piątek, 30 stycznia 2015

Informacja

Dobry wieczór,

Więc... Wiem, że niektórzy z Was mogli czekać cały dzień na nowy odcinek, a jednak on się nie pojawi. I to nie chodzi o to, że nikt nie miał czasu go sprawdzić, czy cokolwiek. Ogólnie całe opowiadanie jest napisane i skończone, ale... Po prostu wynikły pewne sprawy prywatne. Oczywiście ktoś może powiedzieć samolubnie: ,,Ale co mnie obchodzą wasze prywatne rzeczy?''. Mogą nic, ale... nie jestem na tyle... niewychowana i jednak jakieś zasady mam i skoro stworzyłam coś razem z Joll, to nie zamierzam publikować tego sama i sama zbierać pochwał lub krytyki. Ona zrezygnowała z tego bloga, chyba tyle mogę powiedzieć Wam. Mam nadzieję, że zrozumiecie po prostu. Takie rzeczy się zdarzają, prawda? Na tę chwilę chciałabym osobiście podziękować za każde Wasze wejście tutaj, za każde miłe słowo skierowane w naszą stronę. Za to, że przez tyle czasu czytaliście to, co pisałyśmy. Tak... To chyba tyle. Nie jestem w stanie obiecać, że te opowiadanie będzie kiedykolwiek kontynuowane, przepraszam.

Pozdrawiam, Czaki

sobota, 24 stycznia 2015

Sezon II: Odcinek ósmy

Tom

Po paru godzinach lotu byłem po prostu połamany. Ale cieszyłem się z faktu, że chociaż trochę udało mi się pospać, ale na wygodę niestety nie mogłem liczyć. Jednak myśl, że jesteśmy już na tych przepięknych Malediwach dawała ogromne pokłady energii. Oczywiście Bill praktycznie całą drogę przespał i ominął te fantastyczne widoki, których przed chwilą byłem świadkiem. Obudziłem go dopiero wtedy, gdy wylądowaliśmy i trzeba było wysiadać.
Po około godzinie mogliśmy odetchnąć, będąc już w naszym pokoju, który miał zajebisty widok na plażę. Tak, ZAJEBISTY, bo inaczej nie można byłoby opisać tego widoku. Ale co się dziwić, skoro był to pokój położony jakby... na wodzie. Obok nas było jeszcze dużo innych pokoi, chociaż lepszym określeniem byłoby „domek”, a żeby dostać się do wysepki, musieliśmy przejść przez drewniany most.
- Tu jest przepięknie! - „jarał” się mój chłopak, zrzucając z siebie zimowe ubranie, bo w końcu, jak wylatywaliśmy z Niemiec, to trzeba było się trochę grubiej ubrać.
- Popieram – pokiwałem głową, również się rozbierając. - I muszę wskoczyć pod prysznic, bo płynie ze mnie – parsknąłem.
- Jaki prysznic?! - zapytał chłopak, patrząc na mnie z niedowierzaniem i ubierając kąpielówki. - Idziemy do wody!
- A ty w ogóle jesteś kiedyś zmęczony, Bill? - spytałem, spoglądając na niego, jakby co najmniej był jakimś wariatem.
- Weź, Tom – przewrócił oczami, patrząc w moją stronę przez chwilę, a potem znów wrócił do szukania czegoś w walizce. - Zachowujesz się jak osiemdziesięcioletni staruszek, jak nie gorzej! Taka piękna pogoda, a on spać chce! Życie prześpisz! - prychnął, na nos wkładając okulary, ale po chwili namysłu zdjął je i popatrzył na mnie wyczekująco. - No i na co czekasz?
- Na oklaski – burknąłem, otwierając swoją walizkę, a chłopak zaczął klaskać.
- Wohooo...! Dajesz Tooom! Jeszcze trochę....! Uuuu...! Brawo, Toooom...! - darł się jak pojebany, gdy wkładałem kąpielówki. I jeszcze bezczelnie się ze mnie śmiał, gdy próbowałem zabić go wzrokiem.
- Dobra, chodź – mruknąłem po chwili, rezygnując z zabijania go. Chwyciłem chłopaka za rękę, a już po chwili opuściliśmy domek.
Świetnie się bawiliśmy, pływając w tej rozkosznie ciepłej, turkusowej wodzie. Uwielbiałem takie chwile. Zwłaszcza, gdy Bill był taki szczęśliwy, a ja mogłem widzieć jego uśmiech, który i tak był piękniejszy od tego wszystkiego. Chociaż myśl, że Bill mi nie wybaczył tego, co zrobiłem, nieco mnie dołowała. Ale z drugiej strony nie dziwiłem mu się, bo sam sobie nie mogłem tego wybaczyć i ciągle o tym myślałem. Jednak wciąż miałem nadzieję, że w tym miejscu zapomnimy o całym złu. A chciałem mu to wynagrodzić.
I będę się starał, by ten uśmiech jeszcze długo nie zniknął z jego twarzy – przysiągłem sobie.
Po wspólnej zabawie, postanowiliśmy spróbować tutejszej kuchni. Skusiliśmy się na ryby i jakieś owoce morza. I muszę przyznać, że to było naprawdę smaczne. A po zjedzonym posiłku napiliśmy się trochę rumu. Ponoć jest to najczęściej pity alkohol tutaj, więc warto spróbować. Wieczorem wybraliśmy się na spacer po piaszczystej plaży. Drobinki piasku cudownie pieściły gołe stopy, a lekki wietrzyk dawał nutkę ochłodzenia.
- Podoba mi się tu – odezwał się po chwili Bill, pozwalając, by wiatr rozwiewał jego włosy.
- A komu by się tu nie podobało? - zapytałem, spoglądając na niego z uśmiechem.
- Tylko tęsknie za Bobikiem... - westchnął i mocniej ścisnął moją dłoń.
- Nie myśl o tym, Billy. Myśl o tym, co jest teraz. Zobaczysz, szybko ten czas zleci. Spędzimy tu cudowne chwile, a już niedługo znów zobaczymy naszego psiaka – mówiąc to, spojrzałem w górę, w niebo, a zaraz w moje ślady poszedł Bill.
- Patrz, spadająca gwiazda! - zawołał chłopak, wskazując biały, błyszczący punkcik na niebie, który schodził coraz niżej. - Pomyśl życzenie, Tommy!


