poniedziałek, 28 lipca 2014

Odcinek dziewiąty

Bill

Otworzyłem oczy i rozciągnąłem się. Oblizałem językiem spierzchnięte wargi i usiadłem. Obok mnie leżał Bobik, a Toma nie mogłem nigdzie dostrzec. Wstałem i ruszyłem na poszukiwania! Jakaś postać siedziała na kanapie i była zwrócona do mnie tyłem. Oglądała tv i chyba coś jadła, bo w powietrzu unosił się nawet taki przyjemny zapach. Jakby mleka? Podszedłem najciszej jak tylko umiałem i zasłoniłem jej oczy dłońmi.
- Zgadnij kto – wyszeptałem tej osobie do ucha  i uśmiechnąłem się szeroko.
- Hm... Bobik chyba nie... Więc chyba ta moja maruda jedna – powiedział, a ja się oburzyłem. Pf...! Ja mu dam marudę! Spojrzałem na niego groźnie i... No... A przynajmniej próbowałem groźnie! Usiadłem obok niego i skrzyżowałem ręce na piersi.
- Maruda? – uniosłem do góry brew.
- No... Taka słodka! I widzę, że już lepiej się czujesz, więc chyba pójdę szybciej do szkoły – otworzyłem szerzej oczy i pokręciłem głową. Udałem, że mdleję i opadłem na kanapę. – Uhuhu! Bo pomyślę, że usta usta chcesz! – zaśmiał się.
- No w końcu odgadłeś! – nachyliłem się nad nim i złożyłem usta w dzióbek, a zaraz poczułem na nich wargi Toma. – Co jeesz? – spojrzałem na miskę, którą trzymał w dłoniach.
- Płatki na mleku, chcesz? Wstawiłem pizzę wczoraj, ale zapomniałem o niej przez tę twoją chorobę i nie nadaje się do jedzenia, chyba, że lubisz pizzę a’la kamień – zachichotałem i pokręciłem głową. Wziąłem od niego miskę i zacząłem jeść.
- Nie no, nie krępuj się! Smacznego! – wyszczerzyłem się tylko w jego stronę.
- Dziękuję bardzo, Tomcio! – zdrobniłem jego imię, na co tylko pokręcił głową, a z ust nie schodził mu uśmiech. – Co będziemy robić?
- A na co masz ochotę?
- Nie wiem... – zjadłem do końca i odstawiłem miskę na stół, po czym usiadłem na nim okrakiem.
- Możemy pograć na playstation, chcesz? - uniósł brew do góry.
- Ale nie wiem, czy umiem... No wiesz... Bo ja nie gram w takie rzeczy...
- Oj przestań. Będę dawać ci wygrywać! – zmierzwił mi włosy i lekko wyswobodził się spode mnie. Podszedł do telewizora i coś tam poklikał, zaraz podał mi joystick, a sam ze swoim usiadł obok mnie.
- Wyścigi? – zapytał, a ja pokiwałem głową.
- Ale ja chcę mieć ten najlepszy samochód! Taką wyścigówkę! - krzyknąłem i podjarałem się.
- Dobra, dobra. To ty bierzesz ten, a ja ten, o! – pokazał palcem, a ja kiwnąłem głową. Wyścig się zaczął!

***

- Tooom! – wydarłem się i ściskałem w dłoniach ten głupi plastik z całych sił. - Miałeś dać mi wygrywać!
- Oj przepraszam, ale żółw byłby szybszy od ciebie, malutki – zaśmiał się i sprzedał mi sójkę w bok. – Nie da się jeździć wolniej od ciebie, przepraszam!
- To nie moja wina, że w to nie gram! I miałeś mi dać najlepszy samochód! – uderzyłem się dłonią w udo, ale już tak miałem jak się denerwowałem.
- Złość piękności szkodzi, malutki. – I czemu on się ze mnie nabija?! No czemu?! Moja wina, że tak to przeżywam?!
- A idź ty... – odłożyłem joysticka na stół i skrzyżowałem ręce na piersi.
- No już się nie złość, kochaanie – pochylił się nade mną i musnął moje usta. – Przy mnie nabierzesz wprawy, spokojnie – i grałbym nawet dalej, ale ktoś zadzwonił do drzwi. Spojrzałem na Toma, ale po jego minie widziałem, że sam nie wie, kto to może być. Chłopak wstał, a ja odprowadziłem go wzrokiem.

Tom

Zdziwiłem się, słysząc dzwonek do drzwi. Bill był równie zdziwiony, jak ja, ale w końcu postanowiłem je otworzyć, bo nie mogłem udawać, że mnie w domu nie ma, no nie? A jeśli to ktoś ważny? Kiedy znalazłem już się pod tymi drzwiami, chciałem zajrzeć do judasza, by sprawdzić kto to, ale ten ktoś zasłonił mi widok ręką.
- Kto tam? - zapytałem.
- Policja, otwierać! - do moich uszu dobiegł zdenerwowany głos, a mnie aż po plecach przebiegł dreszcz. Policja?! Po co?! Przerażony zerknąłem ponownie w stronę chłopaka, ale on tylko patrzył na mnie bezradnie. W końcu jednak drżącą ręką przekręciłem zamek w drzwiach, które po chwili otworzyły się z impetem, a do środka wpadli...
- Gustav?! - wykrzyknąłem.
- Georg?! - krzyknął po mnie czarnowłosy.
- Bill? - zapytał wyżej wymieniony.
- To wy się znacie? - zapytałem, patrząc raz na jednego chłopaka, a raz na drugiego.
- O co tu chodzi? - wtrącił Gus.
- Georg to mój najlepszy przyjaciel i jedyny, jaki mam w sumie... - odezwał się Bill, podchodząc do nas.
- To prawda, ale co tu robisz? - zdziwił się jego "przyjaciel".
- Mieszkam jak na razie - odpowiedział. - Tom jest moim nauczycielem, który mnie... No... W sumie to przygarnął - tłumaczył się, a przybyli goście patrzyli na niego z niedowierzaniem. Sam byłem w szoku, nie wierzyłem w to, co się teraz dzieje! - Ostatnio... Trochę sprawa z moimi rodzicami się skomplikowała, a że dawno w sumie się nie widzieliśmy, to nie miałem jak ci o tym powiedzieć...
- Tom? Nauczyciel? - wyłapał Gustav. - Wyjaśnisz? - zwrócił się do mnie.
- No... No... No my też dawno się nie widzieliśmy, no i trochę... No jakoś tak... - plątałem się. - Uch... Może usiądźmy wszyscy i porozmawiajmy...? - zaproponowałem, a widząc, jak każdy z nich siada na czymś w salonie, zapytałem: - Kawy, herbaty?
- Piwa - odpowiedzieli zgodnym chórem, łącznie z Billem, na którego spojrzałem tylko groźnie, marszcząc czoło.

***

- Porypana sprawa... - mruknął Georg z posępną miną. - Szkoda, że wcześniej się nie domyśliłem, że to ty możesz być tym nauczycielem, o którym mówił Bill. I przykro mi, stary - mówiąc to, zerknął na chłopaka - że tak wyszło z twoimi rodzicami, i że nie było mnie przy tobie, jak tego potrzebowałeś...
- Nic się nie stało - odparł czarnowłosy, klepiąc go po ramieniu. - Ale tak dziwnie wyszło, że no... wy się z Tomem znacie...
- My się znamy od małego, w końcu wychowaliśmy się na tym samym podwórku - powiedziałem i zaśmiałem się na samo wspomnienie tamtych czasów. - Było super!
- Oj tak! - poparł mnie Gustav.
- No raczej! - dodał Georg, a zaraz trzej parsknęliśmy śmiechem.
- Swego czasu nawet założyliśmy zespół - odezwałem się po jakimś czasie, spoglądając na swoich przyjaciół i... i Billa.
- Ale nie wypaliło, bo nie mogliśmy znaleźć żadnej osoby, która nadawałaby się na wokalistę, czy też wokalistkę - mruknął Gustav, krzywiąc się. - Swoją drogą, to szkoda, że nam nie wyszło. Fajnie byłoby zacząć taką karierę.
- Zawsze możecie założyć na nowo zespół - odezwał się w końcu Bill.
- No nie wiem... - odparłem. - My z Gustavem jesteśmy już po dwudziestce, a po drugie, gdzie mielibyśmy znaleźć dobrego wokalistę?
- Ja trochę śpiewam... - przyznał nieśmiało mój towarzysz, patrząc na swe dłonie.
- Serio? Nie mówiłeś mi - mruknąłem, spoglądając wciąż na niego.
- Nie było okazji. - Spojrzał na mnie w końcu.
- Zawsze można spróbować! - zawołał wesoło Georg.
- Jasne - rzuciłem. - Ale to innym razem, bo Bill jest teraz chory.
- Mamusia się znalazła - parsknął Geo. - A co, aż tak bardzo lubisz młodego, że się tak o niego troszczysz? - spytał sarkastycznie, chociaż wiedziałem, że się tylko ze mną droczy. - A tak w ogóle, to Bill tu nie powinien być, w końcu to twój uczeń! - dodał, upijając po tym łyk piwa. Było po nim już widać, że jest lekko wcięty, a gdy był w tym stanie, to zbyt często rozplątywał mu się język i gadał głupoty.
- Przestań... - poprosił Bill, patrząc na swego przyjaciela szklanymi oczami.
- Oj, czyżby ktoś tu się zakochaaał...? - śmiał się Geo, wstając ze swojego miejsca i podchodząc do chłopaka dość chwiejnym krokiem, ale zaraz zastąpiłem mu przejście.
- Tobie to już chyba wystarczy na dzisiaj picia, co? - zapytałem, uśmiechając się miło, chociaż byłem już na niego wkurzony. - Wystarczająco dużo dzisiaj wypiłeś.
- Tom ma rację - odezwał się Gustav, który przez dłuższy czas nam tylko się przyglądał. - Zbieramy się, Geo.
- Ale ja się świetnie bawię - mruknął, patrząc na kolegę spode łba.
- Pobawimy się jeszcze innym razem. W końcu dawno się nie widzieliśmy i trzeba sporo nadrobić, prawda, Tom? - zerknął na mnie, przytrzymując w tym czasie za ramię podpitego Georga, gdy do niego podszedł.
- Prawda - przytaknąłem.
- Niedługo się odezwę - dodał. - Chodź, młody, idziemy - zwrócił się do szatyna, ciągnąć go w stronę wyjścia. - Do usłyszenia, Tom. - Uśmiechnął się do mnie, a gdy zniknął za drzwiami, zamknąłem je i spojrzałem na Billa, który nagle posmutniał.
- Co jest? - zapytałem, podchodząc do niego i zabierając mu z rąk butelkę niedopitego piwa.

Bill

- Nic – odpowiedziałem i odsunąłem się od Toma. Czemu on mi wcześniej nie powiedział, że zna Georga?! Choć widziałem, że sam był dość zmieszany, gdy okazało się, że znamy się z chłopakiem.
- Bill, powiedz mi – wyszeptał mi do ucha, obejmując mnie w pasie od tyłu. Westchnąłem tylko i odchyliłem głowę w bok.
- Chcę się umyć... – wyswobodziłem się z jego uścisku i poszedłem do łazienki. Tam wziąłem dość długą i odprężającą kąpiel. Wiedziałem, że Tom prędzej czy później wyciśnie ze mnie to wszystko... Ale ja nie chciałem mówić... No i zabarykadować w łazience też się nie mogłem, więc musiałem w końcu wyjść. Choć niechętnie! Miałem na sobie tylko koszulkę na ramiączka i bokserki. Jednak nie doszedłem nawet do salonu, gdy zaraz przy uchu poczułem kogoś oddech.
- Więęc? – uch, cholera. Aż mi ciarki przeszły!
- Znasz Georga... – wymamrotałem i wzruszyłem ramionami, odwracając się do niego przodem.
- Owszem – pokiwał głową na potwierdzenie i przyglądał mi się uważnie.
- Sam czułeś się niezręcznie, prawda? Tom... Gdy ktoś doniesie, że u ciebie śpię, bądź cokolwiek... – pokręciłem głową i przetarłem twarz dłońmi. – Boże... A jak ktoś zobaczy, że się całujemy...?! – Tom spiął mięśnie, ale po jego twarzy nie można było poznać, czy jest zły, smutny, nic. Jakaś nijaka była ta jego twarz.
- Ale chyba nie przez to jesteś taki smutny, prawda?
- Po prostu... Nie lubię, gdy Georg dużo pije – wydusiłem w końcu z siebie i wtuliłem się mocno w ciało mojego współlokatora.
- Dlaczego? – wyszeptał mi do ucha i dał włosy na ucho, przyciskając do swej klatki.
- Bo wtedy staje się... inny. Znasz go, no...
- Robi się agresywny – powiedział, jakby była to jakaś formułka lub wzór, ale zaraz odsunął się ode mnie i trzymając mnie za ramiona, patrzył na mnie szeroko otwartymi oczyma. – Bill...? Ty mi chyba nie chcesz powiedzieć, że... – nawet nie dokończył. Ja tylko spuściłem głowę i patrzyłem na swoje stopy. Weźmie to za potwierdzenie...?
- Wiesz... To tak nie do końca... – powiedziałem cichutko i przygryzłem wargę.
- Masz mi powiedzieć, albo siłą to wyciągnę z ciebie lub niego – wysyczał groźnie przez zęby.
- Wkurzył się kiedyś na mnie... Ledwo stał wtedy... Nic mu nie zrobiłem, ale on myślał inaczej... No a wiesz... Z moją budową, to ja raczej nic nie zrobię i... – przełknąłem gulę, którą nagle poczułem w gardle. – Popchnął mnie na szafkę. A pech chciał, że na kant szafki... Ot cała historia – wzruszyłem ramionami i uśmiechnąłem się do niego. Niestety chyba zauważył, że było to dość sztuczne i wymuszone.
- Mocno? – O Boże! Twe drugie imię to „pytacz”, czy co?! Ludzie! Odsunąłem się od niego i zsunąłem bokserki z jednej strony mocno w dół tak, że było widać bliznę. Dość sporą...
- O Boże... – powiedział, jakby nie wierzył. No przecież tego nie namalowałem! Zerwał się i zmierzał szybkim krokiem w kierunku drzwi. Co on... O nie, nie! Ja już wiem! Stop! Pobiegłem za nim i złapałem go za rękę.
- Przestań! Tom, błagam! – krzyknąłem i przycisnąłem go swym ciałem do ściany. Tak, tak! Wiem! Jakby tylko chciał, to mógłby mnie odepchnąć i to nawet jedną ręką! No... Nieważne.
- Cii... – przytknąłem palec do jego ust, a zaraz wpiłem się w jego wargi. – Nic mi nie jest – mruczałem między pocałunkami. - Zobacz, jak ładnie się zagoiło. – Tom przytulił mnie po chwili mocno i bujał się ze mną.
- Już nie dam cię nikomu skrzywdzić – wyszeptał, a brzmiało to co najmniej jak jakaś obietnica. – A może masaż chcesz? – Uśmiechnął się delikatnie, a ja wybałuszyłem oczy.
- Naprawdę?!
- No tak.
- O Boże! – krzyknąłem i pobiegłem do sypialni, ściągając po drodze koszulkę. Położyłem się na łóżku i czekałem na Toma, który już chwilę po mnie znalazł się w pomieszczeniu, śmiejąc się pod nosem.
- Nie wiedziałem, że aż tak to lubisz – pokręcił głową i usiadł mi na udach. Wyciągnął z szafki jakiś... płyn. Mleczko, olejek? Nie wiem, ale już po chwili do mych nozdrzy doszedł ładny zapach. Skąd on miał takie coś...? Nalał to coś na moje plecy, a na mojej skórze pojawiła się gęsia skórka. Zimne... Tom zaczął wmasowywać to we mnie. Tak przyjemnie. Tak cholernie przyjemnie... Uciskał z wyczuciem kark, masował plecy. A gdy czułem jego ręce na krzyżu, przez moje ciało przechodziło stado dreszczy. Jednak nagle chłopaka ręce zaczęły zjeżdżać w dół. Aż do pośladków, na które lekko nachodziły. Wzdrygnąłem się lekko. Dziwne uczucie... Gdy jego ręce znalazły się nieco wyżej, zaczął zjeżdżać nimi na boki, jakby chciał się dostać do mojej klatki. Mruknąłem głośno, a po chwili poczułem... jego usta! Zaczął całować mnie w okolicach krzyża i szedł coraz wyżej... I wyżej... Wzdłuż linii kręgosłupa, a dłoniami zaczął okrężnymi ruchami masować moje pośladki. Wygiąłem się lekko w łuk. Uch... Tom... Co ty planujesz...?

