonale wiesz, jak się boję i
to nie jest moja wina! – tupnąłem nogą, jakbym chciał zaznaczyć to po razu któryś.
Jakby przez to Tom miał zrozumieć. – Ja nie sram w gacie, będąc na diabelskim
młynie, którego nawet dziecko się nie boi!
- To nie moja wina, że mam lęk wysokości! – ależ on się bulwersuje…! A
niby moja, że się boję?
- Ehe! Więc będąc w samolocie będziesz wyć z przerażenia?! – prychnąłem,
kręcąc głową. – O nie! A jak on będzie robić kółka przed lądowaniem, to
zarzygasz go całego! – wykrzyczałem na jednym wydechu i spojrzałem na Toma,
który jakby posmutniał.
- Przykro mi, że taki jestem – wyszeptał i położył obok mnie na ziemi
misia. – Tylko przyszedłem tu specjalnie dla ciebie. Sam się nie pchałem –
powiedział i odszedł, a ja patrzyłem na niego szeroko otwartymi oczyma.
Podniosłem szybko misia, co chwilę mi zajęło i pognałem za chłopakiem.
- Tommy! – wołałem, ale chyba mnie nie słyszał. Przeciskałem się przez
cały ten tłum, co było naprawdę ciężkie z moim misiem, którego właśnie wygrał
dla mnie mój chłopak. W końcu gdy byłem bardzo blisko, wyciągnąłem rękę w
stronę Toma i pociągnąłem lekko za ramię, by odwrócił się w mą stronę i
przestał uciekać. A trzymanie w jednej ręce tego wielgachnego misia naprawdę
było ciężkie i wymagało siły, no ale nieważne. Ważne, że Tom w końcu na mnie
patrzył, choć jego wzrok… był taki smutny i mówił sam przez się.
- Tommy, to nie tak! – wydyszałem i pokręciłem głową. – Masz rację. Boję
się horrorów, strachu. Boję się bać… Nie lubię się bać, ale było mi o wiele
lepiej, gdy wiedziałem, że jesteś obok, bo inaczej uciekłbym stamtąd, naprawdę!
Wstałbym i się wycofał. I nie uważam wcale tak, jak powiedziałem z tym
samolotem… Każdy przecież może się czegoś bać, a to nawet nie jest twoja wina.
Przepraszam… I tak jesteś dzielny, chodząc ze mną na to wszystko - zakończyłem
swą wypowiedź i spuściłem głowę. Podszedłem małymi kroczkami do Toma, położyłem
misia i przytuliłem się mocno do chłopaka. – I owszem, jestem słaby, dlatego
musisz mnie bronić, Tommy… I naprawdę doceniam, że tu ze mną jesteś i robisz
wszystko, o co cię proszę, choć nie musisz – zerknąłem na niego i mając w dupie
wszystkich ludzi dookoła, mocno wpiłem się w jego wargi. Całowałem go bardzo
namiętnie, mając nadzieję, że smutek z jego oczu zniknie. I rzeczywiście nie
było go, gdy po chwili w nie zerknąłem. – Kocham cię, Tommy – powiedziałem
jeszcze, wiedząc doskonale, że mi tego nie odwzajemni, bo przecież potrzebował
czasu. W końcu on chce poważnego związku i sam nie wiedziałem chyba, czy byłem
do tego odpowiedni. Czasami naprawdę mieliśmy inne poglądy, a mój wiek też
robił swoje. Jednak w wieku siedemnastu lat człowiek chce się jeszcze bawić i
korzystać z życia. I nie myśli poważnie o zakładaniu rodziny, czy ustatkowaniu
się. Ale wiedziałem jedno – naprawdę mi na nim zależało. I jedną rzecz można o
mnie powiedzieć – w uczuciach jestem naprawdę stały. Może i mam jakieś humorki
i wybuchy. Może mówię różne rzeczy w złości, które normalnie nie przeszłyby mi
przez gardło, ale wciąż kocham tak samo mocno. Rozumiałem, że Tom potrzebował
czasu i już mu kiedyś powiedziałem, że dam go mu i miałem zamiar dotrzymać tego
słowa.
- Chodź, idziemy na bungee – powiedział, a ja od razu się ożywiłem. I
zaskoczył mnie tym, że sam to zaproponował!
- Ale weźmiesz tego misia? Naprawdę mi się podoba, ale jest dość ciężki,
a jak sam powiedziałeś, silny nie jestem – Tom się zaśmiał, na co się wyszczerzyłem
i wziął ogromną przytulankę za co dostał całusa.
- Bill? – zapytał mój chłopak, gdy obserwowaliśmy jednego śmiałka, który
właśnie skakał i krzyczał w niebogłosy. – Jesteś pewien, że chcesz tam iść?
Zobacz jak on krzyczy… Jakby go ze skóry na żywca obdzierali!
- Przestań… Na pewno jest
zadowolony, chodź! – i już po chwili staliśmy w kolejce, a gdy zerkałem co
chwilę na Toma widziałem w jego oczach… strach? Tak mi się wydawało. – Tom…
Jeśli się boisz, to nie musisz iść, naprawdę.