Bill
- Moje życzenie się właśnie spełnia – wyszeptał mi do ucha, po czym złożył na mych ustach czuły, pełen miłości pocałunek, który na pewno zapamiętam na długo. Staliśmy tak jeszcze chwilę objęci, aż w końcu przypomniało mi się coś.
- Tom! My przecież mamy rezerwację w tej restauracji! – zawołałem, a chłopak wyglądał na zdezorientowanego, a po chwili otworzył szeroko oczy.
- Chodź! – pociągnął mnie za rękę. Na szczęście wiedział, choć nie wiem skąd, gdzie znajduje się owa restauracja. Najwidoczniej musiał w samolocie poprzeglądać jakieś mapy i ulotki. Weszliśmy na molo, a gdy doszliśmy do końca, to w dół prowadziły schodki, a potem… znaleźliśmy się w podwodnym królestwie. Stałem tak i patrzyłem się za przezroczyste szyby, nie mogąc uwierzyć. Tom z kimś porozmawiał, a za chwilę zostaliśmy zaprowadzeni do stolika. Dalej nie mogłem uwierzyć, że tutaj jesteśmy…
- To co zamawiasz, kochanie? – zapytał mnie chłopak, przeglądając menu, a ja wzruszyłem ramionami, swego nawet nie otwierając.
- To co ty – uśmiechnąłem się w jego stronę.
- Widzę, że naprawdę ci się tu podoba – zaśmiał się, a ja spuściłem wzrok, czując jak me policzki oblewając się malinowym rumieńcem.
- Więc poprosimy malediwską białą rybę z sosem z kopru włoskiego i curry – zwrócił się do kelnera, który był bardzo elegancko ubrany. – A do picia białe wino. Co ty na to? – tym razem zapytał mnie.
- Z przyjemnością – odpowiedziałem, a gdy spojrzałem za szybę… - Tom! – wypiszczałem. – Zobacz! To duży żółw! – dotknąłem szyby dłonią i miałem gdzieś, czy wolno czy nie. Patrzyłem na niego jak zahipnotyzowany i wprost nie mogłem oderwać od niego wzroku. Był tak blisko. I może jestem głupi, ale żółwik mnie chyba widział, bo na mych oczach zrobił salto do tyłu, ruszając płetwami. Jakby specjalnie dla mnie!
- Jaki on jest słodki! Jak przyjedziemy do domu to kupimy żółwia? – spojrzałem na Toma z iskierkami w oczach, na co tylko pokręcił głową z uśmiechem. No co?
 - Zobaczymy, hm? – uniosłem brwi, po czym je zmarszczyłem. Nie lubiłem tego całego „zobaczymy”, ale na teraz o dziwo mi to wystarczyło.
- Jest piękny – wyszeptałem, patrząc na niego. Kelner postawił przed nami nasze zamówienia i po życzeniu sobie smacznego wraz z mym chłopakiem zaczęliśmy jeść. Widelec z kawałkiem ryby już wędrował do mojej buzi, gdy nagle go upuściłem.
- Tom, paaatrz! – wypiszczałem jak pięcioletnia dziewczynka. – Zobacz to – spojrzałem znów w stronę wody, przez którą przedzierały się pojedyncze promienie księżyca, co wyglądało z tej perspektywy po prostu niesamowicie, szczególnie gdy w tych prześwitach było widać pływające podwodne zwierzątka, które chyba były już przyzwyczajone do widoku ludzi za szybą, którzy patrzyli się na nich. Choć było to trochę przerażające, bo co jeśli ludzie widzieli zwierzątko, które… jedli? A raczej rodzinę tego zwierzątka.
- Żółw z malutkimi żółwikami! – pokazałem palcem, a Tom spojrzał na gromadkę. – No cio, malutkie? – powiedziałem trochę ciszej i nie mogłem oderwać nosa od chłodnej szyby.
- Podobają ci się? – zapytał, a ja spojrzałem na niego krzywo. Nie widać?
- Są… przeurocze – potem zjedliśmy w spokoju. No… Prawie… Bo nagle wydarłem się, na co Tom cały podskoczył i oblał się winem. Moja wina, że zauważyłem płaszczkę? Poruszała swymi dużymi płetwami, a ja patrzyłem na nią oczarowany. I ten jej długi ogon…
- Bill? – zapytał w końcu Tom, wycierając się.
- Hm? – mruknąłem tylko, nawet na niego nie patrząc. Dopiero jego coraz głośniejsze chrząknięcia sprawiły, że odwróciłem wzrok od podwodnego świata przepełnionego tajemnicami.
- Tak sobie myślę… Skoro tak cię to kręci, to może pójdziemy jutro ponurkować, hm? Zobaczysz to wszystko z bliska i nie będzie żadnej szyby, która dzieliłaby cię… na przykład od twej przyjaciółki płaszczki – zaśmiał się, a ja nie wierzyłem. Zerwałem się z krzesła i władowałem mu się na kolana, mocno ściskając szyję.
- Kocham cię – wypiszczałem mu do ucha. Kiedy talerze były puste, a w kieliszkach nic nie zostało, wyszliśmy z tej cudownej restauracji. Oczywiście musiałem pożegnać się z tymi wszystkimi zwierzątkami, obiecując im jednocześnie, że jutro spotkamy się znowu.

- Wiesz, Tom? – zacząłem, gdy siedzieliśmy na podeście, na którym znajdował się nasz domek, a ja moczyłem stopy w wodzie, na której tafli odbijał się blask księżyca, który rozmazywał się, gdy poruszałem stopami. – Myślę, że rodzice dali nam najlepszy prezent, jaki mogli dać.
- Też tak myślę – powiedział chłopak, siadając za mną i przytulając mnie od tyłu.
- Tommy? – zapytałem po chwili ciszy, opierając się o niego plecami. – Myślisz, że ten wiek, który nas dzieli, to… że to dużo? Przetrwamy to wszystko, co nas czeka i jest zaplanowane dla nas…? – odwróciłem się, by widzieć chłopaka twarz i przygryzłem wargę.

Tom

Zamyśliłem się przez chwilę nad jego pytaniem, wpatrując się w księżyc, który wisiał nad nami.
- Czy siedem lat to dużo... - powiedziałem na głos, nadal myśląc. - Wiesz, może i faktycznie przeżyłem nieco więcej, więcej widziałem i jestem bardziej dojrzały, ale wiek, to tylko liczba. I może faktem jest też to, że czasami zachowujesz się jak dziecko... - urwałem, widząc zmarszczone czoło chłopaka i wlepiony we mnie groźny wzrok. - No nie patrz tak na mnie, bo sam doskonale wiesz, że tak jest – zaśmiałem się, a on tylko pokręcił głową.
- No dobra, niech ci będzie, mów dalej.
- To przy tobie sam czuję się tak, jakbym nadal był nastolatkiem i podoba mi się to uczucie. Przy tobie wiem, że mogę udawać debila, szaleć jak dziecko i wiem, że nie zostanę wyśmiany. Naprawdę jesteś cudowny, Billy – powiedziałem czule, obejmując go ciaśniej. - I skoro coś nas połączyło i byłeś w stanie wybaczyć mi mój błąd, to myślę, że przetrwamy wszystko.
- Nawet koniec świata...? - zapytał, przyglądając mi się uważnie, a widząc jego błyszczące oczy...
Boże... - pomyślałem – jak ja go kocham...
- Nawet koniec świata – potwierdziłem i ucałowałem delikatnie jego wargi.

***

Następnego dnia obudziliśmy się dosyć wcześnie. A raczej Bill mnie obudził, bo już nie mógł się doczekać, kiedy będziemy nurkować. Kiedy tylko się umyliśmy, ubraliśmy i zjedliśmy jakieś śniadanie w restauracji, poszliśmy od razu na plażę. Nie za bardzo się orientowałem, co, gdzie i jak, ale w samolocie przeczytałem parę ulotek, no i po godzinie poszukiwań, udało mi się wynająć łódź z całym wyposażeniem do nurkowania, a oprócz tego jakiś chłopak zaproponował, że popłynie z nami, tak dla bezpieczeństwa, no i oczywiście za zapłatą. No i przynajmniej mówił po angielsku! Był to młody chłopak, tak na moje oko gdzieś w Billa wieku. Miał długie blond włosy związane w kitkę z tyłu głowy, brązowe oczy, no i był też dobrze zbudowany, a przy okazji miał niezłą opaleniznę, czego w tej chwili cholernie mu zazdrościłem. I z tego co mówił, nazywał się Mikel i... I czemu patrzył tak na mojego chłopaka?!
- To teraz przebierzcie się w piankę, a potem pomogę wam nałożyć butle. Tlen w tych butlach starczy nam na godzinę, tylko musicie pamiętać, że jest ona trochę ciężka i utrudnia pływanie, ale myślę, że nie stworzy wam to jakiegoś większego problemu – mówił, kiedy wszyscy przebieraliśmy się. - Pamiętajcie, że najgłębiej możecie nurkować do trzydziestu metrów, ale, że robicie to pierwszy raz, to lepiej będzie, jak będziecie trzymać się blisko mnie.
- A pomożesz nam nagrać film? - zapytałem, nakładając płetwy.
- Jasne! W końcu za to mi płacicie – zaśmiał się, ale my z Billem popatrzyliśmy tylko na niego, unosząc przy tym brwi i pokazując w ten sposób, że nas wcale to nie bawi. - Eee... Dobra. To co? Komu najpierw mam pomóc z butlą?
- Mi – odezwał się w końcu Bill. Mikel wziął butlę i przymocował ją do mojego chłopaka.
- Nie jest za ciężka? - zapytałem już go po niemiecku. Trochę się bałem, że nie da rady.
- Nie – odparł krótko, uśmiechając się do mnie szeroko.
Potem ja dostałem swoją butlę, a gdy Mikel również ją założył, zapytał:
- Gotowi? - W odpowiedzi obaj kiwnęliśmy głową. - To wskakujemy do wody! - rzucił radośnie, wsadzając do ust ustnik, po czym wskoczył do wody.
A my zaraz za nim.