piątek, 25 lipca 2014

Odcinek ósmy

Tom

- Jaki wybuch? - zdziwiłem się, słysząc jego pytanie. - Jaka laska? - dodałem, kompletnie nie rozumiejąc o co mu chodzi.
- Krzyczałeś na mnie, zanim wysiadłem z samochodu? - zironizował.
- To twoim zdaniem był krzyk?
- Owszem. A co z tą laską? - dopytywał, patrząc na mnie z założonymi rękoma.
- Żadna laska, tylko nowa nauczycielka od biologii. Chciała się trochę... wdrążyć i zapytać, jak tam moje doświadczenia po pierwszych tygodniach pracy - wytłumaczyłem się. - Musimy tak rozmawiać? Nie możesz po ludzku wsiąść do tego auta?
- Mhm, jasne. Tłumaczy się winny - bąknął, nawet na mnie nie patrząc.
- Oj, przestań... - westchnąłem. - Przepraszam, pasuje?
- Ehe, nie potrzebuję łaski - warknął, patrząc na mnie ze złością. - Sam dojdę - dodał i ruszył przed siebie szybkim krokiem.
- Bill, przestań się wydurniać i wsiadaj - prosiłem go wciąż, jadąc powoli po jezdni obok niego.
- Lepiej idź do nowej nauczycielki od biologii, na pewno chętnie pouczy cię tego i owego - mruknął niemiło w moją stronę.
- Kurwa, przestań się zachowywać jak dziecko! - nie wytrzymałem w końcu.
- Nie przeklinaj na mnie! I nie krzycz! - rozkazał mi, sam unosząc swój głos, a gdy na mnie spojrzał, w jego oczach było widać łzy. - Daj mi spokój! - dodał zaraz, a po chwili dał nogi za pas. Chciałem za nim gonić, ale nie mogłem wjechać w dróżkę tylko dla pieszych swoim samochodem, a nie miałem gdzie się zatrzymać... Musiałem odpuścić, więc z nadzieją, że mu zaraz fochy przejdą, wróciłem do domu. Nie wiem, ile tam siedziałem, zajmując się pieskiem, który zrobił się jakiś wredny i przeglądając jutrzejszy materiał. Przez ostatnie dni szczeniak siedział cicho i wręcz myślałem, że go nie ma w domu, a teraz po prostu nie dawał mi spokoju. Ciągle chodził w tę i z powrotem i nosem trącał moje nogi. Nie rozumiałem o co mu chodzi. A godziny mijały i Billa dalej nie było. Próbowałem się czymś zająć, żeby umilić sobie czas. Ale na niczym dłużej niż pięć minut nie potrafiłem się skupić. Dzwoniłem do niego i pisałem SMS-y, ale mi nie odpowiadał... Jakby zapadł się pod ziemię. Naprawdę zacząłem się o niego martwić... Przecież obiecałem jego ojcu, że się nim zaopiekuję, a ja co...? Nawet nie wiedziałem, gdzie teraz on jest... W końcu nie wytrzymałem i urwałem się z mieszkania, wraz z psiakiem, który na widok wszelkich drzewek i trawek wręcz sikał z radości. I to dosłownie. Postanowiłem, że wybiorę się z nim na spacer, by jakoś uspokoić swe nerwy, ale przy Bobiku nie byłem w stanie. Latał od drzewa do drzewa, bo każde musiał obwąchać i obsikać, a ciągnął mnie przy tym cholernie. I nie rozumiałem, skąd taki mały szczeniaczek może brać tyle siły! W końcu jednak i on się zmęczył. Ale zamiast iść powoli, to uwalił się na samej drodze i warczał tylko, jak ciągnąłem jego smycz.
- Bobik! - jęknąłem, próbując go podnieść do pionu. - No już! - prosiłem, jednak po pięciu minutach walki z psem, dałem spokój. Podniosłem go i zacząłem wracać do domu. Przez całą drogę myślałem tylko o Billu... Nie widziałem go już dobre trzy, cztery godziny. A w dodatku jak na złość zaczęło padać. Nie, stop! Zaczęło LAĆ! - Serio?! - wrzasnąłem, kierując swe słowa w górę, jakbym zwracał się do samego Boga. Od razu przyspieszyłem kroku, nie chcąc zbytnio zmoknąć. Ale moje starania i tak poszły na marne, bo dosłownie po minucie nie została na mnie nawet sucha nitka! Jak już dochodziłem do budynku, można było wykręcać wręcz ze mnie wodę jak z gąbki. A i tak starałem się jakoś ochronić szczeniaka, by on zbyt mocno nie zmókł i nie zachorował. Jednak to stało się mniej ważne, jak zauważyłem siedzącego na murku mojego ucznia.
- Bill? - zapytałem, podchodząc do niego bardzo blisko. Kiedy mnie usłyszał, uniósł głowę, by na mnie spojrzeć.
- Przepraszam... - szepnął, spoglądając na mnie smutno. - Wiem... Nie powinienem tak reagować... Nie jesteś moją własnością... - szeptał, pociągając nosem, który był cholernie czerwony.
- Chodź, porozmawiamy w domu. Nie chcę, byś zachorował - powiedziałem dosyć czule, wyciągając w jego stronę jedną rękę, bo w drugiej trzymałem Bobika, który trząsł się już z zimna.
- Dobrze - zgodził się, chwytając mą dłoń i podnosząc się, a gdy zobaczył szczeniaka, westchnął. - Biedaczek! - zaskamlał głośno, zabierając go ode mnie. - Jesteś cały mokry! Zimno ci, prawda, mój malutki...? - rozczulał się nad nim, na co pokręciłem z niedowierzaniem głową. Sam wyglądał jak zmokła kura, a bardziej przejmował się psem, niż swoim zdrowiem, więc czym prędzej zaprowadziłem go do domu, a jak już w nim się znaleźliśmy, poleciłem:
- Rozbieraj się.
- C-co...? - zająknął się, patrząc na mnie jak na kosmitę.
- No rozbierz się, wytrzyj i ubierz w suche ubrania, bo zachorujesz.
- Aaa... A ty...? - zapytał, tuląc do siebie pieska.
- Też zaraz to zrobię, ale najpierw ty, a ja zajmę się Bobikiem - rzekłem, podchodząc do niego i zabierając mu zwierzaka. - Leć.
- D-dobrze... - pokiwał głową i poszedł do sypialni, gdzie była jego jeszcze nierozpakowana walizka. Ja za to zrzuciłem z siebie wszystko, prócz bokserek i rozwiesiłem przemoczone ubrania na suszarce, by wpierw zająć się psiakiem. Wziąłem jakiś ręcznik, by go wytrzeć, a potem ułożyłem mu jego kocyk na kanapie, położyłem go na niego i opatuliłem szczelnie. Widać było po jego mordce, że jest mu dobrze i ciepło, a po chwili nawet zasnął! Normalnie mogłem być z siebie dumny! Potem jeszcze przygotowałem sobie i Billowi ciepłą czekoladę i do mikrofalówki wrzuciłem pizze, byśmy mogli coś równie ciepłego zjeść. Czekając, aż wszystko się przygotuje, ruszyłem do sypialni, lecz zatrzymałem się przy drzwiach, w które zaraz zapukałem.
- Mogę? - spytałem.
- Jasne - usłyszałem, więc otworzyłem drzwi, wsunąłem się do pokoju i jak gdyby nigdy nic podszedłem do swojej szafy, by poszukać koszulki i dresów. Jednak wciąż na swych plecach czułem palące spojrzenie chłopaka.
- Co jest? - zapytałem, odwracając się w jego stronę.
- N-nic! - odparł szybko. Może nawet za szybko. Ale nadal patrzył się na moje prawie nagie ciało.
- Na pewno? - dopytywałem, nasuwając spodnie na tyłek.
- Mhm - potwierdził, spuszczając głowę.
- A ty jesteś już ubrany? - pytałem dalej troskliwie, a przy tym nałożyłem koszulkę.
- Jak widać - odpowiedział.
- Cieplej?
- No... Trochę - mruknął.
- A teraz? - zadałem pytanie, kiedy znalazłem się cholernie blisko niego. Tak blisko, że trzymałem go w swych ramionach, zerkając na niego nieco z góry, gdyż jednak byłem wyższy od chłopaka.
- Lepiej - przytaknął, wtulając się we mnie i układając swą głowę na mej klatce piersiowej. - O wiele lepiej...
- Chodź, bo robię coś dla nasz pysznego i ciepłego, chcesz? - zagaiłem, unosząc jego brodę swoimi palcami.
- No... No dobrze. Z tobą zjem.
- A potem zrobisz lekcje, okej?
- Och... Muszę...? - jęknął.
- Musisz - potwierdziłem, a po chwili delikatnie ucałowałem jego słodkie usta. - A w nagrodę dostaniesz więcej... - obiecałem.
Bill

- A jeśli powiem, że nie mam nic zadane?  - Uniosłem brew do góry i spojrzałem na niego niepewnie.
- To zapytam, czy nie musisz się czegoś pouczyć.
Kurwa! Spryciula jedna, no! To karalne powinno być i to jakimś dobrym striptizem, no!
- A idź ty - mruknąłem tylko i kichnąłem.
- Na zdrówko. -Ucałował me czoło i razem poszliśmy do salonu. Tom chyba nie miał żadnych prac do sprawdzania, gdyż razem ze mną usiadł na kanapie, uprzednio przekładając psiaka na fotel. Mając książkę w rękach, oparłem się plecami o podłokietnik, a nogi dałem na nogi Toma, na co odpowiedział mi uśmiechem.
- Nie będzie ci przeszkadzać telewizor? - zapytał.
- No co ty! Nawet lepiej! A nie taka cisza grobowa - zaśmiałem się i otworzyłem książkę, po czym zacząłem się ładnie uczyć. Już po chwili poczułem, jak Tom zaczął delikatnie gładzić mój piszczel, co spodobało mi się i było... miłe. Kichnąłem jeszcze raz.
- Na zdrowie - mruknął i spojrzał na mnie, a ja tylko pokiwałem głową i skuliłem się, zapinając bluzę, którą miałem na sobie.
- Tom? - zapytałem, by zwrócić na siebie jego uwagę, jednak gdy spojrzałem na chłopaka okazało się, że na mnie patrzył, aczkolwiek jakoś tak dziwnie. - Masz koc? Bo tu zimno jest. - Już po chwili na swoim policzku czułem jego dłoń, a z każdą chwilą jego oczy robiły się coraz to większe. Co mu jest? Ubrudziłem się? Zerwał się, a ja tylko skuliłem się. Spokojnie! Ten koc nie jest aż taki ważny! Po chwili Tom przyszedł z czymś dziwnym i kucnął obok mnie. Odgarnął mi włosy za ucho bardzo delikatnie i chciał coś włożyć do ucha!
- Oszalałeś?! - krzyknąłem i odsunąłem się od niego.
- Nie bój się. To taki termometr. - Uśmiechnął się, a ja już się nie ruszałem i grzecznie pozwoliłem, by to coś znalazło się w mym uchu. Na szczęście nie głęboko.
- Cholera... Nie ruszaj się! - nakazał i poszedł gdzieś, a zaraz wrócił z jakąś buteleczką i łyżką. - Wypijesz to?
- Po co? Tom, co jest?
- Masz gorączkę. Musimy ją zbić - powiedział, a w jego głosie słychać było troskę. Wypij to. - 
Po chwili przed nosem miałem łyżkę z jakąś cieczą. Połknąłem to, a czując smak od razu się skrzywiłem. Blee! Tom podał mi szklankę, w której jak się okazało był pyszny sok, który zabił ten gorzki smak! Kochany. - Chodź się położyć. - Musnął czule me usta, wziął mnie na ręce i zaniósł do sypialni. Pomógł rozebrać się do samych bokserek oraz koszulki i przykrył mnie kołdrą do pasa. Usiadł obok mnie i zaczął głaskać mnie po głowie... Policzku...
- Tom... Niedobrze mi - mruknąłem i spojrzałem na niego, choć obraz mi się coraz bardziej zamazywał.
- Kurwa mać! Nie zasypiaj tylko! - zaczął krzyczeć i dał ręce pod moje plecy, a po chwili siedziałem. Nagle chłopak zniknął, a gdy się pojawił poczułem na twarzy coś chłodnego. Potem na szyi...
- Nie... Weź to... - mruknąłem, kręcąc głową. - Za zimno...
- Bill, no błagam! Zaraz zadzwonię po pogotowie!
Czemu on panikował...? Jednak to coś, jak się okazało - zimny ręcznik - pomogło, bo po chwili zmęczenie przeszło. A przynajmniej nie było aż tak silne jak wcześniej. Znowu miałem mierzoną temperaturę, która podobno ani nie spadła, ani nie wzrosła. Może ten lek musi mieć czas, by zacząć działać...?
- Już mi lepiej. - Uśmiechnąłem się do niego słabo.
- Dobrze, kochanie. - Ucałował me czoło i sięgnął po komórkę. Wykręcił jakiś numer i przyłożył urządzenie do ucha.
- Dzień dobry. Z tej strony Tom Kaulitz. Ja chciałem poinformować, że jutro nie będzie mnie w szkole. I przez najbliższy tydzień. Powód? Och... Wolałbym się nie tłumaczyć... To jednak sprawy osobiste... Muszę wyjechać i nie wiem, kiedy wrócę. Przepraszam, że to tak nagle, ale sam nie wiedziałem i jestem wstrząśnięty tym co się stało... Gdyby nie było takiej sytuacji, to bym został... Ale... Och... Niestety... Umarła mi... mi... babcia... I... Ja muszę pojechać do Anglii na jakiś czas... - Spojrzał na mnie i uśmiechnął się. - Dziękuję... Tak... Tak... Mam nadzieję... Do widzenia. - Tom wrócił do mnie i zaczął gładzić mój brzuch delikatnie.
- Zostaję z tobą. Będę się tobą opiekował. Wszystko będzie dobrze - wyszeptał tuż przy moim uchu, a ja aż przygryzłem wargę.
- T... Tom...?
- Tak, skarbie?
- Dziękuję... - wyszeptałem, po czym musnąłem jego wargi, co od razu odwzajemnił. Po chwili usłyszałem piszczenie, a już po chwili na sobie miałem psiaka! - No co słodziaczku? Taki słodki jesteś. Jak się spało? A powiedz mi, jak ty się w ogóle nazywasz! Bo ja do tej pory nie poznałem twego imienia!
- Bobik - powiedział Tom, a ja zaśmiałem się i pokręciłem głową.
- W takim razie witaj, Bobiku. Jestem Bill! - Podałem mu rękę i delikatnie ścisnąłem jego łapkę, na co mały szczeknął. - Ohoho! Ale ty wygadany jesteś! - Wyszczerzyłem się.
- Chyba wyczuwa, gdy cię nie ma i coś jest z tobą źle, wiesz? Bo kręci się wtedy jak nie wiem!
Zerknąłem na Toma i zmarszczyłem brwi.
- Naprawdę?! Ojoj! Mój malutki cukiereczek! - Dałem szczeniakowi całusa w zimny nosek i mógłbym przyrzec, że się uśmiechnął!
- Ekhem!
- A tyy -spojrzałem na Toma - jesteś moim skarbem - powiedziałem cholernie poważnie i pokiwałem głową, a na potwierdzenie musnąłem jego wargi. Po chwili z Bobikiem na brzuchu i w ramionach Toma - zasnąłem.