- J… Ja się boję? – głos mu trochę zadrżał i mogłem dostrzec, że stał
się jakiś taki… nerwowy. – Ja się niczego nie boję!
- Dobrze, dobrze, mój ty bohaterze.
Po jakimś kwadransie przyszła w końcu kolej na mnie! Zerknąłem na Toma i
pocałowałem go bardzo namiętnie. Wszedłem w mężczyzną do takiego małego… jakby
wagonika i zaczęliśmy jechać w górę. Adrenalina już zaczęła buzować w moim ciele, ale
coraz bardziej mi się to podobało. Patrzyłem na te wszystkie szelki, które
założyli mi już na dole i modliłem się tylko, by wszystko było dopięte, ale na
szczęście ów mężczyzna sprawdził to jeszcze raz.
- To co? Gotowy? – zapytał miło i uśmiechnął się, przyczepiając do mnie
gumę. Zerknąłem na panoramę miasta i w dół. Wysoko… Owszem, lekki strach mnie
właśnie w tamtym momencie złapał. No bo jednak co, jeśli uderzę głową w dół?
Co, jeśli kiedyś będę obijać się, zaplączę się w linę? Albo jeśli ona w ogóle
się odepnie! Próbowałem wyszukać Toma, co nie było ciężkie, bo w końcu jako
jedyny miał wielgachnego miśka! Misiek ma miśka, hah. Pomachałem mu, a on mi
odmachał.
- To co… skaczę chyba – powiedziałem mężczyźnie, na co on tylko pokiwał
głową. Stanąłem nad krawędzią i zamknąłem oczy, a zaraz pomyślałem jak jestem
głupi. Przecież wszystkie widoki mnie ominą. Otworzyłem pośpiesznie je i
stwierdziłem, że raz się przecież żyje! Przykucnąłem, a zaraz wręcz skoczyłem w
dół. I zero granic... Tego nie da się opisać słowami, naprawdę! To po prostu trzeba samemu
przeżyć. Samemu poczuć ten wiatr, te uczucie wolności. Och… Czemu ja nie umiem
latać?! Samo odbicie było dość dziwne, ale spodziewałem się czegoś o wiele gorszego! Kiedy przestałem się odbijać, krzycząc, opadłem na wieelką, dmuchaną…
poduszkę! Po chwili ktoś zdjął ze mnie te wszystkie szelki, a ja podbiegłem do
Toma, choć nogi mi trochę drżały.
- Twoja kolej! – krzyknąłem i wyszczerzyłem się, ciekawy, czy Tom
zdecyduje się, czy jednak zrezygnuje.
Tom
Byłem przerażony widząc tych
wszystkich ludzi, skaczących na tym całym bungee. Każdy z nich krzyczał, będąc
w powietrzu, ale jednak byli zadowoleni, znajdując się już na dole. Sam nie
wiedziałem, co mam o tym myśleć. Bałem się. Bałem się wysokości i tego, że może
się coś stać i mi i Billowi... Jednak widziałem, jak bardzo mój chłopak jest
szczęśliwy, gdy po wszystkim podbiegł do mnie. I skoro on – osoba, która boi
się horrorów, nie bała się skoczyć z 80 metrów nad ziemią, to ja też mogłem
tego dokonać. W dodatku chciałem udowodnić Billowi, że potrafię. Więc kiedy
przyszła kolej na mnie, dzielnie podążyłem śladami Billa. Wraz z jakimś
mężczyzną wsiadłem do takiego niby wagonika, który zaczął jechać w górę. Na
dole mnie jeszcze poprzypinał do tego wszystkiego, więc już po chwili mogłem
skakać.
- Gotowy? - zapytał mężczyzna,
sprawdzając, czy wszystko jest dopięte.
- Jeszcze nie – odpowiedziałem,
zerkając w dół. Bill czekał na mnie tam na dole, przytulając do siebie
ogromnego pluszaka. A ja nie pamiętałem, kiedy ostatnio tak się bałem. I nie
pamiętałem, kiedy ostatnio moje dłonie tak się pociły. Musiałem jeszcze tak
chwilę postać i pomyśleć. Jednak wiedziałem, że nie mogłem tak tego przeciągać,
więc gdy tylko odmówiłem pacierzyk, przeżegnałem się, to powiedziałem, że
jestem gotowy. Ustawiłem się odpowiednio, policzyłem od pięciu wstecz i... i
skoczyłem... Krzyczałem jak opętany, klnąc na wszystkie strony świata. Strach
był ogromny, ale chwilowe uczucie... uczucie, że jestem wolnym ptakiem,
odgoniły strach. Wtedy przestałem się bać. Przestałem krzyczeć. Dałem się
ponieść tej cudownej chwili. Jednak gdy liny potem pociągnęły mnie w górę, na
nowo zagościł we mnie strach. Lecz nie był to taki strach, jak wcześniej. Gdyż
czułem euforię i byłem cholernie dumny z siebie. I z tego, co dokonałem. I jak
się później okazało, Bill również był ze mnie dumny, bo gdy tylko znalazłem się
na ziemi i poodpinali mnie z tego wszystkiego, chłopak podbiegł do mnie i
rzucił się na mnie, przytulając mocno.