sobota, 17 stycznia 2015

Sezon II: Odcinek siódmy

Bill

Wstałem i zacząłem zbierać swe ubrania, które walały się po całym pokoju. Nie wiem, jakim cudem na przykład me bokserki znalazły się przy drzwiach, ale… Najwidoczniej Tom musiał naprawdę mocno nimi rzucić.
- Co robisz? – zapytał chłopak i podparł się na łokciach.
- Musimy przecież wrócić tam, prawda? A nie… To wygląda na porwanie! – zaśmiałem się i nachyliłem nad chłopakiem, muskając jego usta swoimi wargami. – Poza tym i tak potem tu przyjedziemy. W końcu musisz dobrze obejrzeć to mieszkanie, bo mamy je razem urządzać! – wykrzyknąłem i wyszczerzyłem się.
- Widzę, że naprawdę się na to cieszysz – zauważył.
No ale on bystry i spostrzegawczy. Nie ma co!
- No ba! Nawet nie wiesz jak bardzo! Ale myślę, że weźmiemy się za to dopiero, jak wrócimy z… Malediwów! – wykrzyknąłem jeszcze głośniej i dałem ręce do góry. – Sami na Malediwach! - powtórzyłem, jakby raz to było za mało.
- Jestem z wariatem – podsumował Tom, na co tylko wystawiłem mu język.
- Pff! To nie będzie striptizu! – zawołałem i wyszedłem z sypialni, kręcąc pośladkami.
Wiedziałem, że chłopakowi pocieknie ślinka. Zresztą… Komu by nie pociekła? Wyszedłem na dwór, gdy się ubrałem i przejechałem dłonią po moim prezencie. Dalej nie mogłem uwierzyć, że jest tylko mój. Mój, mój, mój!
- Dalej się zachwycasz? – wyszeptał Tom do mego ucha, obejmując mnie mocno od tyłu, a po moich plecach przeszło stado ciarek.
Dalej reagowałem na niego w tej sam sposób, co na samych początkach.
- Jeszcze długo będę. – Uśmiechnąłem się. – Jedziemy? Kto pierwszy! – zawołałem, ubrałem kask i wsiadłem na motor, po czym pognałem przed siebie.
Uwielbiałem ten dźwięk! Wiedziałem, że zwraca uwagę innych. W końcu to nie jest zwykły samochód… To szybko jadący motor! Cieszyłem się jak dziecko z zabawki… Ale w końcu odkąd pamiętam, marzyłem właśnie o tym. Nie wiem czemu tak mnie ciągnęło do tego typu pojazdów. Może ta wolność, wiatr we włosach, gdy jeździ się bez kasku? Owszem, jest o wiele większe ryzyko, niż w samochodzie, bo jednak nie ma się tej cały blachy dookoła siebie ale… raz się żyje, prawda? W końcu nie byłem jakimś piratem drogowym!
Oczywiście pod domem Franka i Monicy byłem pierwszy. Zdjąłem kask i czekałem na Toma, który pojawił się kilka minut po mnie. Podszedł do mnie, a wystawiony palec wskazujący nie zapowiadał niczego dobrego.
- Ty! – Dźgnął mnie tym palcem w mostek, a ja otworzyłem szeroko oczy. – Jak będziesz jeździć tak szybko, to zabiorę ci to, rozumiesz?! A jak ci się coś stanie?! Jedziesz tak szybko, że ludzie nawet cię nie widzą, tylko dopiero po chwili dochodzi do nich „wzium! wzium!”! Chcesz się zabić?!
Patrzyłem tak na Toma dobrą chwilę i nie wiedziałem jak się zachować. Przełknąłem głośno ślinę i czułem się jak na dywaniku u ojca.
- Nie jechałem szybko… - powiedziałem na swą obronę i pokiwałem głową.
- Nie?!
- Ross jeździł ze mną o wiele szyy… - zacząłem, ale dopiero po chwili doszło do mnie, co tak właściwie zamierzałem powiedzieć. Czy ja byłem samobójcą?! Boże, Bill! Opanuj się! – Będę uważać, Tommy – powiedziałem, by go udobruchać, stanąłem na palcach i musnąłem jego usta. – Chodź się pakować! Jutro wyjeżdżamy w końcu na Malediwy!

Tom

Widziałem, jak Bill cholernie cieszył się z naszej jutrzejszej wycieczki i swojego motoru, który mu podarowałem. Oczywiście nie żałowałem tego pomysłu, ale gdy jeździł tak szybko, to po prostu bałem się o niego... Gdy Bill rzucił hasło, że musimy się pakować, to zaraz weszliśmy do domu moich rodziców.
- O, proszę, kogo my tu mamy – mruknął Jorg, kiedy tylko oboje znaleźliśmy się w salonie, a byli tam wszyscy. Monica, Carol, Frank, Jorg, a nawet Bobik, który na nasz widok bardzo się ucieszył.
- I jak spodobał ci się prezent, Tommy? - zapytała moja mama, uśmiechając się szeroko i nalewając każdemu kawy do śniadania, które gotowe czekało już na stole.
- To wy o wszystkim wiedzieliście? - spytałem głupio i usiadłem na jednym z podwójnych foteli, a po chwili Bill usiadł obok mnie, szczerząc się.
- No raczej mocno byśmy się zdziwili, gdybyśmy zobaczyli, że Bill dał ci tylko perfumy – rzucił Frank, śmiejąc się, a inni, oprócz mnie, wtórowali mu.
- Ale śmieszne, ha, ha, ha. Ubaw po pachy i to za darmola – parsknąłem, udając naburmuszonego, ale pocałunek, który dostałem od Billa w policzek, totalnie mnie rozchmurzył.
- A wy chłopcy nie powinniście się już pakować? - wtrąciła Carol, która znowu dawała przekąski Bobikowi.
Jak ona będzie go tak karmić, to niedługo będzie wyglądać jak świnka, a nie pies – pomyślałem i aż sam zaśmiałem się do swoich myśli.
- No właśnie mamy zamiar zbierać się do naszego starego mieszkania. Spakujemy parę rzeczy na wyjazd i może uda nam się powrzucać coś do kartonów, by potem szybciej było z tą przeprowadzką, jak tylko wrócimy – myślałem głośno.
- Dobry pomysł – stwierdził Bill, chwytając po kanapkę. - Tylko przydałoby się kupić jeszcze parę drobiazgów na tę wycieczkę.
- Wiem, wiem – kiwnąłem głową. - Tylko pozostaje jedna kwestia do rozstrzygnięcia: kto zaopiekuje się Bobikiem? - zapytałem, spoglądając na wszystkich zebranych.
- Pomyśleliśmy, że wraz z Carol zostaniemy tu trochę dłużej – powiedział Jorg, a mówiąc to, popatrzył na Monicę i Franka z szerokim uśmiechem na ustach. Chyba naprawdę się polubili. - A, że Carol bardzo lubi Bobika... - ciągnął dalej, lecz kobieta dokończyła za niego:
- …to chętnie się nim przez ten czas zaopiekuję. A wy bawcie się tam dobrze – dodała, patrząc na nas, a zaraz wróciła do drapania za uchem Bobika.
- No i jeszcze zapomnieliśmy wam powiedzieć, że rezerwując wam tę wycieczkę, zarezerwowaliśmy wam także miejsce w podwodnej restauracji Ithaa następnego dnia po przyjeździe o dwudziestej, więc nie zapomnijcie o tym – poinformowała Monica.
- Naprawdę?! - zawołał Bill i aż poleciał uściskać moją opiekunkę. - Jesteście wspaniali! - krzyknął i po kolei zaczął każdego ściskać. Zaraz też dołączyłem i ja do tego, chcąc im w ten sposób podziękować. Potem spokojnie wszyscy zjedli śniadanie,po którym wraz z Billem pożegnaliśmy się i opuściliśmy dom. Oczywiście najdłużej i najbardziej wylewnie, to Bill żegnał się z Bobikiem, ale w końcu jakoś udało nam się wyjść.
- O, nie, nie, nie! - mruknąłem, kiwając na Billa palcem, kiedy ten już wsiadał na swój motor.
- No co....? - zapytał, patrząc na mnie z dziwną miną.
- Motor zostaje tutaj – powiedziałem, splatając ręce na klatce piersiowej.
- Ale Tom... - zaczął chłopak, ale nie pozwoliłem mu dokończyć.
- Nie ma żadnego „ale” - uciąłem krótko. - Motor zostaje tutaj. Odbierzemy go, jak wrócimy z Malediwów – rzekłem, a widząc smutną minę chłopaka, dodałem: - A teraz idziemy na małe zakupyyy...! - zawołałem, a zaraz uniosłem ręce do góry, by zacząć nimi wymachiwać jak debil. Ale chyba moja próba rozbawienia chłopaka podziałała, bo po chwili parsknął śmiechem i grzecznie odprowadził motor do garażu.
- Czekaj tu na mnie, mnalutki – zamruczał, pochylając się nad swym prezentem, a gdy go pocałował, omal nie musiałem zbierać szczęki z ziemi.
- Co to było? - zapytałem, patrząc na ciemnowłosego jak na kosmitę, kiedy ten przechodził jak gdyby nic obok mnie.
- Pożegnanie kochanków – odparł, poruszając brwiami i wsiadł do auta, a ja, jak już otrząsnąłem się z pierwszego szoku, dołączyłem do niego.
Na zakupy pojechaliśmy głównie dlatego, że chciałem sobie kupić ten cały sprzęt do nurkowania, typu pianka, okulary i inne takie. No i trzeba było kupić jakieś kremy ochronne (chociaż zimą, to jakoś ciężko było to wszystko znaleźć), no i inne duperele, ale nie zajęło nam to specjalnie dużo czasu, więc koło południa byliśmy już w domu. Na początku każdy z nas spakował najpotrzebniejsze rzeczy i z tego wyszły nam dwie duże walizki. W końcu jechaliśmy na tydzień czasu, to trzeba było z pół szafy ze sobą zabrać! A później, że nie mieliśmy nic innego do roboty, to przyniosłem z piwnicy kartony i zaczęliśmy do nich pakować cały mój dobytek, jaki tu miałem.
- Jestem wykończony – jęknął Bill, gdy wkładałem ostatnie talerze, jakie znajdowały się w kuchni.
- Ja też – mruknąłem i poszedłem do salonu, by uwalić się na kanapę. - Ale przynajmniej już widać jakieś efekty! - zawołałem, szczerząc się, ale gdy Bill się na mnie rzucił, jęknąłem z bólu.
- Co jest? - zapytał, przyglądając się mojej twarzy.
- Moje jajeczka... - pisnąłem, patrząc mu w oczy, a ten tylko parsknął śmiechem. - No naprawdę, bardzo śmieszne, Bill! - skrzywiłem się. - Ciekawe, czy będziesz się tak śmiał, jak się okażę, że mój sprzęt już się do niczego nie nadaje! - powiedziałem całkiem poważnie.
- Mam sprawdzić? - spytał, unosząc sugestywnie brew, a już po chwili poczułem jego usta na swojej szyi.