Ja pieprze...! Kto tak rano dzwoni?! Otworzyłem jedno oko i musiała minąć spora chwila, zanim mój mózg się obudził i doszło do mnie, co w ogóle się dzieje. Okazało się, że dzwoni Toma telefon. Spojrzałem na owego osobnika, który usiadł i odebrał komórkę.
- Tak? - zapytał zaspanym głosem. - Och... Witaj... No tak... Nie... No co ty... Nic się nie stało... Nie...! Ach... Rozumiem... Nie, nie... Wiesz... W sumie, to nie za bardzo mogę... Teraz jestem zajęty osobistymi sprawami... No tak, tak... Dam znać... No... Ty też się trzymaj... Tak... No... No... Jasne...! Jak najbardziej... To pa - powiedział, po czym rozłączył się i położył z powrotem.
- Kto dzwonił?
- Ta dziewczyna ze schroniska - odpowiedział, jakby oznajmiał, że dzisiaj jest wtorek!
- Po co?! - Zacisnąłem dłonie w pięści. Ten lek coś w sobie miał, bo może nie czułem się za dobrze, ale na pewno lepiej, niż wieczorem.
- Chciała się spotkać. - Wzruszył ramionami.
- Aha! No to super! - Odsunąłem się od niego, uważając na Bobika, który leżał niedaleko mnie. - No czemu do niej nie lecisz?!
- Znowu zaczynasz? - Spojrzał na mnie chłodno, a ja tylko prychnąłem.
- Jasne! Najpierw jakaś nowa baba od biologii, która, kurwa, chce cię anatomii uczyć i jak stosować antykoncepcje w praktyce, a teraz ona! - krzyknąłem i aż usiadłem.
- Mogę robić co chcę! W końcu my nie jesteśmy razem!
 Przygryzłem wargę, a do oczy naszły mi łzy. Ja za dużo płaczę... Ja za dużo płaczę... Zerwałem się i zacząłem szybko ubierać. Może oficjalnie nie, ale, kurwa... Naprawdę myślałem, że to wszystko coś dla niego znaczyło...
- Jasne! No już! Idź! Kurwa, idź do nich i przeleć je! No czemu, do kurwy nędzy, tu stoisz?!
- Ach tak?! A co, chcesz tego?!
Pokręciłem głową, nie mogąc uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Skierowałem się do drzwi, jednak Tom zaraz chwycił mnie i przytulił mocno do siebie.
- Puść mnie! Już! - krzyczałem i szarpałem się, jednak on tylko mówił czułe słówka, próbując mnie uspokoić i trzymał mocno w swoich objęciach, próbując chyba jeszcze mnie głaskać po plecach. - Ja nie chcę tu być, Tom! - Kiedy to powiedziałem, cały zesztywniał. - Ja nie chcę tu być... - powtórzyłem szeptem. - I nie chcę czuć do ciebie tego, co czuję... Nie chcę być zazdrosny o każdą laskę... Lub faceta... Nie chcę czuć zazdrości... Ani nie chcę cię ograniczać... To chyba nie ma sensu.. - wyszeptałem i spojrzałem na niego przepełnionymi bólem oczyma. Nie wierzyłem, że to powiedziałem...

Tom


Nie wiedziałem, jak mam zareagować na jego słowa. Trzymałem go wciąż, cały zesztywniały, jednak powoli zacząłem się rozluźniać.
- To co mam zrobić, byś mi zaufał? - zapytałem, puszczając go. Jednak ku memu zdziwieniu nie uciekł, tylko odwrócił się w moją stronę, by na mnie spojrzeć.
- Nie wiem... - wyszeptał, spuszczając po tym głowę.
- Ech... - westchnąłem tylko. Naprawdę go czasami nie rozumiałem. Fajny był z niego chłopak i miło mi się z nim spędzało czas, ale czasami wręcz nie rozumiałem tych jego wybuchów złości i zazdrości. Po pierwsze, to nie byliśmy razem, a nawet gdybyśmy byli ze sobą, to po co być aż takim zazdrosnym, skoro nie ma o co?! Po drugie, mówiłem mu, że niczego nie mogę mu obiecać, a w dodatku byłem jego nauczycielem, który nawet nie powinien spać ze swoim uczniem w jednym łóżku! Jeszcze obiecałem jemu ojcu, że się nim zajmę! Boże... - pomyślałem. - Co ja mam zrobić...? - Powiedz mi, bo ja już nie wiem... Chcesz wrócić do swojej mamy? Wyjechać stąd do ojca? Powiedz...
- Nie wiem... - powtórzył, zagryzając wargę. - Chciałbym być tutaj z tobą... - dodał szeptem.
- Ale dobrze wiesz, że tak nie może być. Prosiłem cię, byś dał mi czas. Wiesz, że coś do ciebie czuję, ale... Musisz zrozumieć, że mam pewne obawy. Jestem twoim nauczycielem, a ty jeszcze się tak zachowujesz...
- Jak? - zapytał, spoglądając w końcu na mnie.
- No właśnie tak! Nie możesz być o wszystko i wszystkich zazdrosny, bo to tylko na gorsze tobie wyjdzie, rozumiesz? Chyba, że właśnie o to ci chodzi.
- O to, czyli o co? - patrzył na mnie uważnie.
- O to, że chcesz mnie do siebie w ten sposób zniechęcić - odparłem, a on tylko wybałuszył oczy.
- Co ty gadasz?! - wrzasnął. - Gdyby mi nie zależało na znajomości z tobą, to dałbym sobie już dawno spokój! - bronił się.
- To ustalmy coś sobie. Masz nie być taki zazdrosny i widzieć w każdej dziewczynie, czy facecie moich kochanków i... I po prostu musisz dać mi czas. Dobrze? Mogę cię o to prosić?
- Jasne... - mruknął, nie patrząc na mnie. Miałem ogromną nadzieję, że zrozumie i się uspokoi.
- Chodź tu - poprosiłem, pokazując mu swoje kolana, na które po chwili usiadł z nietęgą miną. - Mówiłem ci, że mnie do ciebie ciągnie i zależy mi na tobie. Po prostu... - przerwałem, zamyślając się na chwilę. - Zaufaj mi, okej? - W odpowiedzi chłopak jedynie pokiwał głową na "tak". - Mogę na ciebie liczyć?
- Postaram się - powiedział w końcu.
- Grzeczny chłopczyk. - Uśmiechnąłem się do niego, po czym musnąłem czule usta, na co chętnie odpowiedział mi tym samym. - A teraz wskakuj do łóżka, bo jesteś chory.
- A ty...? - zerknął na mnie, schodząc z moich kolan i wślizgując się pod kołdrę. Patrzył na mnie tak, jakby chciał mi przez to powiedzieć: "No nie daj się prosić, zostań ze mną!".
- No... No... - myślałem. - No ostatecznie mogę jeszcze z tobą trochę pospać!
- Dzięki! - ucieszył się i zaraz wtulił we mnie mocno, kiedy położyłem się obok niego, a już po chwili spał słodko. 

wtorek, 22 lipca 2014

Odcinek siódmy

Bill

- Tom? – zapytałem niepewnie i zarumieniłem się, spuszczając głowę. – Ale ja nie mam pieniędzy. A przecież takie mieszkanie i w ogóle musi kosztować...
- No co ty! Zwariowałeś?! Ty się uczyć musisz. – Kiedy na niego spojrzałem, wytknął mi język. – W końcu masz takiego super nauczyciela od fizyki...! – Poruszał brwiami i sprzedał mi sójkę w bok.
- Ejj! – krzyknąłem i od razu moje usta wygięły się w szerokim uśmiechu. – No ale i tak muszę... Bo jakbym np. chciał iść na zakupy, to co? Chociaż nie... od matki będę brać, o! Niech czuje, że ma dziecko! – Wyszczerzyłem się jeszcze bardziej.
- Spryciuch jeden! – Pokręcił głową, a zaraz spoważniał. – No, zaraz za lekcje się bierzemy.
- O nee! – Ukryłem się pod kołdrą. Jak ja tego nie lubię! Zawsze biorę się za wszystko w ostatniej chwili. No... Może potem siedzę długo w nocy lub w ogóle nie śpię, ale... ale za to mam więcej dnia dla siebie. – Wieczorem, Tom – spojrzałem na niego słodkimi oczkami. No... No... No ulegnij mi!
- Nie ma! Ty idziesz do lekcji, a ja idę sprawdzać prace innych klas. – Ściągnął ze mnie kołdrę, a zaraz zaczął mnie ciągnąć za nogę! Ejj! No co to jest?! Puszczaaj! Złapałem się ramy, leżąc na brzuchu, a ten Głupek zaraz usiadł mi na tyłku!
-Tom! Złaź ze mnie! Połamiesz mnie! – zacząłem krzyczeć, a ten się śmiał..! Pf…! No weź...!
- Uważasz, że jestem gruby, kochanie? – usłyszałem tuż przy swoim uchu i zamarłem. J-jak on mnie nazwał? „Kochanie”?! O matko... Odwróciłem głowę, by zerknąć na niego i przełknąłem głośno ślinę. Tom zrobił się poważny i zszedł ze mnie. - Chodź odrabiać lekcje – mruknął i wyszedł z pokoju. Zerwałem się i pobiegłem za nim.
- Tom...? – zapytałem niepewnie i oparłem się o framugę, przygryzając wargę. Owy chłopak siedział już przy stole za papierami, ale spojrzał na mnie kątem oka i mruknął coś tylko, chcąc dać chyba znak, że mnie słucha. - A ty serio uważasz, że mogę być twoim kochaniem? – zadałem chyba najbardziej głupie pytanie, jakie tylko mogłem. Westchnąłem tylko, kiedy nie odpowiedział. Poszedłem sprawdzić, co mam na jutro zadane i razem ze swymi książkami usiadłem naprzeciwko Toma. Puściłem soczystą wiązankę, która była na temat tego, jak bardzo nie chcę tego robić, ale oczywiście zostałem zignorowany. Prychnąłem i wziąłem się za lekcje. Poszło mi w miarę szybko, bo już gdzieś po godzinie... Albo dwóch wszystko było zrobione. Wszystko prócz fizyki. No starałem się, przyrzekam! Ołówek miałem cały pogryziony od myślenia.
- Tom? Mogę tu się jakoś swoim laptopem pod neta podłączyć? – zapytałem niepewnie. Dopiero teraz o wielki Tom raczył na mnie spojrzeć.
- A może najpierw lekcje odrobisz, hm?
 Boże, no a po co ja go chce?! Żeby spisać, no nie? Wtedy będę mieć wszystko!
- No po to chcę! – Wyszczerzyłem się. Chłopak nachylił się i gdy ujrzał mój podręcznik od fizyki, prychnął.
- No chyba oszalałeś! Żadnego neta! Bierz swoje książki i siadaj tu! – Odgarnął papiery od siebie tak, by mieć trochę przestrzeni, a ja westchnąłem i usiadłem obok niego. Jak ja nie lubię, jak ktoś mi pieprzy na temat fizyki! Te wszystkie formułki, teorie, wzory. Ja pierdolę! Tom przeczytał zadanie i uśmiechnął się.
- To jest dla ciebie trudne? – Pokiwałem głową i przygryzłem wargę. Mogłem mu nic nie mówić! Pani Goldmann też nam zadawała prace domowe, ale nikt ich nie robił, więc teraz też nikt nie zrobi. Więc co to za różnica? –Oj Bill, patrz. – Wziął czystą kartkę i zaczął mi wszystko rozrysowywać. I wiecie co? Tom jest cholernie dobrym nauczycielem, bo jak on tłumaczył, to jakimś dziwnym sposobem wszystko rozumiałem! No naprawdę! Niesamowite! – I właśnie dlatego wychodzi tu 86 unitów. – Powiedział na sam koniec, a ja tylko pokiwałem głową.
- I wszystko jasne. Od początku wiedziałem, że tak będzie! – powiedziałem, jak jakiś znawca. Jakbym... O! Był tym... No... Rehabilitowanym... Nie...! Habilitowanym tym... no... człekiem, o!
- Sprawdzę jeszcze tylko kilka prac i zjemy kolację, hm? – Uśmiechnął się, a ja wziąłem wszystkie swoje rzeczy i poszedłem je zanieść. Przy okazji się spakowałem na jutro i uszykowałem rzeczy. Nie wiem, co Tom będzie chciał robić rano, a przeszkadzać, to ja mu nie chciałem. I nie wiem, ile mnie nie było. Albo tak długo, albo to Tom jest taki szybki, że w tym czasie sprawdził te kilka prac i przygotował nam kolację! O matko! Zaprosił mnie gestem dłoni i nawet krzesło odsunął! Nałożyłem sobie sałatkę i dwie kanapki, po czym życząc Tomowi smacznego zacząłem szamać. Kiedy mój brzuch był wręcz wypchany, zerknąłem na chłopaka i wybuchnąłem śmiechem. No jak dziecko!
- T-Tom?! – wypiszczałem wręcz przez śmiech.
- Taak? – Spojrzał na mnie tym zadziornym wzrokiem, co tylko jeszcze dodało komizmu temu wszystkiemu.
- Brudny jesteś!
Kiedy zaczął wycierać kąciki swych ust, nie wytrzymałem i spadłem wręcz z krzesła, po czym zacząłem tarzać się po podłodze. Miał brudną całą brodę i policzek, a ten za kąciki ust się brał! Myśli, że aż taki super czyścioszek z niego jest?! Pff! Kiedy Tom już załapał z czego tak się śmieję, sam zaczął się śmiać. Potem ładnie się umyłem, a mój... e... współlokator...? No w każdym razie stwierdził, że zrobi to rano. Potem położyłem się do łóżka. Oczywiście z nim! Znowu ułożyłem głowę na jego ramieniu i już po chwili spałem.

Tom

Kiedy wstałem z samego rana, chłopak jeszcze spokojnie spał, wtulony w mój bok. Wyglądał naprawdę słodko. Jak jakiś aniołek, chociaż doskonale wiedziałem, że aniołkiem to on wcale, a wcale nie jest. Jakoś udało mi się wyswobodzić z jego ramion, nie budząc go przy tym. Na początku co zrobiłem, wychodząc z sypialni, to udałem się do łazienki, by się ogolić i umyć. A kiedy to zrobiłem, to szybko ubrałem się w jakieś świeże, czyste i pachnące ubrania. Tego dnia zdecydowałem się na zwykłą czarną koszulkę i do tego również czarne spodnie. Po tym zabrałem się za przygotowanie śniadania. Nie było czasu, by zrobić coś... wykwintnego, więc zrobiłem na szybko naleśniki, które potem posmarowałem dżemem brzoskwiniowym. Jakieś większe popisy w kuchni miałem zamiar sobie odłożyć na weekend, albo jakieś dłuższe wolne. Po przygotowaniu jedzenia chciałem to wszystko zanieść do sypialni, jak ostatnio, ale nie musiałem tego robić, gdyż Bill sam do mnie dołączył.
- Co tam masz? - zapytał, pociągając nosem i przecierając piąstkami zaspane oczy. - Ładnie pachnie.
- Naleśniki i kawka dla mojego małego śpiocha - mruknąłem, stawiając przed nim to, co wcześniej wymieniłem. Jednak chłopak spojrzał na to z posępną miną.
- Nie jestem głodny. Tak w ogóle, dla twojej wiadomości, to ja nie jadam śniadań.
- Jak to? - zdziwiłem się. - Przecież śniadanie, to najważniejszy posiłek w ciągu całego dnia! - oburzyłem się.
- I co z tego? Nie chce mi się jeść - bąknął, odsuwając od siebie talerz. - Ale kawę chętnie wypije.
- Nie, nie nie! Nie ma tak młody! U mnie są zasady i masz ich przestrzegać - ostrzegłem go, ponownie pod nos podsuwając mu talerz.
- Jakie zasady? - zerknął na mnie, unosząc ironicznie swą lewą brew.
- A takie, że masz się mnie słuchać i w tej chwili zjeść ładnie śniadanie.
- Ale...
- Nie ma żadnego "ale" - przerwałem mu krótko. - Albo jesz, jak cię ładnie proszę, albo pogadamy inaczej.
- Grozisz mi? - zmarszczył czoło, ale widziałem, że jest rozbawiony tą sytuacją.
- No? Na co czekasz? Wcinaj - mruknąłem, siadając naprzeciwko niego i zaraz zabierając się za swoją porcję.
- Och...! No dobra, niech ci będzie - powiedział z wielką łaską, a gdy zaczął jeść, zrobił wielkie oczy. - Skąd wiedziałeś, że lubię naleśniki z dżemem brzoskwiniowym?!
- Serio? - zapytałem z pełną buzią, a zaraz szybko to przełknąłem. - Robiłem je tak, jak sam lubię, więc...
- Pycha! - pochwalił mnie.
- Dziękuję - odparłem. - Więc mam rozumiesz, że teraz grzecznie wszystko zjesz, hm?
W odpowiedzi pokiwał mi tylko głową. Po śniadaniu pozmywałem, a Bill przygotowywał się w tym czasie do szkoły. Już po chwili obydwoje siedzieliśmy w moim aucie, kierując się w stronę szkoły. Kiedy parkowałem samochód w wyznaczonym specjalnie dla mnie miejscu, Bill skulił się na swoim siedzeniu.
- Co jest? - zapytałem, spoglądając na niego zdziwiony.
- Nie chcę tam iść... - szepnął cicho, przyciskając do siebie swój plecak.
- Zobaczysz, wszystko będzie dobrze.
- Nie wiem... Nie lubię tam chodzić... Jeszcze pewnie będziesz podrywać sobie dziewczyny, jak nie będę widzieć...
- O co ci chodzi? - wkurzyłem się. Denerwowało mnie to, że ciągle stroił jakieś fochy. No jak baba w ciąży! Lubiłem go, no ale ile można znosić coś takiego? No ja naprawdę nie miałem cierpliwości...
- Oj, nieważne - naburmuszył się, po czym wysiadł z samochodu i nie czekając na mnie, ruszył w stronę szkoły. Wiedziałem, że przez pierwsze trzy lekcje go nie zobaczę, bo plan w szkole się zmienił i zajęcia z jego klasą miałem inaczej ułożone niż wcześniej, a w dodatku coś mi mówiło, że będzie mnie unikał...
- Och, Billy, Billy - powiedziałem do siebie, wysiadając.