- Byłeś taki dzielny, Tommy! -
zawołał, dając mi soczystego buziaka.
- Chodźmy do domu. Mam dość wrażeń na
dziś – powiedziałem, uśmiechając się lekko, a już po chwili wracaliśmy do domu.
Gdy byliśmy już w domu,
wyprowadziliśmy jeszcze psa na krótki spacer, a po zjedzeniu kolacji i umyciu
się, poszliśmy spać. Może nie było jakoś strasznie późno, ale wesołe miasteczko
pochłonęło nam większość dnia, a atrakcje nas kompletnie wykończyły, więc
szybko zasnęliśmy, wtuleni w siebie.
Następnego dnia rano zostałem obudzony
przez aromatyczny zapach kawy, który ściągnął mnie z łóżka i zaprowadził do
kuchni, gdzie zastałem Billa, kończącego przygotowywanie śniadania.
- No proszę, proszę, co my tu mamy –
powiedziałem, opierając się o lodówkę i spoglądając w stronę chłopaka z
uśmiechem na ustach.
- O, już wstałeś – powiedział,
podchodząc do mnie. - Właśnie miałem iść cię budzić – dodał, zarzucając mi ręce
na szyję.
- Te zapachy mnie obudziły za ciebie –
odparłem, po czym musnąłem czule jego wargi, co zaraz odwzajemnił.
- Chodź jeść – powiedział, nie
przestając się uśmiechać.
Odsunął się ode mnie i zajął miejsce
przy stole, a chwilę potem dołączyłem do niego.
- Smacznego – życzyłem, biorąc tosta w
palce, by się w niego wgryźć.
- Dziękuję i nawzajem – odparł
chłopak, idąc w moje ślady.
Kiwnąłem mu w podzięce głową, lecz
zaraz musiałem przerwać jedzenie, gdyż rozdzwonił się mój telefon.
- Halo? - powiedziałem, przykładając
urządzenie do ucha. - O, cześć, tato – mruknąłem, robiąc duże oczy do Billa i
wzruszając ramionami, bo patrzył na mnie dziwnie. - Wszystko dobrze, a u
ciebie? Dzisiaj wieczorem? No... Niby mam, ale... Och... Muszę...? No dobra,
dobra. Już nic nie mówię – bąknąłem, śmiejąc się cicho, ale po chwili
przestałem i zmarszczyłem czoło. - Tato? A mogę przyprowadzić kogoś ze sobą?
Nie, nie mam dziewczyny... No, można powiedzieć, że przyjaciel. Oj, no dobra.
Sam zobaczysz. Okej. Ja ciebie też kocham, staruszku. Hah...! Dobrze, do potem.
- Twój tata? - zapytał niepewnie
chłopak, gdy odkładałem telefon na stół, na co w odpowiedzi kiwnąłem twierdząco
głową. - Mogę wiedzieć co chciał?
- Oczywiście – odparłem, przeciągając
odpowiedź.
- Więc? - dopytywał.
- Mój ojciec zaprasza nas na kolację
dziś wieczorem – odparłem w końcu.
- NAS?! - zapytał, jakby był
przerażony tą informacją.
- Owszem. A masz coś takiego...
bardziej eleganckiego? - spytałem, na co pokręcił przecząco głową, patrząc na
mnie z otwartą buzią. - To wcinaj te śniadanie, bierz się za lekcje, a potem
jedziemy na zakupy!
~.*.~
Witajcie.
Odzywam się tutaj może drugi raz? No, to mało istotne. Nie wiem skąd te negatywne komentarze. By zdementować treść jednego komentarza - nie. Odcinek nie pojawił się, ponieważ nie było wystarczającej ilości komentarzy. Powinniście wszyscy zrozumieć, że nie mamy czasu. Tak, nie mamy czasu. Każdy ma swoje życie i swoje problemy. Dużą część mego czasu zabiera szkoła, co chwilę mam jakieś projekty do wykonania, bądź przedstawienia, kartkówki, lektury itd. Wspomniałam, że trzytomowe lektury? Więc właśnie... Nawet w weekend nie miałam jak się wyspać, bo albo ryczałam, albo przez katar nie było to możliwe. Moja górna warga wygląda jak pomalowana konturówką, no ale... I nie. Nie chcę byście okazali mi jakąś litość, bądź cokolwiek podobnego. Stawiam tezę - nie miałyśmy czasu i podaję argumenty, by ją udowodnić. Oczekuję od Was tylko zrozumienia. Joll zapewne również. Myślę, że te trzy dni to nie jest nie wiadomo jaki czas, więc... Hm... To chyba wszystko, co miałam Wam do przekazania. Tak.
Miłego czytania
Pozdrawiam, Czaki