Bill

- No nie wiem – wydukał Tom, a już po chwili jego koszulka leżała na podłodze.
Zjechałem ustami niżej na sutki chłopaka. Wiedziałem, jak bardzo ma je wrażliwe, więc lizałem je, przygryzałem, a nawet lekko pociągałem, przez co do moich uszu dochodziły te cudowne pomruki przyjemności. Otarłem się o niego sugestywnie i poczułem, jak coś zaczyna napierać na me biodro.
- Och… Czyżby jednak twój sprzęt nie ucierpiał? – wyjęczałem, chcąc chłopaka jeszcze bardziej podniecić.
Tom chwycił mnie za biodra i otarł się o mnie, a ja uśmiechnąłem się chytrze i wstałem z niego.
- G-Gdzie idziesz?! – zapytał zaskoczony, a ja odwróciłem głowę, by spojrzeć na niego i na jego oczach ścisnąłem swe pośladki.
- Udowodniłem, że twój sprzęt jest sprawny. – Wzruszyłem ramionami i zostawiłem chłopaka z szeroko otwartymi oczyma.
Ha, tego się nie spodziewał co? Sam musiałem się pilnować i trzymać na wodzy, bo inaczej za bardzo bym się rozmarzył i mój przyjaciel… ożywiłby się i rozbił w mych bokserkach namiocik.
Jutro będzie pewnie duże zamieszanie z tym całym wyjazdem, będziemy z Tomem zalatani, więc stwierdziłem, że pójdę się umyć wieczorem. Wyjąłem z walizki kosmetyczkę, która na me szczęście była na samym wierzchu, wziąłem czystą bieliznę i poszedłem do łazienki. Rozebrałem się i wszedłem pod prysznic. Puściłem wodę i przymknąłem powieki. O tak… Przezroczyste kropelki letniej wody spływały po moim nagim ciele, dając ukojenie i zmywając cały stres oraz brud całego dzisiejszego dnia.
- Nie mogę, Bill – powiedział ktoś za mną, a ja cały podskoczyłem.
Poślizgnąłem się i gdyby nie to, że ta osoba trzymała mnie mocno, to pewnie rozbiłbym sobie głowę. Odwróciłem się w stronę tego ktosia, a adrenalina szalała w mym ciele.
- Jak możesz mnie tak straszyć?! Naprawdę kiedyś upadnę i zaleję się krwią! – zagroziłem, dźgając go palcem wskazującym w mostek.
- Bill, ja cię chcę – wyjęczał, a gdy spojrzałem w dół… Ekhem… Sprzęt Toma baardzo dobrze działał i nadal był gotowy do wszystkiego.
- Tom, myślę, że to… - zacząłem, ale chłopak nawet nie dał szansy mi dokończyć.
Wpił się mocno w moje usta, ale naprawdę musiał się długo powstrzymywać, bo zaraz odwrócił mnie tyłem do siebie i gdy się wypiąłem to wszedł we mnie z jękiem ulgi. Kochaliśmy się pod prysznicem, a krople wody mieszały się z kroplami potu i razem spływały w dół po naszych rozgrzanych ciałach. Po wszystkim umyliśmy się nawzajem i znaleźliśmy w łóżku.
- Dobranoc – wyszeptałem i musnąłem chłopaka usta, po czym wtuliłem się w niego i zasnąłem.



- Bill! – krzyczał ktoś nade mną i słyszałem, jak się tłucze. – Wstawaj! Zaspaliśmy! – Moje oczy natychmiast się otworzyły. Zerwałem się z łóżka i wepchnąłem w torby te ostatnie rzeczy, ubrałem się i spojrzałem na Toma, który również już był gotowy. - Taksówka czeka – powiedział, na co kiwnąłem głową i zaczęliśmy znosić swe walizki na dół, które jakiś mężczyzna zapakował do bagażnika. Wsiedliśmy do pojazdu, a ja oparłem głowę na ramieniu Toma. Chyba w tym całym biegu nie do końca się obudziłem.

- My na lotnisko Schönefeld poprosimy – powiedział mój chłopak i ruszyliśmy.
Na miejscu przeszliśmy przez odprawę i po jakiś dwóch godzinach siedzieliśmy już w samolocie.
Będzie cudownie, prawda?

- Prawda, malutki – odpowiedział mi Tom i pocałował czule. – Idź spać. Czeka nas długi lot.

Pokiwałem głową i wtuliłem się w niego. Ciepło bijące od jego ciała i spokojny oddech sprawiły, że już po chwili spałem.



~.*.~


Witajcie.


Przepraszam, że odcinek pojawił się dopiero teraz, ale wczoraj kompletnie zapomniałam, że to JA powinnam go wstawić i dopiero teraz znalazłam na to czas. A tak poza tym... Haaloo? Jesteście tu...? Dajcie jakiś znak...


Pozdrawiam,

Joll.

piątek, 9 stycznia 2015

Sezon II: Odcinek szósty

Tom

Wieczór spędziliśmy na rozpakowywaniu zakupów, potem coś zjedliśmy i zaczęliśmy oglądać telewizję. Tej nocy też spaliśmy razem, co cholernie mnie cieszyło. Następnego dnia rano trochę zaskoczyło mnie to, że gdy wstałem, Billa już nie było, a zamiast niego, obok mnie, leżała karteczka.