Bill

No co za palant! Ja pierdolę! Zaraz wybuchnę! Eksploduję, a przy okazji rozwalę tę szkołę! O co mi chodzi, o co mi chodzi. O jajeczko, do cholery! Do mnie miziu miziu, a do innych lasek bum bum?! Wiem, że lubi je podrywać! Wszedłem do szkoły, trzaskając drzwiami i przez wszystkie lekcje go unikałem, co w sumie nie było za trudne, gdyż szkoła była cholernie duża, a wiedziałem, gdzie jest jego sala. A jak miał dyżury, to szedłem na inny korytarz. Tylko najgorsze było to, że ostatnią lekcje miałem z nim... W sumie to i tak siedzę na samym końcu, więc... Obym tylko przez przypadek na lekcji nie powiedział do niego „Tom”! W sensie, że nie „pan Tom”, a „Tom”! Ale i tak nie zamierzam z nim gadać. Kiedy minął niemiecki, skierowałem się jakby z łaską pod klasę od fizyki i prychnąłem. Drzwi były otwarte, więc gdy przechodziłem i zerknąłem do środka, zauważyłem jak siedzi przed biurkiem i szczerzy się do jakiejś laski. Ja pierdole, mówiłem! Trzasnąłem drzwiami tak mocno, jak tylko umiałem. Usiadłem pod klasą i zastanawiałem się, czy nie zwiać. Ale Bill jest mężczyzną i od problemów w końcu nie ucieka, ha! Kiedy zadzwonił dzwonek, weszliśmy wszyscy do klasy, a ja nawet nie patrząc na nauczyciela poszedłem na sam koniec i usiadłem w swojej ławce. Skuliłem się, wyciągnąłem to, co trzeba i siedziałem sobie, rysując na końcu zeszytu. Oczywiście, że czułem na sobie jego wzrok. No... A przynajmniej na początku.
- Dzień dobry – przywitał się, a klasa mu odpowiedziała. Ja tylko prychnąłem i pokręciłem głową. – To może na początku sprawdzę obecność. - Zaczął czytać nazwiska. Dość szybko... Aż w końcu doszedł do mojego...
- Kaulitz? – zapytał jakoś tak inaczej. Nie automatycznie jak pozostałe.
- Jestem – odburknąłem. O nie! Wielki Tom pomyśli, że znowu stroję jakieś fochy! Ojoj! I co to będzie?! Może karę mi da, kurwa?!
- Dobrze... To jak poszło wam zadanie domowe? – zapytał, a ja rozejrzałem się po klasie. Widziałem, że każdy był zdziwiony i patrzył na niego wybałuszonymi oczyma. Ha! Ha! A ja mam! Ja mam i to dobrze! I co, szczyle?! Kto rządzi?!  Bill!
- Emma? – zapytał, patrząc się na dziewczynę, która świeciła wręcz cyckami. – Zrobiłaś zadanie? – Uśmiechnął się szeroko. Znowu prychnąłem głośno, na co Tom spojrzał się w moją stronę. Usłyszał? No jakże mi przykro!
- Ale pan nie zadawał żadnego zadania domowego!
- Wziąłem z dziennika wasze numery telefonu i wysłałem wam wszystkim smsy, co jest zadane, więc proszę mi tu nie kłamać. Nawet maili nie wysyłałem, bo ktoś może nie mieć internetu lub nie wchodzić na skrzynkę, ale z tego, co zauważyłem na teście, to każdy umie telefon obsługiwać! – powiedział podniesionym głosem.
- No wie pan...  – zaczęła się tłumaczyć. – Ja nie umiałam! – Uśmiechnęła się, zadowolona z siebie, bo myślała chyba, że to przejdzie u Toma.
- Ach tak? No popatrz... Jakoś nie widziałem cię na zajęciach u siebie, ani na żadnej przerwie, w której pytałabyś się, jak to zrobić. Jedynka – powiedział bez żadnych ogródek i wstawił ją od razu do dziennika.
- Paul? – zerknął na chłopaka, a ten tylko pokręcił głową.
- Oj... Widzę, że nie odrabiacie zadań domowych. Nie wiedziałem, że to jest dla was aż takie trudne! Gdybyście przyszli i powiedzieli, że to jest dla was aż takie straszne, to zadałbym wam więcej, ale łatwiejszych. – Tom wziął dziennik w ręce i leciał po kolei. Wszyscy nie mieli! I każdy dostawał jedynkę...! Ha!
- Bill?
Westchnąłem i w końcu na niego spojrzałem.
- Mam – powiedziałem cicho, czym chyba zdziwiłem wszystkich. No tak... Jakimś ogierem w fizyce nie jestem, ale tak to jest, jak się mieszka z Tomem, ha!
- A możesz wyjaśnić? Bo Emma nie wiedziała. Chodź do tablicy. – Otworzyłem szeroko oczy. Ja go zabiję. No naprawdę ja go zabiję! Nie lubię takich wystąpień! Otworzyłem szeroko oczy i przełknąłem głośno ślinę. Wstałem i zacząłem kierować się do przodu. Czułem na sobie spojrzenia wszystkich. Wziąłem mazaka i zacząłem pisać. Kiedy skończyłem, chciałem wrócić do siebie, ale ten ćwok mi nie pozwolił!
- Ale może coś powiesz nam? Wyjaśnisz? Czemu wyszło akurat tyle unitów?
Kurwa mać! BO TAK! Bo tak, kurwa, chciała ta jebana książka i dała takie dane! Wziąłem dużo powietrza do płuc i zacząłem tłumaczyć tak, jak tłumaczył mi to Tom. No... Oczywiście czasami błądziłem, to zaraz mnie nakierowywał. No i jakoś mi poszło!
- Bardzo ładnie, Bill. Piątka – powiedział, a ja myślałem, że moje oczy już dawno mi wypadły z czaszki i mogłem je z ziemi zbierać. CO?! Naprawdę dostałem pięć?! Z fizyki?! Ja?!
- Dz-dziękuję – zająknąłem się i wróciłem do swej ławki, a nogi miałem jak z waty. Mężczyzna sprawdził jeszcze, czy pozostali mieli, ale jak się okazało – nie. Ups.
- Sprawdziłem również wasze testy. Większość z was ma po prostu jedynkę.
- JAK TO?! – oburzył się jeden chłopak i aż wstał prawie.
- Tak to. Widzę, że większa część z was umie bardzo dobrze korzystać z internetu. Z tego moglibyście mieć celujący. Z ukrywaniem się z tym już gorzej. Jednak nie czytacie ze zrozumieniem. Nie zauważyliście, że niektóre dane zostały po prostu zmienione, a wy piszecie zupełnie co innego. Najwyższą ocenę dostał Bill – cztery minus. Reszta dwa lub jeden. Rozdaj je – podał jakiejś dziewczynie kartki i usiadł. Reszta lekcji przebiegła w sumie spokojnie. Zrobiliśmy zadania na tablicy. Na szczęście już nie szedłem do tablicy! Kiedy zadzwonił dzwonek, to wyszedłem z klasy i zacząłem kierować się przed siebie. W sumie to do mieszkania Toma, bo wiedziałem, jak do niego dojść, ale klucza nie miałem, ani nic... Po chwili obok mnie pojawił się duży samochód. Westchnąłem. To kończy o tej samej? Odwróciłem głowę w tamtą stronę i przygryzłem wargę, a szyba zjechała w dół.
- Wsiądziesz? – zapytał Tom, a ja zatrzymałem się.
- Ta piątka, to miały być przeprosiny za twój wybuch rano, czy za to, jak szczerzyłeś się przed naszą lekcją do tej laski? – zapytałem grobowym głosem i czekałem na jego odpowiedz.

~.*.~

W zasadzie, to dziś powinna się odezwać do Was Czaki, ale nie miała czasu, więc mam nadzieję, że nie będzie na mnie zła, jak coś napiszę. Do tego, jak większość mnie potraktowała, nie będę już się odnosić, ale możecie wiedzieć, że było mi cholernie przykro. A co do tego, że fabuła jest za szybko... I, że się wypalimy, to nie bójcie się. Jest jeszcze wiele scenek przed nami i to całkiem ciekawych. :D

Pozdrawiam,
Joll.

piątek, 18 lipca 2014

Odcinek szósty

Tom

Wpatrywałem się w jego twarz, która wyrażała w tej chwili smutek i nadzieję. Musiałem się jeszcze raz zastanowić. Pozbierać myśli, bo znów miałem mętlik w głowie, chociaż jeszcze niedawno byłem pewien tego, co chcę powiedzieć... Byłem pewny tego, co czuję do tego chłopaka.
- Bill - zacząłem dość niepewnie. - Wiem, że krótko się znamy. I w tym krótkim czasie dość sporo się wydarzyło między nami. Może nawet za dużo, bo obydwoje dobrze wiemy, że tego wszystkiego, tak naprawdę, nie powinno być... - przerwałem na chwilę, słysząc głośne prychnięcie chłopaka. - Ale... Nie żałuję, że tak się stało, wiesz...? - zapytałem, zerkając na niego, a widząc, że wyraz jego twarzy zmienił się - mówiłem dalej: - Wypełniłeś pustkę, która się we mnie znajdowała. Póki ciebie nie  poznałem, nie wiedziałem, że jestem taki samotny... Naprawdę świetnie się z tobą bawiłem i... chciałbym dalej się tak dobrze czuć... Teraz wiem, że mogę tak tylko przy tobie... Przez ten cały tydzień praktycznie nie jadłem, nie spałem... A najczęściej to myślałem... A wiesz o kim?
- Nie... - odezwał się cicho, niemalże szepcząc.
- O takim czarnowłosym chłopaku, który w dwa dni zawrócił mi w głowie. Niektórzy pewnie pomyśleliby, że to nierealne, niemożliwe... Sam kiedyś tak myślałem, ale teraz wiem, jak to jest zakochać się w kimś od pierwszego wejrzenia... I chcę dać temu uczuciu szansę... Dać się ponieść temu... Czasami warto zaryzykować. A wiem, że w tym wypadku warto. Musisz tylko... Teraz... - plątałem się, patrząc na niego bezradnie. - Teraz ty musisz dać mi szansę i wybaczyć... - skończyłem, nie wiedząc, co mam jeszcze powiedzieć i patrzyłem, czekając na jego ruch. Przez chwilę nie odzywał się, ale zaraz pokręcił głową, podszedł do drzwi i otworzył je.
- Wyjdź - rozkazał.
- C-co...? - zapytałem, nie dowierzając, że to powiedział.
- Wyjdź - powtórzył lodowato.
- Naprawdę tego chcesz...? - dopytywałem, mając nadzieję, że zaprzeczy i rzuci mi się w ramiona, jednak się nie odezwał. Nawet na mnie nie patrzył. - Chyba jednak się przeliczyłem... - zauważyłem gorzko. - Daj znać, jak zmienisz zdanie... - poprosiłem i miałem już wyjść, gdy poczułem nagle mocny uścisk na swoim ramieniu. Przekręciłem głowę, by spojrzeć przez swoje ramię, a gdy już to zrobiłem, nagle na swych ustach poczułem coś mokrego i miękkiego. Jego wargi złączyły się z moimi w tęsknym  pocałunku. Przyciągnąłem go do siebie jedną ręką, obejmując chłopaka w pasie, a drugą dłoń wsunąłem w jego włosy, całując go mocniej. Nasze wargi ocierały się o siebie w tym szaleńczym pocałunku, a gdy zabrakło nam już tchu, odsunęliśmy się od siebie, choć niechętnie. - Nie wyjeżdżaj... - poprosiłem jeszcze raz, patrząc w jego oczy i przykładając przy tym czoło, do czoła chłopaka. - Chcę mieć cię blisko.
- Zostanę. Tylko dla ciebie... - wyszeptał i wtulił się we mnie mocno.


Bill

Siedzieliśmy sobie razem z Tomem i oglądaliśmy tv pudło. Oczywiście byłem w niego wtulony, a dodatkowo wziąłem jeszcze jego dłoń i splotłem nasze palce ze sobą. Potrzebowałem teraz tej bliskości. Jego bliskości. Po tym całym tygodniu, w którym na niczym nie mogłem się skupić, bo myślałem o nim. A gdy Tom przyznał, że zakochał się we mnie od pierwszego wrażenia. O matko...!
Spojrzałem na mojego... ehm... na Toma z miłością w oczach i musnąłem jego miękkie usta, a on od razu odwzajemnił gest. Teraz mogłem robić to, kiedy tylko chciałem i to było cudowne! No... No znaczy jak nikt nie widział, no! Po chwili usłyszałem jakieś hałasy, które dochodziły od strony drzwi i jakby... huk walizki, która upadła na ziemię? Podniosłem się i zacząłem kierować się w tamtą stroną, a moimi śladami podążał Tom. Zobaczyłem mamę, tego jej cizia mizia oraz jakąś laskę. Boże, castorama nie ma tyle tapety w swoich zasobach, ile ona na mordzie. Zmierzyłem ją od góry do dołu wzrokiem i zmarszczyłem brwi.
- Kto to? - zapytałem nie za miło.
- Tatiana - powiedział ten fagas, choć ja się go wcale nie pytałem! Oczywiście, że przez ten tydzień się nie odzywałem do niego! I nie zamierzałem! Patrzyłem na nią z kwaśną miną. - Moja córka. Będzie od dzisiaj z nami mieszkać.
 ŻE CO PROSZĘ?! No chyba was, kurwa, pogięło! Mam mieszkać z jakąś żywą lalką barbie?! No chyba nie! Zrobiłem krok do tyłu i poczułem, że na coś się natykam. Tom...
- A to kto? - wtrąciła się w końcu łaskawie mama.
- Mój ko.. . - kochanek - Serio Bill?! Serio chcesz się tak wkopać?! Wymyśl coś...! Wymyśl coś, kurwa! - Mój kolejny nauczyciel od fizyki. Teraz nam się trochę zmieniają, bo pani Goldmann przeszła na emeryturę. - 
Nie wiem, czy wszystko, co mówiłem było do końca prawdą, ale ważne, że wybrnąłem z tego! - A Tom... - Kurwa mać, skup się! - A pan Tom zostaje już na stałe.
- A pan Tom czemu nas odwiedził?
- A to nie może? - odpowiedziałem znowu i dałem ręce na biodra. Lepiej się, kurwa, przyzwyczajcie do tego widoku! - A gdzie ona będzie spać? - zadałem kolejne pytanie.
- Ja mam imię.
- Tania? - zakpiłem. Niech nie myślą, że ja jestem taki miły i kochany! No... Przynajmniej nie dla wszystkich. Usłyszałem, jak Tom zachichotał, ale zaraz w sobie to stłumił.
- Tatiana! - krzyknęła, wyraźnie oburzona. Ojoj, uważaj, bo złość piękności szkodzi. A zresztą... Chuj z tym! Tobie to już nic nie zaszkodzi!
- Oj, przepraszam, ale tak mi się jakoś skojarzyło. - Kolejny chichot zza moich pleców. Oj, Tommy, Tommy.
- Bill, przestań - westchnęła mama kręcąc głową.
- Bo co?! Przez jakiegoś fagasa wyprowadzam się z domu do taty! A jeszcze on sprowadza sobie jakąś lalusie tutaj! A gdzie w tym wszystkim jestem ja?! Czy ja tutaj nie mam już nic do powiedzenia?! I, kurwa, zostaję! Nigdzie nie jadę!
- Musisz, Bill. Tatiana miała zająć twój pokój - powiedział ten cały... Paul, Sraul, czy chuj jeden wie, jak on się nazywa.
- Niech wypierdala z mojego pokoju! - wydarłem się. Teraz wszystko działo się w spowolnionym tempie. Zobaczyłem tylko, jak ręka tego kochanka mojej mamy unosi się, by mnie uderzyć, jednak zaraz została ona zatrzymana przez jakże umięśnioną rękę Toma. Ja nie wiem, gdzie on je sobie wyrobił... W sensie mięśnie. Ale robiły wrażenie. No, przynajmniej na mnie, bo ja to żadnych nie miałem. Mój nauczyciel wykrzywił jego rękę, a gdy tylko spojrzałem na Toma twarz, to aż sam zacząłem się bać.
- Jeszcze raz podniesiesz na Billa rękę, a ci ją połamię, rozumiesz?! - wysyczał przez zęby. - Jeśli tylko w jakikolwiek sposób go tkniesz. - 
Przygryzłem wargę, a serce mi się zatrzymało. Nie wiedziałem, że... że... No... Och... Cholerne wrażenie na mnie zrobił swym zachowaniem. - Bierz walizki, Bill - powiedział w moją stroną, już bardziej łagodnie, puszczając łapę tego bydlaka. Jednak przez jego słowa wytrzeszczyłem tylko oczy. - Ja nie żartuję. Nie będziesz tutaj mieszkać. - Zerwałem się i wziąłem tylko jedną dużą walizkę na kółkach i jedną, trochę mniejszą, na ramię. Znajdowały się w nich ubrania no i moje osobiste rzeczy, jak szczoteczka do zębów, bądź ładowarka do telefonu. Zszedłem na dół i spojrzałem na mamę. Nawet nie uroniła łzy. Nawet nic nie powiedziała temu... temu... temu czemuś! Ale z niej mama... Pokręciłem tylko głową i z torbami wyszedłem przed dom. Wychodząc za furtkę, już nie wytrzymałem. Po prostu puściły mi nerwy.  Usiadłem na walizkach i rozpłakałem się, niczym dziecko.
- Billy -  usłyszałem Toma, a gdy uniosłem głowę, zobaczyłem, że kuca przede mną.- Chcesz tam wracać? - Pokręciłem tylko głową. Chłopak pomógł mi się podnieść i wsadził mnie wręcz na tylne siedzenie samochodu, gdyż ze mnie zupełnie uleciały wszystkie siły. Moje walizki znalazły się w bagażniku, a auto zaraz ruszyło z miejsca. - Połóż się - powiedział czule, na chwilę odwracając głowę w moją stronę. Ściągnąłem buty, by nie pobrudzić mu tapicerki i położyłem się tak, jak powiedział. Skuliłem się i jedną rękę podłożyłem pod głowę. - Ja się wszystkim zajmę - dopowiedział, ale nie miałem już siły, by zapytać się co ma na myśli. Samochód po ulicach wręcz płynął, a dźwięk silnika... Po prostu odpłynąłem w krainę Morfeusza.
Tom

Po pogodzeniu się z Billem postanowiliśmy, że pooglądamy jakiś film. Jak się później okazało - była to komedia romantyczna. Siedzieliśmy wtuleni w siebie, co raz obdarzając się jakimś przelotnym, ale jakże czułymi pocałunkami. Obydwoje nawzajem cieszyliśmy się swoją obecnością. Poza tym Bill powiedział, że jednak zostaje, więc jak miałbym się z tego powodu nie cieszyć? Nagle łomot za drzwiami jego pokoju przerwał nam te cudowne chwile napawania się sobą. Chłopak wstał, podszedł do drzwi, by otworzyć je i zobaczyć co się za nimi dzieje, a ja ruszyłem w ślad za nim. Jak się później okazało, jego matka najpierw sprowadziła do domu kochanka, a on z kolei swoją córkę. Przy tym musiałem przyznać Billowi rację. Faktycznie ta cała Tatiana przypominała jedynie pustą lalę i bawiło mnie to, jak się do niej zwracał, ale zaraz tok wydarzeń nieco się zmienił. Ten idiota chciał podnieść na Billa rękę, na co nie pozwoliłem. Wściekłem się wtedy nie na żarty i zdecydowałem, że zabieram ze sobą chłopaka. I tak nie miał powodu, dla którego miałby tam zostać, skoro matka i tak podjęła decyzję za niego i już dawno go wyprowadziła z domu. Kiedy znaleźliśmy się w moim samochodzie, obiecałem mu, że wszystkim się zajmę, a nim zaopiekuję. Po chwili jazdy byliśmy już pod budynkiem, w którym znajdował się dobrze już znany Billowi, mój apartament.
- Bill, wstawaj - odezwałem się, parkując samochód na wyznaczonym dla mnie miejscu, po czym odwróciłem się w jego stronę. Wtedy zauważyłem, że młody śpi sobie w najlepsze, skulony na tylnym siedzeniu. Uśmiechnąłem się tylko do siebie na ten widok, a po chwili wysiadłem z auta i kiwnąłem na portiera, który w chwilkę potem stał już obok mnie. - Może pan mi pomóc? - zwróciłem się do niego. - Mam trochę bagażu i nie sądzę, bym dał sobie sam radę. A nie chcę kursować w tę i z powrotem dwa razy.
- Panie Kaulitz, przecież nie ma problemu! - odpowiedział wesoło, uśmiechając się do mnie miło. - Proszę tylko dać mi to, co mam zanieść i już!
- Dziękuję - powiedziałem i aż sam się uśmiechnąłem. Ten facet zawsze sprawiał, że się uśmiechałem, nawet wtedy, gdy miałem zły dzień. Zarażał pozytywną energią. Mężczyzna w odpowiedzi poklepał mnie po ramieniu, wciąż się uśmiechając, po czym przejął ode mnie walizkę Billa, którą wyciągnąłem z bagażnika, ja zaś wziąłem jego mniejszą torbę i przewiesiłem sobie przez ramię, a samego chłopaka ostrożnie podniosłem z tylnego siedzenia, chcąc go bezpiecznie przetransportować do apartamentu, nie
budząc czarnowłosego przy tym. Już po chwili stałem w windzie z Billem na ręku, a obok mnie starszy, siwiejący i jakże uprzejmy portier. Jadąc na górę - milczeliśmy. Ale nie czułem się przez to jakiś spięty, czy skrępowany. Dave - bo tak się właśnie nazywał - dobrze wiedział, że jestem milczkiem i chociaż sam był gadatliwym człowiekiem, przy mnie potrafił zamilknąć. Szanował to. Niedługo potem byliśmy już na jedenastym piętrze. Portier pomógł mi jeszcze dotrzeć do mojego mieszkanka, a po odstawieniu walizki, skłonił się i odszedł. A ja, będąc już w środku, poszedłem do swojej sypialni, by na mym wielkim łożu ułożyć wygodnie młodego, który wciąż słodko drzemał. Zdjąłem mu powoli buty, spodnie i koszulkę, żeby było mu wygodniej, po czym nakryłem jego szczupłe ciało kołdrą i wyszedłem.
***
Kiedy chłopak spał, ja zająłem się resztą. Przygotowałem wszystko, co było mi i jemu potrzebne, a miałem mu o tym opowiedzieć, jak się obudzi. A żeby jego pobudka była dość miła, to przygotowałem mu omleta z bitą śmietaną, kawałkami owoców i sosem czekoladowym. Jako, że umiałem trochę gotować, to trzeba było się popisać przed moim... chłopakiem...? W każdym razie - przez żołądek do serca - prosta droga do zdobycia. Jeszcze zrobiłem mu kawę, by mógł się bardziej dobudzić, po czym z tym wszystkim ruszyłem do mojej sypialni. Jedzenie postawiłem na szafkę nocną, która stała obok, a sam usiadłem na łóżku za chłopakiem, który leżał na boku. Czule zacząłem obcałowywać jego nagie ramię, sunąc w górę, a gdy usłyszałem jego ciche pomruki, powiedziałem:
- Wstawaj, śpiochu. Przygotowałem dla ciebie coś dobrego. A przynajmniej mam taką nadzieję! - dodałem, nie chcąc się za bardzo przechwalać, a kiedy jego oczy były wpatrzone już w moje, uśmiechnąłem się delikatnie.
- Tom... - szepnął, odwzajemniając uśmiech i kładąc dłoń na moim policzku, którą zaraz ucałowałem.
- Siadaj prosto, bo musisz coś w końcu zjeść.
- Nie jestem głodny - bąknął, zabierając nagle rękę.
- Nawet takimi pysznościami pogardzisz, które przygotowałem specjalnie dla ciebie? - zapytałem niewinnie, unosząc przy tym lewą brew i biorąc tackę z omletem na talerzu, a na ten widok Billowi pociekła aż ślinka! No dosłownie! A w jego brzuchu zaburczało groźnie. - Hę? Dalej twierdzisz, że nie jesteś głodny? - zmrużyłem oczy.
- No... Ewentualnie... Mogę zjeść - mruknął, zabierając ode mnie szybko tackę, jakby obawiał się, że zmienię zdanie i sam to zaraz zjem, po czym ułożył ją wygodnie na swych kolanach, chwycił nóż oraz widelec i zaczął wcinać łapczywie.
- A przy okazji pogadamy.
- O czym? - zerknął na mnie, połykając to, co miał w buzi.
- Rozmawiałem z twoim tatą - przyznałem.
- C-co...? - wyłapał i przestał jeść, jakby nagle mu się odechciało.
- Oj, nie martw się i wsuwaj - poprosiłem.
- Jakoś... Odechciało mi się - westchnął.
- Jak nie będziesz jeść, to nic ci nie powiem - uparłem się, ale zadziałało, bo chłopak prychnął, lecz zaraz jadł dalej. Widziałem, że mu smakuje i tylko udawał, że nie chce jeść! - No, więc zadzwonił na twój telefon, jak spałeś. Pozwoliłem sobie odebrać połączenie, by porozmawiać z nim. Powiedziałem mu, co się stało w domu twojej matki i dodałem, że jednak chcesz zostać.
- I...? - wtrącił, oblizując przy tym wargi.
- I na razie zostajesz u mnie - dokończyłem i puściłem oczko. W odpowiedzi chłopak chciał się na mnie rzucić, ale nie pozwoliłem mu na to, bo nie chciało mi się sprzątać. Dopiero gdy odstawiłem tackę z resztką jedzenia, przytuliłem go mocno do siebie. Jak na razie nie chciałem mu mówić, że wkrótce jego ojciec nas odwiedzi...



~.*.~

Witajcie.
Dzisiaj znów przemawia do Was Joll, bo muszę coś przekazać. Z tego, co widzę, to bez przerwy, pod każdym postem, jest pięć komentarzy. Może nie jest to najgorszy wynik, ale mnie niespecjalnie zadowala. Nie wiem, co o tym myśli Czaki. I naprawdę uwielbiam z Nią pisać, ale jeśli mamy to wrzucać tylko dla takiej publiczności, to nie wiem, czy to ma sens. Obserwuje nas więcej osób, niż mamy komentarzy, a przecież są jeszcze osoby, które tego nie robią, więc pewnie jest Was więcej... Tylko gdzie? Gdzie jesteście? Dlaczego my mamy dzielić się naszym opowiadaniem skoro Wy nie dzielicie się swoimi przemyśleniami? Jeśli dalej tak będzie, to już chyba wolałabym wysyłać zainteresowanym osobom odcinki na pocztę. Przynajmniej będziemy otrzymywać coś w zamian... Także... teraz wszystko zależy od Was.

Pozdrawiam,
Joll.