Poszedłem do Georga. Nie czekaj na mnie, bo nie wiem, kiedy wrócę. I zaopiekuj się Bobikiem. Kocham Cię. Bill” – przeczytałem na głos, a zaraz uśmiechnąłem się pod nosem. To był dobry moment, by załatwić kilka spraw. Pierwsze, co zrobiłem, to zadzwoniłem do rodziców, by zapytać, co ze świętami. Chciałem ich zaprosić do siebie, ale stwierdzili, że u nich jest znacznie więcej miejsca. I bardzo ucieszyli się z informacji, że będą mogli poznać ojca Billa, którego to chłopak miał zaprosić wraz z jego partnerką. Potem przez internet zakupiłem to, co chciałem podarować Billowi. A Gustava poprosiłem o to, by sprawdził ową rzecz i bezpiecznie eskortował ją do mojego starego domu, by tam poczekała na Gwiazdkę. A święta... Święta zapowiadały się wspaniale.

kilka dni później...

- Boże, Tom, pośpiesz się, bo się spóźnimy... - jęknął chłopak, kiedy właśnie zbieraliśmy się na lotnisko, by odebrać Jorga i Carol. Dziwiłem się, że ostatni lot złapali nawet w święta, ale to nie było teraz ważne. Ważne było to, że w końcu nadeszła upragniona Wigilia, na którą Billy wręcz nie mógł się doczekać.
- Nie stresuj się tak, zdążymy – mruknąłem, zachowując zimną krew, jak na mężczyznę przystało.
W chwilę później opuściliśmy mieszkanie (oczywiście wraz z Bobikiem) i pojechaliśmy na te lotnisko, a już po jakimś czasie Bill witał się ze swym ojcem i macochą. Ja też ucieszyłem się na ich widok, chociaż nie wiedziałem, czy ojciec wie o tym, co zrobiłem, czy też nie... Ale po tym, jak mnie serdecznie uścisnął – nie miałem żadnych wątpliwości. Chłopak nic mu nie powiedział, a przynajmniej nie na razie...
Po powitaniu wszyscy załadowaliśmy się do auta i ruszyliśmy do domu moich rodziców.
- Tommy, Billy...! - zawołała Monica, kiedy tylko przekroczyliśmy próg mego rodzinnego domu. - Jak dobrze was widzieć! - dodała, ściskając nas obu. - A pan, to zapewne ojciec Billa, pan Kaulitz? - zapytała, spoglądając w stronę Jorga i Carol, którzy weszli za nami. - I jego ukochana. Miło mi was poznać!
- Nam również, pani Monico – odparł Jorg i skłonił się mej matce, by zaraz ucałować jej dłoń.
- Jaki gentleman – zaśmiała się. - Ale proszę mówić mi po prostu Monica.
Nie pamiętałem, kiedy moja matka ostatnio była taka radosna. Ale cóż się dziwić, w końcu kochała święta i uwielbiała mieć gości. A gdy nadszedł czas na kolację, widziałem, jak dobrze nasi rodzice się ze sobą dogadują. Jorg z Frankiem, a Carol z Monicą. Cieszył mnie taki obrót sprawy. Atmosfera w domu wręcz zachwycała. Naprawdę było czuć święta, przez te śmiechy i wesołe pogawędki. Każdy ze sobą rozmawiał, śmiał się, żartował i oczywiście wszyscy zajadali się smakołykami. Zapomniałem wspomnieć, że wśród nas nie było Andreasa, ale stwierdziłem, że może to i lepiej. Wiedziałem, co by było, gdyby mój braciszek był tu.
Gdy już wszyscy się najedli, to wręcz nie mogłem się doczekać, kiedy przyjdzie pora na prezenty. Cieszyłem się jak dziecko. Ale to nie dlatego, że ja miałem coś dostać, tylko dlatego, że chciałem zobaczyć reakcję Billa na to, co chciałem mu dać.
- Kochani! - zawołałem, podnosząc się ze swojego miejsca. - Skoro wszyscy już zjedli, a za oknem - zacząłem i podszedłem do okna, by przez nie wyjrzeć – pojawiła się pierwsza gwiazdka, to oznacza, że czas na prezenty! I tak myślę, by pierwszy prezent otworzył najmłodszy z nas – mówiąc to, podszedłem do choinki, by wziąć dwie paczki. Jedną wielką, a drugą malutką. - I chcę, byś najpierw otworzył prezenty ode mnie – dodałem, podając Billowi większą paczkę.
Chłopak posłał mi szeroki uśmiech, a wszyscy w milczeniu czekali, aż go rozpakuje.
-Co to...? - zapytał zdziwiony, wyciągając skórzaną kurtkę, spodnie, rękawiczki bez palców i kask.
- Nie wiem, Bill. Sprawdź w garażu – podsunąłem, wciskając mu do ręki drugie pudełeczko.
Od razu zerwał się ze swego krzesła i poleciał do wyznaczonego miejsca, a my wszyscy za nim. Widocznie nasi rodzice byli również ciekawi tego, co czarnulek dostanie. Jak już znaleźliśmy się w tym garażu, a Bill rozpakował pudełeczko, w którym był kluczyk i na końcu pomieszczenia ujrzał motor BMW HP4 z wielką kokardą, pisnął jak jakaś mała dziewczynka i rzucił się na mnie, chcąc mnie uścisnąć.
- Podoba się... ? - zapytałem z nadzieją w głosie i czekałem na jego odpowiedź.