poniedziałek, 14 lipca 2014

Odcinek piąty

Bill

Spojrzałem na Toma, a widząc, że wybiegł z domu właściwie tak, jak stał, to pokręciłem tylko głową. Było mi tak cholernie dobrze w jego ramionach, że nie ruszałem się, dopóki nie poczułem na swojej skórze małych kropelek. Zaczynało padać, a Toma ubranie na pewno nie było do tego przygotowane. Odsunąłem się od niego i spojrzałem mu w oczy.
- Chodź do domu. – Tak! Wiem! Zabrzmiało to co najmniej tak, jakby było to nasz dom... Nasz dom... Mój i Toma... Uhm... – Nie chcę, byś był chory i by nie było cię w szkole... – Tom tylko pokiwał głową i zaczęliśmy kierować się z powrotem do budynku, w którym mieszkał mój... nauczyciel? Kochanek? Nie wiem, czy tam mogłem mówić. To było chyba za wielkie określenie. Choć i tak strzeliło mi coś do głowy rano... Może to przez tego kaca? Sam nie wiem, ale jakby nie patrzeć, to wyznałem mu, że się w nim zakochałem...! Ludzie...! Mi chyba naprawdę na głowę padło! Przysięgam! Choć... Może tak naprawdę było...? Może po prostu wewnętrznie tego nie dopuszczałem do siebie… To w takim razie dziwię się sam sobie, że powiedziałem to na głos. Tak, tak. Dziwny i nienormalny ze mnie człek. Kiedy tak szliśmy ramię w ramię i przechodziliśmy przez miejsce, skąd było już bardzo blisko do Toma mieszkania, a w pobliżu nikogo nie było, poczułem, jak coś ściska moją dłoń. Coś chłodnego. Zerknąłem w tamtą stronę i dostrzegłem, że to jego dłoń… Odwzajemniłem uśmiech, którym obdarzył mnie i zarumieniłem się lekko. To niesamowite jak w krótkim czasie może się wszystko zmienić... Naprawdę! Ile ja go znałem? Stanowczo za mało na coś takiego! Nie jestem jakimś… pierwszym – lepszym, o! Swoją drogą tak poza tym, to można by się głębiej zacząć zastanawiać nad tym małym gestem... No bo to takie niby nic, ale może coś jednak symbolizować... No bo jednak ZWYKLI przyjaciele w ZWYKŁYCH sytuacjach tak nie chodzą... Może i Tom nie powiedział mi niczego wprost... Tego, co czuje… Nie używał słów, ale używał gestów. Gdybym dla niego nic nie znaczył, to naprawdę goniłby mnie prawie nagi w samych skarpetkach przez pół miasta? Wątpię...! Ba, jestem przekonany, że nie! Kiedy dotarliśmy już na miejsce, okazało się, że akurat zdążyliśmy, bo rozpętała się prawdziwa burza...! Byśmy zmokli jak... jak kury! Wyglądałbym okropnie! Poza tym wiało strasznie i chyba obu nam było trochę zimno. Usiadłem skulony na kanapie, a Toma wygoniłem, by się ubrał jakoś cieplej. Po chwili przyszedł z kocem i dwoma gorącymi czekoladami. Matko, kocham go...! Stop...! Boże...! Nie...! W sensie... No... Wiadomo w jakim znaczeniu... W sensie, że... No... Bo tak się mówi… A nie, że od razu go kocham tak naprawdę, bo... Oj, nieważne zresztą, bo zaraz się pogubię we własnych myślach! Poczułem na sobie cholernie mięciutki koc i aż skuliłem się, upijając łyk słodkiego napoju.
- Dziękuję – uśmiechnąłem się do Toma i przysunąłem bliżej, po czym również okryłem go materiałem.
- Ależ nie ma za co – puścił mi oczko i włączył telewizor. O! Bajka...!
- Serio uważasz, że po tym weekendzie będziemy widywać się tylko raz na jakiś czas jak zwykli... kumple? – Ledwo przeszło mi to przez gardło... Przysięgam!
- Nie – powiedział bardzo cicho, napinając mięśnie brzucha.
- Tom... Kim ja tak właściwie dla ciebie jestem? – Zapytałem drżącym głosem, gdyż bałem się najgorszego. To oczywiste! A jak mi powie: „Kolegą, bo nikim innym NIE MOŻESZ być.”, albo... hm… „Bill, ja nie mogę, przepraszam.” Boże...!
- Poczekaj jeszcze... Poczekaj jeszcze z tym pytaniem, proszę... – Mruknął i przymknął powieki, a mnie coś w okolicach serca ścisnęło. A... Jasne... I co, myśli, że potem mniej będzie boleć, prawda? Nie, potem będzie jeszcze gorzej. Wiem, że taka odpowiedz nic dobrego nie przynosi. Mruknąłem tylko coś niezrozumiale, odstawiając kubek, który był do połowy pełny, na stolik i próbowałem się podnieść, jednak zaraz zatrzymała mnie czyjaś ręka.
- Zostań – wymruczał mi do ucha, a ja poczułem na swej skórze ciarki. Och... Czemu ty mi to robisz? Czemu tak na mnie działasz?! Tom przyciągnął mnie do siebie jeszcze bardziej i objął w pasie, układając głowę na moim ramieniu, a ja czułem jego oddech na swojej skórze. Dreszcze.
I w sumie to sobota właśnie tak nam upłynęła. Na oglądaniu. Czasami ktoś wtrącił jakąś uwagę dotyczącą filmu, który akurat leciał. No, filmu, bądź bajki. Dużo się też przytulaliśmy. Bo albo to Tom mnie tulił, albo to ja miałem głowę na jego kolanach, a on bawił się moimi włosami, albo siedziałem na nich. Na obiad zamówiliśmy pizzę i chyba z piętnaście minut wybieraliśmy dodatki tak, by każdemu pasowały. Chciałem się do niej oczywiście dorzucić, ale Tom kategorycznie mi zabronił i całkowicie wybił mi ten pomysł z głowy. Nastał wieczór, a z tym dość poważny problem...
- Tommy? – zdrobniłem jego imię, a po jego minie mogłem dostrzec, że spodobało mu się to. I to bardzo! W końcu z jakiegoś powodu miał te dwa ogniki w swych czekoladowych oczkach, prawda?
- Taak?
- Bo widzisz... Bo tę noc, co jeszcze była no to jeszcze... Ale... Ale w tą, to ja nie mam w czym spać… A nie mogę kolejny dzień w tym, co mam na sobie – skrzywiłem się na samą myśl.
- Chodź, wybierzemy coś! – pociągnął mnie za rękę i zaraz znaleźliśmy się... chyba w garderobie! O matko, ile szafek, półek i w ogóle... tego wszystkiego! A wszystko tak uporządkowane i posegregowane... – To co sobie pan życzy?
- E... To może jakieś bokserki i... koszulkę! – pokiwałem głową i wyszczerzyłem się. Po chwili ściągnąłem swe ubrania tak, że od pasa w górę byłem nagi. Tom spojrzał tylko na mnie i przełknął głośno ślinę, po czym podał mi jakąś koszulkę na ramiączka. Założyłem ją, a gdy zobaczyłem siebie w lustrze, lekko się skrzywiłem.
- Tom... Ona jest za dużo. Ja nie mam cycków, a to ma dekolt! A przynajmniej u mnie! – wybuchnąłem śmiechem i wsadziłem piąstki pod koszulkę, które miały imitować piersi. – O, lepiej! – poruszałem brwiami, na co mój towarzysz zaczął się śmiać i podał mi inną koszulkę, która również była trochę za duża, no ale jakoś wyglądałem chociaż. Gdybym się postarał, to może i wyglądałbym dość... seksownie... Bokserki dostałem z Batmanem, na co cieszyłem się jak dziecko. Naprawdę! Lubię takie rzeczy, choć sam nie wiem czemu.
- Mogę iść się umyć? – zapytałem dość niepewnie.
- Jasne! Nawet nie pytaj! Czuj się tutaj jak u siebie – puścił mi oczko. – Tam prosto i drugie drzwi na lewo – pokazał mi jeszcze ręką. – Tam w szafce znajdziesz czyste ręczniki. Korzystaj z czego tylko chcesz – pokiwałem głową i poszedłem tak, jak skierował mnie Tom. Łazienka, tak jak zresztą reszta domu, była doskonale zaprojektowana. Wszystko ze sobą idealnie współgrało. Rozebrałem się i wszedłem do wanny, po czym puściłem wodę. Uch... Gorąca. Uwielbiam...! Zacząłem wąchać żele i wybrałem ten, który miał dla mnie najładniejszy zapach, po czym zacząłem się nim myć. Potem siedziałem sobie skulony w wannie i pozwalałem, by woda spływała po moim ciele w dół. Wspaniałe uczucie…
Tom stwierdził, że on będzie spać w salonie na kanapie, a ja w jego sypialnie. No mówiłem, że tak nie chcę...! Debil...! Leżałem pod kołdrą i patrzyłem się przed siebie, aż w końcu nie wytrzymałem i zerwałem się, po czym pobiegłem do salonu.
- Śpij ze m...mną... błagam... – wydukałem, a Tom dołączył do mnie. Tak, tak. Leżąc obok niego po prostu nie wytrzymałem i oparłem głowę na jego ramieniu. Mógłbym tak codziennie…
- Śpij dobrze, Billy – wyszeptał i zaczął przeczesywać palcami moje włosy. Więcej nie pamiętam, gdyż zaraz potem odpłynąłem.
                                                                                              ***
- Tom?
- Hm?
- Jeśli czujesz się tutaj samotny, to czemu mieszkasz sam? – zapytałem rano, kiedy leżałem z głową na jego klatce piersiowej i obejmowałem go w pasie. Nie wiem jakim cudem do tego doszło, ale właśnie tak się obudziłem. Chyba przez sen... ekhem... musiałem się wiercić. Ale jako że Tom mi nic nie mówił, to udawałem, że wszystko jest w porządku, a ten gest nie jest jakiś nie na miejscu.
- Nie chce mieszkać z jakimiś obcymi ludźmi – skwasił się, a ja widząc jego minę po prostu się zaśmiałem.
- Nie miałem na myśli współlokatorów! Nie takich!
- To co w takim razie?
- Czemu nie kupisz sobie... pieska...? – uśmiechnąłem się i przekręciłem się tak, by mieć na niego lepszy widok. Leżałem do niego prostopadle, przodem w stronę jego głowy i z głową na jego brzuchu.
- Pieska? – zmarszczył brwi, a zaraz przygryzł wargę. Ojj… Lepiej się powstrzymaj...! – Wiesz... Ja chyba nie umiem zajmować się pieskiem…
- To ja ci pomogę…! Ej, no...! Zobaczysz! Będzie fajnie! Taki mały, słodki szczeniaczek! No proszę! Nauczymy go dawać znać, gdy będzie chciał siusiu i będziesz mógł się z nim bawić...! Nie takiego od razu jakiegoś dużego! Nie, nie, nie! Tylko takiego... no… idealnego! – zrobiłem słodkie oczka i mrugałem powiekami.
- Jestem szalony – powiedział jakby do siebie, a ja rzuciłem mu się na szyję. – Ale masz mi we wszystkim pomagać! – swoją drogą, to nie wiem, czemu tak się cieszyłem. Może przez to, że zawsze chciałem mieć psa, ale rodzice się po prostu na niego nie zgadzali? Zawsze coś wymyślili! A ja już po jakimś czasie dałem sobie z tym spokój, bo wiedziałem, że cokolwiek bym nie powiedział, to i tak znajdą jakieś argumenty przeciw. Poza tym… Skoro mam mu pomagać we wszystkim... To chyba znaczy, że jednak chce się ze mną zadawać... I nie skończy się na jednym spotkaniu w tygodniu poza szkołą.
- Jedźmy do schroniska! – zerwałem się i pobiegłem do toalety, zrobiłem jako taki porządek z włosami i ubrałem się. No nie będę ciągle w bokserkach paradować! Stanąłem taki gotowy przed Tomem, a ten się tylko śmiał! Ja ci dam się tu śmiać z Billy’ego! – No ubieraj się! – ponagliłem go i wyszczerzyłem się. Za ten czas zdążyłem zrobić nam śniadanie, które razem zjedliśmy, a potem wsiedliśmy w auto i pojechaliśmy.
- Czemu ty się tak cieszysz, hm? – zapytał mój towarzysz, kiedy prawie rozsadzało mnie na fotelu pasażera.
- Zawsze chciałem mieć psa, ale rodzice nie chcieli. Poza tym... Oj… One są cudowne! – rozczuliłem się. Kiedy w końcu znaleźliśmy się na miejscu, już do naszych uszu dobiegało szczekanie, co jeszcze bardziej mnie pobudziło. O ile było to możliwe...! Pociągnąłem Toma za rękę do środka. I kiedy tylko przechodziliśmy koło zagród z pieskami, one jeszcze bardziej szczekały, jakby chciały powiedzieć: „Weź mnie, weź mnie!”.
- Może mogę w czymś pomóc? – zaraz obok nas pojawiła się długonoga brunetka. „Tak, spierdalaj” – pomyślałem.
- Oczywiście – na Toma twarzy pojawił się ten kokieteryjny uśmiech. No nie… Ty sobie żartujesz...? – Szukamy szczeniaczka.
- A jakaś konkretna rasa?
- Zdaję się na panią – wyszczerzył te swoje cholernie równe zęby, a ja tylko spuściłem głowę. W okolicy mego serca znowu coś nieprzyjemnie mnie ściskało.
- Byleby nie wyrósł za duży – bąknąłem.
- Byleby za duży potem nie był – powiedział Tom głośniej. Po kwadransie przeszli już na „ty”, a ja chciałem tylko stamtąd zniknąć. Czemu nie pojechaliśmy do innego schroniska, gdzie mógłby obsługiwać nas jakiś obleśny facet, hę?! Dziewczyna, której notabene już nie lubiłem, pokazywała nam różne szczeniaczki i mówiła jaka to rasa, krótko ją opisując.
W końcu Tom zdecydował się na shar peia. Jakiś najmniejszy, to on nie będzie w przyszłości, no ale dogiem niemieckim też nie! W sumie… To dobrze powiedziałem, że to Tom zadecydował, bo ja to tylko przytaknąłem. Straciłem swój cały humor i zapał.
- To jak? Zgadzacie się na przygarnięcie tego pieska? – zapytała Carolin, bo tak miała na imię jak się okazało.
- A może mogę coś jeszcze przygarnąć? I to nie pieska tym razem – zapytał Tom, a ja zacisnąłem dłonie w pięści. Dziewczyna uśmiechnęła się tak, jakby naprawdę chciała by tak było. No cóż się dziwić… Patrząc na Toma, to człowiek był w stanie wszystko oddać, by… A zresztą, nie będę nad tym bardziej rozmyślać…
Kiedy wszystkie sprawy formalne były załatwione, Tom pożegnał się z tą… no... sami wiecie. Oczywiście ona przyjęła to dość niechętnie. Mój nauczyciel nie dał jej swojego numeru. Znaczy oficjalnie jej nie dał. Jak ma IQ troszkę powyżej debila, to weźmie z tego całego arkusza, który Tom musiał wypełniać, a gdzie było jego nazwisko. Siedziałem w samochodzie i patrzyłem się za okno. Czułem się okropnie. Naprawdę… W sumie, to nie powinienem się tak czuć, bo jednak nic mnie z Tomem nie łączyło. Znaczy... Nie byliśmy oficjalnie w związku, więc mógł podrywać kogo tylko chciał. Nawet dziwkę. Ale myślałem, że jednak po tym pocałunku... Uhm… Na kolanach poczułem coś ciepłego. Coś, co się ruszało. Spojrzałem w tamtą stronę, a widząc małego szczeniaczka, uśmiechnąłem się delikatnie. Przez łzy. Zaraz moja twarz była cała mokra, ale wiedziałem, że nie mogę się rozpłakać. A przynajmniej nie teraz i nie przy nim. Tom nie odzywał się przez cała drogą. Ja również nie zamierzałem rozpoczynać żadnej konwersacji, co było dość oczywiste. Głaskałem delikatnie pieska, który jak na razie nie miał jeszcze imienia. Ale naprawdę był słodki. I miał tyle fałdek na swoim ciele, które tylko dodawały mu pewnego rodzaju uroku. No, ale to moje zdanie. Dopiero, gdy samochód się zatrzymał, Tom wysiadł z auta, obszedł je i gdy otworzył drzwi z mojej strony, dostrzegł, że moja twarz jest cała czerwona oraz mokra.
- Co się stało? – zapytał, wyraźnie zmartwiony. Pf… Teraz się nagle przejmuje... Ciekawe czemu tego nie robił, gdy podrywał tamtą laskę, a mnie po całości olał…
- Nic – burknąłem i spuściłem głowę, jednak zaraz została ona dość delikatnie, aczkolwiek stanowczo podniesiona do góry przez palce chłopaka.
- Powiedz mi.
- Ach tak?! Jakoś w schronisku się tak nie przejmowałeś, gdy chodziłem smętnie od klatki do klatki, a ty podrywałeś tę szmatę! – wybuchłem w końcu. I nie. Nie miałem żadnych wyrzutów nazywając ją w ten sposób. – Ja też mam jakieś tam uczucia, wiesz?! Okej, może i nie jesteśmy razem i może nic do mnie nie czujesz, ale mogłeś mi to powiedzieć. A nie pokazywać. Myślałem... – zamyśliłem się i prychnąłem – myślałem jednak, że ten pocałunek dla ciebie coś oznaczał. Że te wszystkie gesty nie są z dupy wzięte, ale jednak się myliłem! Proszę twój pies! A ja wracam do siebie – podałem mu szczeniaczka, który patrzył na mnie tymi swoimi ślepkami, że nie wytrzymałem i wybuchnąłem głośnym płaczem, przytulając czworonoga mocno do siebie.
- Bill... Ja... Ja... Ja po prostu... – dukał, a ja spojrzałem na niego, choć obraz mi się rozmazywał.
- Ty co, hę?! No powiedz! Powiedz Tom, kim ja tak właściwie dla ciebie jestem! Za kogo ty mnie masz?! – wykrzyczałem i patrzyłem na niego wyczekująco.


Tom
Jego słowa wciąż odbijały mi się w głowie niczym echo. Co miałem mu niby powiedzieć? Sam nie wiedziałem. Nie rozumiałem swoich uczuć.
- Odpowiedz! - zażądał głosem nieznoszącym sprzeciwu.
- Nie krzycz na mnie, to po pierwsze - warknąłem, tym samym zaznaczając między nami granicę, która wcześniej się jakoś zatarła... - Zbyt dużo ode mnie wymagasz, a zbyt krótko się znamy. Prosiłem cię o coś, więc nie wiem po co ta cała awantura - wysyczałem, patrząc na niego zły, przez co tylko skulił się w sobie. - Musisz dać mi czas, zrozum... - dodałem już nieco łagodniej, wzdychając na koniec cicho.
- To może pozwolę ci o tym pomyśleć w odosobnieniu - odezwał się słabo, a mi zrobiło się go żal. Spuścił głowę, a jego ciałem wstrząsnął dreszcz. Płakał. Znowu. I to przeze mnie...
- Bill... Przepraszam... - szepnąłem, chcąc go przy tym przytulić, ale odtrącił mnie.
- Daruj sobie! - krzyknął, wierzchem dłoni wycierając jeden ze swoich mokrych policzków. - Idź do tej swojej głupiej cizi, a mi daj święty spokój! - dodał, oddając mi psa, po czym odsunął się ode mnie i odszedł, nie czekając na moje wyjaśnienia, których nawet nie miałem. Nie goniłem go. Bo po co? Nie chciałem go okłamywać, nie wiedząc, co tak naprawdę czuję. Miałem mu szeptać miłe słówka, mydląc mu tym oczy, a gdybym w końcu zrozumiał, że jednak jest dla mnie nikim i znudził mi się, odrzucić go...? Nie... Nie chciałem tego. Nie chciałem go zranić. Musiałem to po prostu przemyśleć. I teraz miałem na to cały niedzielny wieczór.