Bill
- Kocham cię – wypiszczałem Tomowi do ucha, mocno ściskając jego szyję i zastanawiałem się, czemu mój głos nagle stał się taki piskliwy.
- To co powiesz na pierwszą jazdę? – zapytał chłopak, a ja tylko pokręciłem głową, choć oczy dalej mi świeciły. – Czemu? – zapytał z nutą zawiedzenia w głosie.
- A prezenty innych? Nie będę taki samolubny… Chcę zobaczyć jak inni się cieszą! – wyszczerzyłem się. Wróciliśmy do salonu, a ja patrząc na prezenty klasnąłem w dłonie.
- To co jest jeszcze dla mnie? – zapytałem, na co każdy się zaśmiał.
- Szczerze mówiąc, to… - zaczął Jorg, a ja spojrzałem na niego i słuchałem uważnie. – Już przed świętami skontaktowaliśmy się wraz z Carol z Monicą i Frankiem. Zastanawialiśmy się, co tak właściwie mamy wam dać i pomyśleliśmy, że może byście się rozerwali, odpoczęli od śniegu i w ogóle… I wspólnie zafundowaliśmy wam tygodniową wycieczkę na Malediwach. – Otworzyłem szeroko oczy i patrzyłem tak na nich wszystkich. Tom wyglądał na równie zszokowanego co ja. Jorg podał mi kopertę, a gdy ja otworzyłem, zobaczyłem dwa bilety na samolot.
- Nie wierzę – wyszeptałem i rzuciłem się na Jorg. Potem uścisnąłem Carol, Monicę oraz Franka.
- Naprawdę dziękujemy – powiedział Tom i powtórzył me gesty.
- Ale my też coś dla was mamy – klasnąłem w dłonie i sięgnąłem po prezenty spod choinki. – Też trochę nie wiedzieliśmy co wam kupić – zacząłem, rumieniąc się lekko – ale reklamacji nie przyjmujemy. Więc… Dla naszych kochanych tatusiów – podałem im wysokie, chude torebeczki, a gdy zobaczyli butelki owinięte w taki sposób, zaczęli się śmiać. – To dla Carol, no i dla Monicy – podałem dwie, mniejsze już torebeczki, a kobiety oniemiały, gdy zobaczyły zawartość.
- Chłopcy, przecież to nie trzeba było – zawołały, a zaraz razem z Tomem dostaliśmy po buziaku w każdy policzek. Uwielbiałem święta, tę atmosferę i wszystko, co było związane z tym. A prezenty… Nie mogłem doczekać się tego kulminacyjnego momentu. To było apogeum wszystkiego. Razem z sylwestrem! Na niego też nie mogłem się doczekać, ale to taka dygresja. W każdym razie to nie jest tak, że tylko lubiłem dostawać prezenty. Nie. Lubiłem je kupować, dostawać, ale i wręczać. I widzieć, jak ludzie się cieszą.
- No to teraz prezent dla mojego skarbusia – powiedziałem, na co Tom się wyszczerzył. – Chodź, Bobik – dokończyłem, a widząc chłopaka zawiedzenie, zaśmiałem się. Ba, nie tylko ja!
- No wiesz – prychnął tylko.
- Co to jest? – wziąłem pudełko i pokazałem Bobikowi, na to ten zacząłem skakać wokół tego, merdać ogon, aż w końcu szczeknął. – No już, już, pokazuję ci! – zdarłem papier i z pudełka wyjąłem nowe, większe posłanie, gdyż poprzednie było zniszczone i za małe. No i oczywiście rozszarpane… Tak, tak. Te całe ząbkowanie. Bobik od razu wskoczył do środka i zaczął się turlać. – Ejj, to nie wszystko – pokazałem mu jeszcze nowe zabawki, a psina rzuciła się na mnie i zaczęła lizać po całej twarzy. – Tom pomagał mi wybierać – słysząc imię chłopaka, Bobik podbiegł do niego i teraz jemu zaczął „dziękować”.
- To dostanę coś w końcu? – Tom podszedł do mnie, a ja pokiwałem głową. Wziąłem mała, prostokątną paczuszkę i podałem ją chłopakowi.
- Wszystkiego najlepszego – papier już po chwili leżał na podłodze, a Tom przyglądał się swemu prezentowi.
- Yhm… Dziękuję – wymamrotał cicho, a jego minę trzeba było po prostu zobaczyć. Te zawiedzenie w jego oczach. Tak, tak. Podarowałem mu perfumy. I to nie jakieś „magiczne”. Nie z Coco Chanel, czy Hugo Bossa. Po prostu zwykłe, męskie perfumy.
- Ależ proszę – wyszczerzyłem się i dałem mu całusa w policzek. Potem wróciliśmy do stołu i dalej rozmawialiśmy, śmialiśmy się. No, może prócz Toma, bo ten to siedział tylko i od czasu do czasu mruknął coś pod nosem.
- To co… Chyba pójdziemy spać – powiedział Frank koło północy, gdy każdy był wystarczająco najedzony. Stwierdziliśmy, że jutro się posprząta, bo na to nikt nie miał teraz siły. Jorg z Carol zajęli pokój gościnny, a my z Tomem jego stary pokój.
- Wszystko w porządku? – podszedłem do chłopaka, który stał przed oknem i patrzył przez nie.
- Jasne – odburknął, a ja się uśmiechnąłem. Odwróciłem go przodem do siebie i spojrzałem głęboko w oczy. – Naprawdę myślisz, że butelka jakiś tanich perfum, to naprawdę wszystko, co dla ciebie mam? – uniosłem brew i pokręciłem głową, a w jego oczach pojawiły się iskierki.
- A nie?
- Tommy… - wziąłem swą torebkę i wyjąłem z niej małą paczuszkę, którą podałem chłopakowi.
- Co to jest? – zapytał zdezorientowany i otworzył prezent, a gdy wyjął kluczyki, patrzył to na nie, to na mnie zdezorientowany.
- Chodź, przejedziemy się – wziąłem zdziwionego Toma za rękę i pociągnąłem w stronę drzwi. Chłopak jechał autem, a ja przed nim moim nowym motorem. Był super! Dobrze, że zaraz po moich osiemnastych urodzinach zrobiłam prawo jazdy i na samochód i na motor. Od zawsze marzyłem o jakimś… A teraz miałem swojego! Błyszczał się. Był niebiesko czarny. Marzenie. W końcu podjechaliśmy pod niewysoki budynek. Zszedłem z motoru, zdjąłem kask i spojrzałem na Toma. Wziąłem go za rękę i wprowadziłem na pierwsze piętro.
- Masz klucz? – zapytałem, gdy znaleźliśmy się przed odpowiednimi drzwiami. Tom zaczął dotykać się po kieszeniach, aż w końcu znalazł przedmiot i już po chwili znaleźliśmy się w środku. Stanąłem z nim na środku salonu i wziąłem jego dłonie w swoje.
- Święta to podobno czas wybaczania i w ogóle – zacząłem niepewnie i przygryzłem wargę. – Mówiłeś, że chcesz się przenieść, a tamte mieszkanie… Wiadomo czemu ma skazę… Pomyślałem, że się przeprowadzimy i zaczniemy wszystko od nowa. Ten dom nie jest wykończony, no bo w końcu będzie nasz… I chciałbym, żebyśmy razem to zrobili. W sumie, to rozmiarowo jest podobny do tego poprzedniego: jest salon, sypialnia, dwie łazienki, bo jedna jest właśnie dołączona do sypialni, no i… - urwałem na chwilę, ale zaraz kontynuowałem. – Pomyślałem, że… może być to pokój gościnny lub… w końcu będziesz mieć dziecko i chciałbyś spędzać z nim czas, więc… mogłoby tam spać. No, ale jedno pomieszczenie pozwoliłem sobie udekorować! – pociągnąłem Toma do sypialni. Jak tylko się wchodziło po prawej stronie znajdowały się drzwi na balkon, a na lewej ścianie drzwi do łazienki. Pośrodku stało wielkie łóżko, na którym były porozsypywane płatki róż. Pościel była w kolorze czarnym. Ciemne panele, na których był dywan również z kwiatów. Po prawej stronie komoda i obok drzwi wielki telewizor.
- Wszystkiego najlepszego, kochanie – wyszeptałem i czekałem na jakąś jego reakcję.


Tom

Nikt chyba nie był w stanie sobie wyobrazić, co się działo w mojej głowie, gdy od Billa dostałem tylko zwykłe perfumy. W tamtym momencie czułem się jak jakiś idiota i było mi cholernie przykro. Przez chwilę nawet pomyślałem, że Billowi już na mnie nie zależy... Ale gdy potem dał mi drugi prezent, który okazał się kluczem do czegoś, to nieźle się zdziwiłem. Chłopak zabrał mnie na przejażdżkę, bym w końcu mógł zobaczyć swój prawdziwy prezent, a gdy znalazłem się w moim... w naszym nowym mieszkaniu – zatkało mnie totalnie z wrażenia.
- Bill... Ja... Ja nie wiem, co mam powiedzieć – wydusiłem z siebie w końcu i spojrzałem na niego. Jednak widząc malujący się na twarzy chłopaka smutek, zacząłem mówić dalej: - To najwspanialszy prezent, jaki mogłem od ciebie dostać – wyznałem, podchodząc do niego, a gdy byłem ostatecznie blisko, dotknąłem czule opuszkami palców jego policzka.
- Naprawdę ci się podoba...? - zapytał niepewnie, wtulając policzek w moją dłoń.
- Jasne! Nie wiedziałem jeszcze całego mieszkania, ale jestem pewien, że jest cudowne. Tak jak cudowny jesteś ty – dodałem i musnąłem delikatnie jego wargi.
- A chcesz... Chcesz wypróbować nasze nowe łóżko...? - spytał niby to nieśmiało, ale kiedy podszedł do owego łóżka i usiadł na nim, rozchylając po tym uda, wiedziałem, że wcale te pytanie go nie zawstydziło. Wiedziałem jaki Bill był w łóżku. Z pozoru wyglądał na grzecznego chłopczyka, który wręcz przypominał aniołka, ale gdy przychodziło co do czego, pokazywał swą prawdziwą naturę, która cholernie mi się podobała... - Noo, Tommy... - zamruczał, zagryzając seksownie wargę. - Na co czekasz? - zapytał po chwili, podciągając swój sweterek do góry. Kusił mnie, skubany...
- Ehm... Ale jesteś pewien, Billy...? - popatrzyłem na niego, zagryzając mocno wargę. Czułem rosnące podniecenie, zwłaszcza, że dawno między nami nic nie było i tak bardzo go pragnąłem...
- Albo tu zaraz przyjdziesz, albo naprawdę się rozmyślę – powiedział, a w jego głosie było słychać lekkie zirytowanie, a ja postanowiłem, że nie pozwolę mu dłużej czekać.
Podszedłem do łóżka, by zaraz ostrożnie wejść na miękki materac, który ugiął się pod moim ciężarem. Jednak chłopak chyba naprawdę się niecierpliwił, bo złapał rękaw mojej bluzy i pociągnął mnie na siebie, by zaraz wpić się tęsknie w moje wargi. Początkowo całowaliśmy się delikatnie i czule, lecz szybko nasze pocałunki przerodziły się w coś, co byłoby można porównać do żywego ognia, który niewątpliwie w nas płonął. Nasze języki tańczyły ze sobą, pokazując, jaka wielka jest nasza tęsknota za sobą, a nasze dłonie pozbywały się nawzajem ubrań, które mieliśmy na sobie. Już po chwili Bill leżał pode mną nagi i wręcz prosił, bym w końcu wziął go mocno, lecz nie chciałem tego. Chciałem być dla niego naprawdę delikatny... Czuły... Całowałem więc jego szyję, pieszcząc ją językiem, a czasami zostawiając na niej zaczerwienione mokre ślady. Chciałem zaznaczyć, że chłopak jest cały i tylko mój... Moje usta zsuwały się coraz niżej, gdyż chciałem na nowo przebadać każdy milimetr jego cudownego ciała. Tak bardzo za nim tęskniłem... A teraz znów był mój... I znów wił się pode mną, kiedy w końcu pozwoliłem sobie zabrać go na szczyt rozkoszy...
Po wszystkim leżeliśmy wtuleni w siebie i patrzyliśmy się na nasze złączone dłonie. Myślałem, że Bill zasnął, gdy nagle zapytał:
- Lilith była lepsza ode mnie...?
- C-co...? - popatrzyłem na jego twarz, lecz on nie patrzył na mnie. - Dlaczego o to pytasz...?
- Proszę... Odpowiedz... - popatrzył na mnie i po prostu nie byłem w stanie mu teraz odmówić...
- Nie wiem... Niewiele z tego pamiętam... - westchnąłem. - Ale skoro nic nie pamiętam, to po prostu nie było to dla mnie ważne, po prostu nie chcę tego pamiętać... Ale wiem... Znaczy chyba... Och... Chyba mówiłem wtedy twoje imię... Tego jestem niemal pewny... - wydukałem, spuszczając głowę.
- Naprawdę...? - zapytał z niedowierzaniem.
- Bill... Nie chcę o tym rozmawiać... To była najgorsza głupota, jaką mogłem popełnić... Naprawdę tego żałuję i gdybym mógł, to albo wymazałbym to z pamięci, albo cofnąłbym czas, by tylko do tego nie dopuścić... Wiesz, że ty jesteś dla mnie najlepszy, najcudowniejszy, najwspanialszy i wiesz, że tylko ciebie kocham... - wyszeptałem na koniec i przymknąłem powieki. Nie mogłem w tej chwili spojrzeć w jego oczy...
- Ja ciebie też kocham, Tommy – powiedział, wtulając się we mnie. - I w końcu każdy zasługuje na drugą szansę..

piątek, 2 stycznia 2015

Sezon II: Odcinek piąty

Bill

- Wiem! – krzyknąłem i wsunąłem palce w swe włosy, zaciskając je na nich. – Ale jak ty to sobie wyobrażasz, co?! Jak pojawi się dziecko, to będzie najważniejsze, a ja pójdę w odstawkę. Będziesz spędzać całe dnie z nim i z Lilith… Pewnie te wasze całe uczucie odżyje i tak dalej… - Wzruszyłem ramionami, a ostatnie słowa mówiłem szeptem.
Nie wyobrażałem sobie tego…
- Ale Bill… - wtrąciła się dziewczyna, zwracając na siebie moją uwagę. – Ja mam męża, rozumiesz? I myślisz, że gdy się dowie, że go zdradziłam i na dodatek zaszłam z tym facetem w ciążę, to go polubi? Wątpię. Poza tym małe dzieci większość czasu spędzają u matki. W końcu to ona je karmi i tak dalej.
- Nigdy cię nie odstawię na dalszy plan – wyszeptał Tom, na co westchnąłem ponownie i przysiadłem na jednym z krzesełek. I tak sobie tego nie wyobrażałem.
- Nie wiem… Na pewno nie wrócę tak szybko do ciebie – zagroziłem palcem. – I będziesz musiał się o wiele bardziej starać i mi udowadniać!
- Tak jest!
Chłopak się zaśmiał i wyciągnął w moją stronę rękę. Złapałem ją, a zaraz przysiadłem na skraju łóżka. Pochyliłem się bardzo powoli i musnąłem delikatnie jego usta, na co maszyna znów zaczęła piszczeć. Odskoczyłem od Toma i patrzyłem na niego z szeroko otwartymi oczyma.
- Wszystko w porządku? – zapytałem, a zaraz do sali wbiegł lekarz.
- Co się dzieje?! – Podszedł do maszyny i zaczął sprawdzać wydruk. – Pana rytm serca przyśpieszył gwałtownie.
- To przez emocje – wydukał Tom i zarumienił się, na co doktor uniósł brew i po zadaniu kilku pytań, wyszedł.



Po półtora tygodnia Tom mógł w końcu wyjść ze szpitala. Dostał dokładne wskazówki, co ma robić, by wyjść z anemii, a ja obiecałem, że będę go pilnować. W sumie, to chłopak czuł się już bardzo dobrze i nawet na takiego według mnie wyglądał. Gdy wracaliśmy do domu, można było poczuć święta. Ludzie biegali z torbami, inni z choinkami, a dookoła porozwieszane były lampki, które dodawały temu wszystkiego tylko jeszcze więcej uroku. Na ulicy można było nawet spotkać Mikołaja, który rozdawał cukierki!
- Co ze świętami…? – zapytał Tom, gdy siedzieliśmy na kanapie w naszym mieszkaniu z kubkami gorącej czekolady w dłoniach.
- Do taty pojadę, bo z mamą nie chcę mieć nic wspólnego. – Wzruszyłem ramionami.
- Myślałem, że razem je spędzimy – wyszeptał i spuścił głowę, a ja zerknąłem na niego zaskoczony.
- Naprawdę chcesz…?
- Jasne. – Pokiwał głową na potwierdzenie, a ja wypuściłem głośno powietrze z płuc.
- To może… Zaprosimy twoich rodziców… I mojego tatę z Carol? – zapytałem, na co chłopak wyszczerzył się.
- To będą najlepsze święta!
Wziął łyk czekolady, a gdy odstawił kubek, zacząłem się śmiać, widząc jakie pod jego nosem powstały brązowe wąsy. Jednak zaraz nie było mi tak do śmiechu, bo stwierdziłem, że… nie mam dla Toma prezentu! A nawet pomysłu na niego…! Muszę koniecznie coś wymyślić!

Tom

Chociaż w szpitalu byłem półtora tygodnia, to zdawało mi się, że jestem tam już pół roku. Czas cholernie mi się tam ciągnął. I gdy nie było przy mnie Billa, czy też Lilith, to rozmyślałem sobie o wszystkim, co wydarzyło się w ostatnim czasie. Nikt oprócz nich mnie nie odwiedzał, bo nikt nic nie wiedział. Nie chciałem niepokoić rodziców, ani przyjaciół. Wtedy ani na chwilę nie zostałbym sam. I nie miałbym czasu, by myśleć o tym, co mogę dać Billowi na Gwiazdkę. W zasadzie, to miałem pewien pomysł, ale bałem się, że nie będzie chciał tego przyjąć... Ale... Wiedziałem, że warto będzie zaryzykować. W dodatku postanowiliśmy zrobić te święta w gronie najbliższych, więc było do kupienia dwa razy tyle prezentów.