***

Kiedy znalazłem się w mieszkaniu, nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Byłem totalnie rozdarty wewnętrznie. Jedyne, co byłem w stanie zrobić, to wziąć zimne piwo z lodówki, usiąść przy telewizorze i pić, głaszcząc przy tym mojego pieska, którym miałem teraz opiekować się sam, chociaż totalnie nie wiedziałem, jak mam to robić. Brakowało mi Billa cholernie. Jego ciepła... Ciała, wtulonego w mój bok.
- Ech... - westchnąłem głośno i spojrzałem na szczeniaka. - I co, mały? Jak cię nazwiemy, hm? - zapytałem go, ale on tylko patrzył na mnie swymi małymi i czarnymi jak węgiel ślepkami. W końcu piesek fuknął, zszedł z moich kolan i położył się na kanapie z dala ode mnie. - Ej... No co ty...? - Popatrzyłem się na niego, marszcząc brwi. - Focha masz? - zadałem mu kolejne pytanie, na co zaszczekał. - Brakuje ci Billa...? Bo mi bardzo... - odezwałem się po chwili ciszy. - Na pewno lepiej by się tobą zaopiekował, niż ja... - mruknąłem, ale szczeniak mi już nie odpowiedział, gdyż zasnął. Ja zresztą wkrótce też.

***

Jak zwykle z rana obudziłem się dosyć wcześnie. Nie wiem czemu, ale zawsze miałem tak, że gdy gdzieś miałem iść i to rano, to sam się automatycznie budziłem i nie potrzebowałem dzięki temu żadnego alarmu, budzika, czy czegoś w tym stylu. Jak już otworzyłem oczy, to spostrzegłem, że szczeniaka obok mnie już nie ma, ale zamiast niego, było coś innego.
- Booooooobiiiiik...! - wrzasnąłem, patrząc na prezencik, który znajdował się na mojej ulubionej, skórzanej kanapie. Dopiero po chwili zorientowałem się, jak nazwałem psa. - Bobik? - powtórzyłem, wzruszając ramionami. W sumie... Póki nie miał chrztu (czytajcie: nie skontaktowałem się z Billem), to na razie mogło być. Po chwili przy moich nogach znalazła się zguba. Piesek merdał ogonkiem, jakby był najszczęśliwszym stworzeniem na tej planecie. - No masz się z czego cieszyć! - zwróciłem się do niego. - Naprawdę! Ciekawe, kto to posprząta, hę? - Bobik fuknął tylko i odbiegł znowu w nieznane. Nie miałem czasu za nim gonić. Zrobiłem swoje codzienne czynności przed pracą, zadziwiająco się dzisiaj do niej spiesząc. Musiałem porozmawiać z Billem. Chciałem już go zobaczyć. Przed wyjściem z domu zadzwoniłem jeszcze do sprzątaczki, prosząc ją, by posprzątała i zaopiekowała się moim pieskiem, po czym zabierając swoje rzeczy, zwinąłem się do pracy. Jechałem tak szybko swym samochodem, że o mało co nie miałem wypadku, ale jakoś niespecjalnie się tym przejąłem. Gdy już dotarłem na miejsce, zaparkowałem, wysiadłem z auta i ruszyłem w stronę budynku. Czas do ósmej ciągnął się jak flaki z olejem. Czekałem na dzwonek z niecierpliwością, a kiedy już nastąpił i wszedłem do klasy - zdrętwiałem. Miałem pierwszą lekcję z Billa klasą, ale go nie było...
Jak się później okazało, nie było go cały tydzień, a szukałem go nawet wtedy, kiedy nie miałem z nim lekcji. Martwiłem się. Przez głowę przebiegało mi milion myśli. Nie wiedziałem, co mam począć. Tak bardzo chciałem go zobaczyć... Tak bardzo za nim tęskniłem... W dodatku Bobik dawał mi się we znaki, a przecież miał mi pomagać w opiekowaniu się szczeniakiem...! Pod koniec tygodnia po prostu nie wytrzymałem... Od razu po lekcjach ruszyłem do domu Billa. Dokładnie wiedziałem, gdzie mieszka. Jak już znalazłem się przed drzwiami jego domu, chciałem zawrócić.
- Tom, bądźże mężczyzną! - nakazałem sobie, patrząc się drętwo w drewniane drzwi, które znajdowały się centralnie przed twarzą. Miałem akurat zapukać, ale w tym samym momencie owe drzwi się otworzyły, a przede mną stanął poszukiwany we własnej osobie.
- T-Tom...? - wydukał i jakby pobladł na twarzy.


Bill

Patrzyłem tak na niego z dobre pięć minut i nie odzywałem się. Chciałem akurat wynieść butelkę plastikową do specjalnego pojemnika (No wiecie... recykling, o! Segregacja i tak dalej), gdy... natknąłem się na Toma. Naprawdę zastanawiałem się, po co przyszedł. Przez cały tydzień się mną nie interesował i – bądźmy szczerzy – miał mnie w dupie, a teraz nagle co...?! Samo wypowiedzenie jego imienia przyszło mi z trudem i oczywiście musiałem się zająknąć. Już nie miałem ochoty wyrzucać tej butelki. Odstawiłem ją na szafkę obok i spuściłem wzrok, patrząc na swoje stopy.
- Bill... – powiedział bardzo czule, a ja spojrzałem na niego bardzo niepewnie, przygryzając wargę.
- Wejdź – sam nie wiem, czemu szeptałem, ale było to mimowolne i zupełnie tego nie kontrolowałem. W ogóle, to nie wiedziałem czemu go zaprosiłem. Mógłbym przecież wszystko powiedzieć mu w progu, ale... wolałem jednak zrobić to bardziej... „po ludzku”. Mój... e… nauczyciel, bo inaczej nie mogłem go nazywać, chyba miał dość dobry słuch, bo jednak usłyszał to, co powiedziałem i wszedł, po czym zamknął za sobą drzwi. Jako, że byłem sam, skierowałem swe kroki do salonu i wiedziałem, że Tom podążał za mną.
- Rozgość się – mruknąłem, a jednocześnie na myśl nasunęła mi się chwila, gdy to on kazał czuć mi się u niego jak u siebie. Uhm... Jak wtedy było radośnie... Nieważne... Skoczyłem tylko do kuchni po dwie szklanki z wodą i jedną z nich postawiłem na stole przed kanapą, na której siedział Tom. Może i liczył, że usiądę obok, lecz ja wybrałem fotel naprzeciwko niego. Mijały długie minuty, a ciszy, która zrobiła się już krępująca, nikt nie przerwał.
- Co cię do mnie sprowadza? – zapytałem w końcu, nie mogąc już wytrzymać.
- Nie było cię tydzień w szkole. A ja… ja się martwiłem, Bill – prychnąłem tylko. No patrzcie...! Nagle zaczął się o mnie martwić! A to ci dopiero!
- Już mnie tam nie zobaczysz – odparłem chłodno i ścisnąłem mocniej szklankę w dłoniach.
- Jak to? – zdziwiony? Ups! Jakże mi przykro... No tak, że aż kurwa wcale!
- Tak to. Wyprowadzam się. Do Londynu. Nie było mnie przez tydzień, bo się pakowałem i tak dalej – westchnąłem i odłożyłem szklane naczynie, po czym schowałem twarz w dłoniach. – Tak będzie lepiej… Dla mnie i dla ciebie... Może masz rację... Może z czasem to wszystko by nas przerosło... A jeśli nie wiesz, kim dla ciebie jestem, to może niech tak zostanie, wiesz? Niech zostanie na tym, że jestem twoim uczniem. TYLKO uczniem – powiedziałem dobitnie. Sam siebie okłamywałem i zastanawiałem się, po ilu razach wypowiadane kłamstwo staje się prawdą.
- J...jak to...? Bill... Proszę... – jego głos się załamywał. Nie mogłem bezczynnie tego słuchać. Miałem uczucia, no! Wstałem i usiadłem obok niego, po czym dałem rękę na jego kolano, lekko głaszcząc je kciukiem.
- Tak będzie lepiej. Jeśli chcesz, to mogę pisać do ciebie... Co się u mnie dzieje... I w ogóle... Niech to działa obustronnie…
- Ty nie możesz wyjechać! – krzyknął nagle, a ja cały zdrętwiałem. Nie mogłem się przyzwyczaić do tych jego nagłych wybuchów. Skuliłem się tylko i patrzyłem w jakiś punkt na podłodze. – Bill... No przestań...! Miałeś mi pomagać ze szczeniakiem! Co ja teraz zrobię?! Przecież ja sobie nie poradzę!
- Jakoś przez ten tydzień dałeś radę, bo o ile się nie mylę, to on żyje.
- Ehe...! Dałem radę ze sprzątaczką oraz internetem! Ty nie możesz wyje…
- Tom, kurwa mać! – wybuchnąłem, nie mogąc już tego wytrzymać. Kiedy on się w końcu zorientuje... Kiedy dojdzie do niego to, kim tak właściwie dla mnie się stał i to, że mam uczucia?! – Czemu nie mogę?! Bo co?! Bo TOBIE będzie źle?! A czemu nikt w tym wszystkim nie myśli o mnie?! Owszem, znamy się w chuj mało, ale co z tego?! To jest jakiś pierdolony przelicznik?! Że co, po miesiącu możesz wyznać komuś miłość, po dwóch możesz z nim chodzić, a po roku go pieprzyć, tak?! – prychnąłem i pokręciłem głową. – Pamiętasz swoją pierwszą lekcje z naszą klasą? Jak pierwszy raz się zobaczyliśmy? Pamiętasz, jak podrywałeś tę laskę, może i nieświadomie? Już wtedy czułem tę cholerną zazdrość, choć w ogóle ciebie nie znałem! Ja naprawdę rozumiem, że mogę cię nie pociągać, bądź nie być dla ciebie odpowiedni. Dlatego wyjeżdżam. Bo to nas obu przerasta. Poradzisz sobie. Do tej pory sobie radziłeś, więc dalej tak będzie. Tom... To nie jest niczego koniec, bo nic się nie zaczęło... I nie zacznie – ostatnie zdanie wręcz wyszeptałem, jakby dopiero to do mnie dochodziło. Nic się nie zacznie... Między mną, a Tomem nic nie będzie... Nigdy...
- Zostań... Zostań tutaj dla mnie... Nie możesz być tak daleko – spojrzał na mnie zaszklonymi oczami.

- Dlaczego...? Powiedz mi dlaczego...

piątek, 11 lipca 2014

Odcinek czwarty

Tom

Trochę zaskoczyło mnie pytanie Billa. Było to bardzo... dziwna prośba. Może nie miałbym nic przeciwko, gdyby nie był moim uczniem, ale... I tak dużo się wydarzyło, odkąd
 tylko  znalazłem się w tej szkole. Nie uczyłem nawet tygodnia, a zbliżyłem się tak do tego chłopaka. I to jeszcze w taki sposób. Naprawdę nie rozumiałem swego zachowania. Wiedziałem, że jako nauczyciel, powinienem interesować się tym, co dzieje się u mych uczniów i pomagać im w razie potrzeby, ale nie aż tak...
- Nie wiem, czy powinniśmy rozmawiać na ten temat... - mruknąłem, nie patrząc na niego. - W ogóle takiej sytuacji nie powinno być.
- A... R-rozumiem... - bąknął i odsunął się ode mnie. - To... To ja chyba wrócę na tę ławkę...
- Przestań! Nie wygłupiaj się! Chcę ci pomóc, ale obydwoje wiemy, że z perspektywy innych, nasze zachowanie wyglądałoby trochę dziwacznie, nie uważasz?
- No wiem... - przyznał i spojrzał w końcu na mnie. - Ale nie chcę o tym myśleć.
- Szczerze? Ja też. Więc może po prostu to olejmy i cieszmy się wspaniałym weekendem, który się zaczął. A potem... Po prostu wrócimy do rzeczywistości.
- Czyli potem mam udawać, że się nie znamy...? - spojrzał na mnie z żalem.
- No przy innych, to najlepiej by było, gdyby nie wiedzieli, że przeszliśmy na "ty". Ale... Fajnie by było się czasami spotkać tak poza szkołą i pogadać, no nie? - zapytałem, przyciągając go z powrotem na kanapę, na której zaraz grzecznie usiadł.
- Ja jestem jak najbardziej za! - Pokiwał głową i wyszczerzył się.
- No, to będzie nasza mała tajemnica, dobrze? - spytałem, by się upewnić i spojrzałem na niego spod przymrużonych powiek, by wyglądać groźnie, ale chłopak zamiast się mnie bać, to tylko wybuchnął śmiechem.
- Jasne! - parsknął, nie mogąc powstrzymać śmiechu.
- Aha, ale śmieszne, no naprawdę... - mruknąłem, robiąc wielce obrażoną minę. Gott, zachowywałem się jak jakiś niedorozwinięty... Ale przynajmniej czułem się tak jakoś... lekko! Jakbym znów był dzieckiem, albo nastolatkiem, który nie musi się o nic martwić...
- No ba! - krzyknął, gdy tylko już nieco się uspokoił.
- Pfff... - prychnąłem tylko. - Dobra, to skoro nie chcesz oglądać filmu, ani bajeczki, to co chcesz robić?
- Już ci mówiłem, czego chciałem się dowiedzieć - powiedział cicho, zerkając w moją stronę, jakby bynajmniej się mnie bał.
- Ech... Nie wiem, czy jest co opowiadać...
- Ja i tak chcę wiedzieć. I na pewno jest co opowiadać!
- Ale to ma zostać między nami, dobra?
- No to chyba oczywiste, tak?! - tym razem spojrzał na mnie tak, jakbym naprawdę był niedorozwinięty. Przewróciłem tylko oczami i wstałem z kanapy. - Gdzie idziesz...? - spytał, widząc, że się oddalam.
- No idę po coś do picia, bo jak będę tak gadać, to mi się zrobi sucho w ustach, a ty uśniesz - rzekłem, wyciągając z lodówki dwa piwa. Oczywiście dla młodego to wyjąłem jakieś bezalkoholowe, ale o tym nie musiał wiedzieć. Jak dobrze, że się zaopatrzyłem! Po chwili wróciłem do chłopaka i wręczyłem mu butelkę, na co zrobił wielkie oczy. - No co? Mamy się zachowywać jak kumple? Tak? No. To pij i nie narzekaj.
- Ale...
- Co ale? Nie chcesz?
- Nie! Lubię czasami wypić, ale będzie mi tak... dziwnie... - wyznał, patrząc się na butelkę.
- Już dziwniej chyba być nie może. Najwyżej wyleją mnie z pracy - powiedziałem to ot tak, jakby to mnie w ogóle nie obchodziło.
- Nie zależy ci na tej pracy? - zapytał, podając mi piwo, wskazując przy tym, bym je otworzył.
- Chcę pracować, chociaż w zasadzie, to nie muszę. Bo jak widzisz, na wszystko mnie stać. - Spojrzałem w stronę chłopaka, a on patrzył na mnie, wyczekując, aż będę mówić dalej. - Mój ojciec ma swoją własną firmę i przelewa mi co miesiąc na konto sporą sumkę, chociaż prosiłem go, by przestał mi płacić... Chciałem i nadal chcę się usamodzielnić. Mam w końcu już dwadzieścia pięć lat, skończyłem studia, a że dyrektorka mnie zna, to załatwiła mi pracę w waszej szkole bez zbędnych praktyk i tak dalej... Ale nie wiedziałem, że tak się wszystko zmieniło przez nią... Kiedyś naprawdę było tam fajnie. Nie tak, jak mi opowiadałeś.
- No... Niestety. Odkąd dyrekcja się zmieniła, nie da się żyć. A przynajmniej większość uczniów tak mówi, bo w zasadzie, to ja się uczę tam tylko dwa lata - powiedział, biorąc ode mnie swoją butelkę, z której zaraz upił łyk alkoholu. - A czemu nie chcesz pomocy swojego taty? - dopytywał, na co tylko westchnąłem.
- Bo wciąż ma nadzieje, że będę pracować w jego firmie, ale ja nie chcę. Za dużo wyrzeczeń... Nie chcę o tym mówić...
- Um... Okej... A odpowiesz mi na moje pytanie? - zapytał niepewnie, patrząc na mnie spod swoich długich i gęstych rzęs.
- A dokładnie? - spytałem i sam napiłem się piwa. Coś mi mówiło, że ten chłopak do czegoś zmierza i jest bardzo, ale to baaardzo blisko swego celu.
- No... No wiesz... Czy jesteś g-gejem... - wybełkotał tak cicho, że ledwo go zrozumiałem.
- Dlaczego cię to tak interesuje? - uniosłem pytająco brew.
- Odpowiedz - nalegał.
- A jeśli tak, to co? - zapytałem, odstawiając butelkę na szklany stolik, który stał nieopodal kanapy, na której siedzieliśmy, po czym oparłem się na jej oparcie, obserwując uważnie chłopaka.
- N-nic... - mruknął, odwracając się ode mnie.
- Na pewno? - W odpowiedzi pokiwał mi głową. - A ty? Opowiesz mi coś więcej o sobie?