- Co powiesz, by iść jutro i zrobić zakupy świąteczne? - zapytałem nagle, gdy siedzieliśmy i opijaliśmy się gorącą czekoladą.
- O taaak! Uwielbiam to! - odparł, szczerząc się.
Wiedziałem, że spodoba mu się ten pomysł.
- To ja teraz pójdę się umyć i położę się spać, bo jestem zmęczony, a trzeba będzie wcześnie wstać – mruknąłem, podnosząc się ze swego miejsca.
- Dobrze – powiedział tylko, jakby nagle posmutniał.
- Zaraz przyjdę – rzekłem i na odchodnym musnąłem czule jego wargi, po czym zniknąłem za drzwiami łazienki. Kiedy się umyłem i ubrałem w same bokserki, to wyszedłem z łazienki i skierowałem się do salonu, gdyż stamtąd wydobywały się dźwięki, pochodzące od telewizora. Zaszedłem Billa od tyłu i zasłoniłem mu oczy, pochylając się nad jego uchem, by wyszeptać w nie: - Zgadnij kto to.
- Bobik? - zapytał głupio i widziałem, jak się szczerzy. Po chwili położył swoje dłonie na moje, by zabrać je ze swych oczu. - O, to jednak mój Tommy – zamruczał i pociągnął mnie tak, że przeleciałem przez oparcie i wylądowałem na kanapie, a ma głowa znalazła się na nogach chłopaka, który zaraz skradł mi krótki, ale słodki pocałunek.
- Idziesz się myć? - zapytałem po jakimś czasie, gdy czarnowłosy zaczął przeczesywać moje włosy swymi szczupłymi i długimi palcami.
- Myłem się z rana, jak spałeś, a że dzisiaj nigdzie nie wychodziliśmy, to nie czuje się jakoś specjalnie brudny – odparł, nie patrząc na moją twarz i wzruszył ramionami.
- A jesteś zmęczony? - zadałem kolejne pytanie, przyglądając mu się uważnie.
- Nie wiem, może trochę – ponownie wzruszył ramionami. Wciąż na mnie nie patrzył.
- Co jest? - spytałem.
- Nic, Tom – burknął, po czym wstał ostrożnie. - Dobranoc – dodał, a zaraz zniknął w swoim pokoju.
Niby znowu mieszkaliśmy razem, ale chłopak wolał spać z psem, niż ze mną... Westchnąłem cicho, podniosłem się z kanapy, wyłączyłem telewizor i poszedłem do swej sypialni. Położyłem się do łóżka i znów zacząłem walkę ze snem. Było tak każdej nocy, gdy przy mnie nie było Billa. I nim zawsze udawało mi się zasnąć, mijało pół nocy... Lecz tym razem było inaczej. Próbowałem zasnąć i kiedy już prawie mi się udało, nagle usłyszałem, że drzwi od mojego pokoju otworzyły się, że aż podskoczyłem wystraszony na łóżku.
- Tom, śpisz...? - usłyszałem słaby głos Billa.
- Nie, co się stało? - zapytałem, spoglądając w jego stronę. Widziałem, jak się trząsł.
- Boję się... - powiedział niepewnie, wchodząc coraz głębiej.
- Czego się boisz...?
- Przyśnił mi się koszmar... - wytłumaczył. - Mogę... Mogę spać z tobą...? - spytał po chwili.
- Jasne! - odparłem szybko i zrobiłem mu miejsca, a on od razu wskoczył do mojego łóżka i wtulił się we mnie.
- Dziękuję, Tom – wyszeptał cicho.
- Nie ma za co, malutki – mruknąłem i musnąłem jego czółko.
Przez chwilę trzymałem go w ramionach, słuchając jego oddechu, a gdy stał się równy i miarowy, sam zaraz zasnąłem. Cudownie było znów trzymać go w swych ramionach...

Bill

Obudziłem się w środku nocy, zalany potem. Zerknąłem na Bobika, który spał obok. Skuliłem się i przytuliłem psinę mocno do siebie. Tom z Lilith… Nie wiedziałem już co jest snem, a co rzeczywistością. Nie mogłem spać… Przerażała mnie myśl, że Tom mógłby z nią być teraz tam w sypialni. Wstałem, poszedłem do niego i na szczęście wszystko okazało się głupim koszmarem. Dopiero w chłopaka ramionach mogłem spokojnie zasnąć.


- Billy? Wstawaj – ktoś zaczął szeptać mi do ucha, a ja tylko obróciłem się na drugi bok i naciągnąłem na siebie mocniej kołdrę. – Nie chcesz iść na zakupy?
Te ostatnie słowo sprawiło, że otworzyłem oczy i usiadłem.
- Idziemy na zakuupyy? – zapytałem przeciągle i wyszczerzyłem się. Od razu się poderwałem i pobiegłem do łazienki wziąć szybki prysznic i ogarnąć się. Potem się ubrałem i byłem gotowy. - A ty zostajesz w domku i poczekasz na mnie – powiedziałem do Bobika, nachylając się nad nim. Podrapałem go za uszkiem i dałem buziaka w głowę.
- Chyba na nas – wtrącił Tom, na co prychnąłem, a Bobik zaszczekał i zamerdał ogonem.
- Niech wam będzie… - uśmiechnąłem się do chłopaka i wyszliśmy z domu.



Gdy znaleźliście się już w centrum handlowym, to czułem się jak ryba w wodzie. Skakałem i wszędzie wręcz biegłem, zamiast iść i tylko poganiałem Toma, który zostawał w tyle ciągle.
- No chooodź! – krzyknąłem i czekałem na niego, tupiąc nogą.
- Jesteś gorszy na zakupach od baby – zaśmiał się i pokręcił głową, a ja zrobiłem się cały czerwone.
- Zaraz sam je będziesz robić! – zagroziłem mu palcem, na co chłopak skradł mi buziaka, czym mnie udobruchał.
Byliśmy wszędzie! Zwiedziliśmy całe centrum handlowe, a przynajmniej miałem takie wrażenie. Każdy sklep, który dało się odwiedzić, to odwiedziliśmy. Mieliśmy tyle toreb, bo oczywiście ja nie mogłem się powstrzymać i niektóre rzeczy musiałem mieć. No po prostu musiałem! Np. sweter, który w środku był mega mięciutki, a na z przodu miał wyszyte gwiazdki. Albo te wszystkie ozdoby świąteczne…! Kochałem je, naprawdę! Tom tylko przyglądał mi się i uśmiechał, kręcąc głową z niedowierzaniem, podczas gdy ja zatapiałem się coraz bardziej w tym szaleństwie. Nawet kupiliśmy te całe jedzenie na święta! Wspominałem, że Tom co chwilę musiał chodzić do samochodu i zanosić te wszystkie torby? Nie? Cholera…
- I co, kochanie? Przyszliśmy tu po prezenty, a mamy wszystko inne, prócz nich – powiedział Tom, który wyglądał już trochę na zmęczonego.
No co ty! Ejj, nie udawaj!
- Spokojnie! Chodź! – Pociągnąłem Toma do jakiegoś drogiego sklepu z biżuterią i zacząłem oglądać bardzo dokładnie wszystkie gablotki, a Tom chodził za mną z rękoma w kieszeni.
- Myślisz, że powinniśmy kupić im to samo? – zapytałem chłopaka, a on zamyślił się.
- Nie wiem… To byłoby sprawiedliwe, ale myślę, że nie powinniśmy tak robić. Każda kobieta chce mieć coś wyjątkowego tylko dla siebie.
No tak. Też prawda. Przygryzłem wargę i zamyśliłem się. W końcu po bardzo długim przeglądaniu, szukaniu i doradzaniu się miłej pani dla Toma mamy wybraliśmy naszyjnik z pereł, a dla Carol broszkę z jakimś kamieniem. Szafir? Nie wiedziałem, ale bardzo mi się podobał. Kiedy ostatnio u nich byłem, zauważyłem, że kobieta bardzo je lubi. Przypina do swetrów, szalów. Więc myślę, że to dobry wybór.
- No… Zostali jeszcze tatusiowie – wyszczerzyłem się, ale zauważyłem, że Tom ma już dla nich pomysł. I owszem, miał i to bardzo dobry. Każdy z naszych tatusiów dostanie porządną whisky. Ale to nie koniec! Pani, która sprzedawała nam je, tak je ozdobiła, że butelka była jakby w białej koszuli i to z krawatem. Cudownie to wyglądało!
- Widzisz Tom, jakie zakupy potrafią być przyjemne? – zapytałem, gdy wracaliśmy już do domu, a chłopak uniósł brew i spojrzał na mnie, jak na jakiegoś idiotę.
- Chyba dla ciebie.
Zaśmiałem się tylko i wzruszyłem ramionami.
- Ojj i to jak!
Kiedy wróciliśmy do domu, było już ciemno. No ale w końcu była zimna, więc… Już popołudniu robiło się czarno. Przeniesienie tych wszystkich toreb do domu zajęło nam trochę czasu, a Bobik powitał nas bardzo radośnie. Widać było, że się stęsknił. W końcu nie było nas od rana.

- Zobacz, co dla ciebie mam! – Usiadłem na podłodze i zacząłem przeszukiwać wszystkie torby, aż w końcu wyjąłem dla niego kość, która miała sprawić, że Bobik będzie mieć lśniące, zdrowe ząbki. – Smacznego, maluchu! – rzuciłem mu ją, na co pies się zerwał i zaczął gryźć kość i bawić się nią.