Bill

Tom wydawał się coś zbyt pewny siebie. I dalej, bydlak, nie opowiedział mi do końca o swej pracy. Po pierwszym piwie, poszło drugie, a potem jeszcze dwa. Tom chyba już był trochę pijany, ale kontaktował bardzo dobrze i w ogóle nie było po nim widać, że wypił tyle. To trzeba było mu przyznać! I mimo, gdy chodziło o równowagę, miał ją delikatnie zachwianą, to nie zachowywał się jak dziecko, które zna tylko "agugu" i nie wie, co się do niego mówi. Mi dawał chyba jakieś gówno, bo nic, ale to nic nie czułem, więc w końcu sam wstałem i przyniosłem sobie dwa, normalne już piwa, z czego zaraz jedno wypiłem.
- Nie powinieneś pić. - Pokręcił głową.
- Ale ty jesteś taki dobry, że przymykasz na to oko - odpowiedziałem i wiedziałem, że odpuścił.
- Miałeś mi opowiedzieć o sobie. I miałeś mi powiedzieć coś jeszcze, pamiętasz? - Cholera, pamięć to on ma! A idź ty, Kaulitz! Westchnąłem i upiłem łyk. Coraz więcej procentów w moim krwiobiegu.
- Nie wiem co -  mruknąłem, kręcąc głową i pochyliłem się, by ukryć twarz w dłoniach. Dopiero po chwili na niego spojrzałem i dostrzegłem, że Tom nie spuszcza ze mnie wzroku. - Moje życie nie jest chyba za bardzo ciekawe... Moi rodzice się rozwodzą, choć do tej pory myślałem, że tworzymy cudowną, szczęśliwą rodzinę. I wiesz, może nie mamy tyle kasy, co ty - rozejrzałem się dookoła, aż w końcu patrzyłem przed siebie pustym wzrokiem - to jednak mieliśmy siebie. A teraz matka przyprowadza do domu jakiegoś fagasa i myśli, że będę mówić do niego "ojczulku". To nie jest w porządku, a ja się czuję dość oszukany. Jakbym brał udział w jakiejś sztuce, nie wiedząc do końca kogo gram. Nie wiedząc, co dzieje się dookoła, a oni to idealnie ukrywali. W szkole, to też różnie, jeśli chodzi o oceny. Problemu ze zdaniem nie mam, ale orłem to też nie jestem, prawda? Co do znajomych, to mam jednego przyjaciela i to nie w szkole. Bardziej wytykają mnie palcami i wyzywają od pedałów i bab, niż chcą ze mną normalnie pogadać. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że ja nic im nie zrobiłem, rozumiesz? - Spojrzałem na niego smutnym wzorkiem, a oczy mi się zaszkliły, choć wcale tego nie planowałem! - Czasami to wszystko mnie dobija. Bo widzisz... Spójrz kiedyś na miasto z wysoka. Te wszystkie błyszczące światła. Swoją drogą, to tylko iluzja... One wcale nie błyszczą, tylko stale świecą, wiesz? - Uśmiechnąłem się delikatnie. - Jest tyle ludzi i każdy jest od siebie uzależniony. To kłamstwo, gdy ludzie mówią, że lubią samotność. Owszem, przez miesiąc, dwa. Ale potem co? Fiksują, bo nawet nie mają się komu zwierzyć. Potem trafiają do psychiatryka, albo popełniają samobójstwo. A co do mojej orientacji... To sam nie wiem, czy jestem bardziej bi, czy może w ogóle homo... Hetero na pewno nie. Nigdy nie byłem jakimś typem podrywacza. Nie potrafię podejść do dziewczyny i udawać nie wiadomo jak wielkiego macho. To nie mój typ. By z kimś być tak naprawdę, to potrzebuję najpierw tego kogoś poznać. Muszę zdobyć jego zaufanie i ktoś musi zdobyć moje. Czasami niektórym wychodzi to aż za łatwo... - Tak, Tom! Mam ciebie na myśli! - Poza tym w TYCH sprawach jestem dość staroświecki. Lubię się... bawić w te wszystkie romantyczne rzeczy. Kręci mnie to po prostu. - Wzruszyłem ramionami i zamyśliłem się. - To tak mniej więcej o mnie.  - Oczywiście przemilczałem to, co czuję do niego. A raczej to, jak na mnie działa, no bo na debila, to ja wychodzić nie chcę i nie zamierzam!
- Więc mógłbyś być z chłopakiem? - zapytał, a w jego oczach widziałem dwie iskierki.
- Związek, to związek. Byleby być w nim szczęśliwym. Nieważne z kim. Liczy się szczęście i miłość.
- Dokładnie! - Podniósł puszkę z piwem jakby wznosił toast i upił spory łyk.
- A co do tych pieniędzy... Skoro chcesz się usamodzielnić, to czemu przyjmujesz te pieniądze? - zapytałem zaciekawiony. Przecież nie musi wcale z nich korzystać!
- Widzisz... Mój ojciec jest dość uparty. Bardziej w dobrym tego słowa znaczeniu. Zresztą... Ja chyba odziedziczyłem to po nim. Troszczy się mimo wszystko o mnie i chce dla mnie jak najlepiej. Na początku oczywiście, że się buntowałem. Odsyłałem mu te pieniądze z powrotem. Ale wiesz, jaki był skutek? Taki, że następnego miesiąca miałem to, co mi przysyłał normalnie, plus to, co mu odesłałem. To było jak walka z wiatrakami. Z góry byłem skazany na przegraną. I kiedy kolejne zera przybywały na moim koncie, to stwierdziłem, że i tak tego nie zatrzymam, więc czemu mam z tego nie skorzystać i sobie trochę pomóc? - Wzruszył ramionami i w sumie, to miał racje. Głupi by był, gdyby nic z tym nie robił. Jakby żył w jakiejś biedzie, jak miał tyle zer na koncie.
- Czemu wolisz być nauczycielem, niż szefem firmy? Miałbyś reputacje i w ogóle.
- Reputację mam bez tego. Mam ją przez same swoje nazwisko. Poza tym... Mam brać na siebie te wszystkie wyrzeczenia? Ja po prostu nie mógłbym być tym szefem, bo... Widzisz... To taka tradycja rodzinna, którą ja na pewno nie będę kontynuować. Na szczęście mam brata, więc firma nie upadnie, ani nikt obcy jej nie przejmie. Wiesz... Chodzi o to, że z pokolenia na pokolenie, synowie przejmują firmę, rozumiesz? - Kiwnąłem tylko głową na znak, że tak. - A ja? Nie będę mieć żony. Więc
jednocześnie o dziecko będzie trudniej. A Andreas, bo tak się właśnie mój brat nazywa, na pewno będzie się dobrze sprawować na tej funkcji. Wiem to. Mamy w sumie bardzo dobre stosunki.
***
Siedziałem na Toma kolanach i śmiałem się tak głośno, jak głośno tylko potrafiłem. Nie do końca pamiętam, jak się tam znalazłem, ale to nie było ważne.
- Naprawdę tak było! - mówił Tom, a ja klepałem już się dłonią po udzie. Nie mogłem wytrzymać, a brzuch to już mnie zaczął boleć przez ten śmiech! - Ja mówię do niej: "Przepraszam, ale coś pani cieknie po nodze.", a ona: "To, że nazywa się pan Kaulitz, to nie oznacza, że na sam pana widok, jestem podniecona.", a ja na to:"Nie, to oznacza, że dostała pani okres!" - Ledwo powiedział i wybuchł śmiechem. Boże, co za człowiek! Jakie on miał historie! Co jedna to śmieszniejsza! Oparłem głowę na jego ramieniu i rechotałem się.
- Nie wierzę!
- Przysięgam! A potem ona patrzy na nogę, no nie? A jej twarz taka czerwona! Ja już przygryzam wargę, by tam śmiechem nie wybuchnąć, wyjmuję z kieszeni chusteczkę i pytam się, czy może będzie potrzebna, to uciekła! A ja już wtedy nie wytrzymałem i z dobre pół godziny się śmiałem!
***
Leżałem na Tomie i patrzyłem w telewizor. Na zmieniające się obrazy. Chyba jakaś komedia...? Sam nie miałem pojęcia! Ale było mi tak przyjemnie... Toma dłoń gładziła delikatnie moje plecy, a ja czułem stado dreszczy przechodzących przez moje ciało.
- A wiesz, że kiedyś miałem narzeczoną? - Uniosłem głowę i spojrzałem na niego. Zaskoczył mnie i to cholernie, a w okolicy serca poczułem coś dziwnego. Jakby... zazdrość? Gniew? Smutek?
- Naprawdę? - zapytałem niby to od niechcenia.
- Naprawdę. Byliśmy zaręczeni, ale do ślubu nie doszło. W sumie, to cieszę się z tego powodu. Obciągała każdemu na lewo i prawo. A ja byłem ślepy. W końcu poznała kogoś, w kim się "zakochała". Wiesz, to się nazywa... zakochanie od pierwszego obciągnięcia, o! - zaśmiał się, a ja mu wtórowałem. - Miała na tyle honoru, by oddać mi pierścionek, a nie opierdolić go i mieć z tego jeszcze kasę. Tutaj zachowała się jakby nie patrzeć z klasą. Ale jeśli mam być szczery, to z czasem przestała mnie po prostu podniecać. Zaczęli mnie podniecać chłopcy - wyznał.
- Tom? - Poczułem w tym cholernym momencie przypływ cholernej adrenaliny i nie czułem żadnych cholernych barier, ani cholernego wstydu.
- Tak?
- A gdybym ja się postarał, to mógłbym cię podniecać? - zapytałem wprost i patrzyłem prosto w jego czekoladowe oczy. Jego dłoń wślizgnęła się pod moją koszulkę i dalej gładziła moje plecy. Tylko tym razem jego skóra dotykała bezpośrednio mojej skóry.
- A może już mnie podniecasz? - Ujął drugą dłonią mój podbródek i bardzo delikatnie musnął moje usta. Miał je tak miękkie. Cholernie miękkie. Sama słodycz. Tom w końcu wpił się w moje usta. Nasze języki wirowały we wspólnym tańcu namiętności. Mruknąłem przeciągle wprost do jego ust. Dopiero, gdy nie mogłem już złapać powietrza, odsunąłem się od niego i spojrzałem głęboko w jego oczy, w których były ogniki. Przytuliłem policzek do jego piersi i wsłuchując się w jego bicie serca oraz oddech, zasnąłem. Z nadzieją, że rano będzie pamiętać...


Tom

Kiedy się obudziłem, jedyne, co czułem, to cholerny ból głowy, który wręcz rozsadzał mą czaszkę. Nie miałem pojęcia, która jest godzina i co robi Bill, wtulony w moje ramiona. W ogóle to nie za wiele pamiętałem ze wczorajszego wieczoru i miałem tylko cichą nadzieję, że nic głupiego nie zrobiłem. Jednak jak na razie, to nie miałem siły, by o tym myśleć. Wstałem powoli, wyplątując się delikatnie z objęć chłopaka i ruszyłem w stronę kuchni. Myślałem, że łeb to mi po prostu pęknie! Gdy byłem już w
kuchni, zacząłem przeszukiwać szafki, robiąc przy tym sporo hałasu.
- Cholera - warknąłem do siebie, gdy kolejne pudełeczko lekarstw opadło z łoskotem na podłogę.
- Co się dzieje...? - do moich uszu dobiegł zaspany i wręcz cierpiętniczy głos mojego towarzysza, który nagle znalazł się w tymże pomieszczeniu.
- Nic, nic. Czemu nie śpisz? - spytałem, znajdując w tym samym momencie leki, których szukałem. - Mam! - ucieszyłem się.
- Głowa mnie boli - nie odpowiedział na moje pytanie i podszedł do mnie. - Co tam trzymasz? - zadał pytanie i oblizał wargi. Zerknąłem na niego, a na ten widok aż zaschło mi w ustach i wtedy nastąpił mały przebłysk mojej świadomości.
- O kurwa... - przekląłem, bo tylko to jedno słowo cisnęło mi się na usta. Chłopak patrzył na mnie niezrozumiale, jednak zaraz oderwał ode mnie wzrok i sięgnął po szklankę z suszarki, by nalać sobie do niej zimnej wody z kranu i napić się.
- Tom, masz jakieś prochy? Głooowa mnie boli... - jęknął, jak już odstawił naczynie na bok.
- T-tak - zająknąłem się, podając mu to, co trzymałem w dłoni. Nie byłem w stanie logicznie myśleć i wiedziałem, że muszę zapytać Billa, czy pamięta to, co stało się wczoraj. Zaczynałem mieć cholerne wyrzuty sumienia... - Bill - powiedziałem jego imię, mając nadzieję, że tym zwrócę na siebie jego uwagę.
- Hm? - mruknął tylko, wyciskając jedną tabletki z saszetki, którą zaraz też połknął.
- Pamiętasz... Pamiętasz, co się wczoraj wydarzyło?
- Co masz na myśli...? - zapytał, spoglądając ponownie w moją stronę niepewnie. Cholera...! Pamiętał i to doskonale! Wiedziałem...!
- Wiesz... - westchnąłem, odwracając wzrok. Teraz nawet ból głowy nie był taki uporczywy, jak wszystkie wspomnienia z wczoraj wróciły. Już wolałbym mieć pieprzoną amnezję...
- Żałujesz, że tak się stało...? - Słysząc w jego głosie ten żal, nie byłem w stanie na niego spojrzeć, a co dopiero odpowiedzieć... - Tak...?
- Nie o to chodzi... - Pokręciłem głową, wciąż patrząc wszędzie, byleby nie na niego.
- A o co...? - nalegał na mą odpowiedź.
- O to, że jesteś moim uczniem i będę mieć przez to problemy. Jesteś nieletni. W dodatku ile my się znamy? Całe nic. Nic o mnie nie wiesz.
- Za rok kończę osiemnastkę, a wczoraj wystarczająco dużo się o tobie dowiedziałem - bronił się.
- To za mało - odparłem.
- Nie. Czasami wystarczy spędzić kilka godzin z jakąś osobą, by wiedzieć, że to właśnie ta jedyna. By się zakochać... - wyszeptał. - Ale skoro uważasz właśnie tak, a nie inaczej, to przepraszam i po prostu zapomnij o tym - zakończył swą wypowiedź i wyszedł z kuchni, a zaraz usłyszałem trzask zamykanych drzwi. Dopiero po chwili zreflektowałem się, że wyszedł z mojego mieszkania, więc czym prędzej wyleciałem, tak, jak stałem na zewnątrz, jednak nim zdążyłem dobiec do windy, ta się zamknęła.
Musiałem zbiegać po schodach, by go złapać. Musiałem zbiegać aż z jedenastego piętra! Jedenastego! Rozumiecie?! Byłem chyba szalony, że to robiłem, albo po prostu ten chłopak musiał mieć naprawdę w sobie coś wyjątkowego, skoro leciałem za nim jak na złamanie karku! Jak już cudem dotarłem na sam dół, to myślałem, że padnę tam! No normalnie koszmar! A jak spojrzałem na windę, to myślałem, że się poważnie wkurwię, wyjdę z siebie i stanę obok! Billa tam nie było i zamiast niego, wchodziła jakaś
starsza pani. Spojrzałem w stronę wyjścia i wtedy zobaczyłem dobrze znaną mi już sylwetkę czarnowłosego chłopaka.
- Bill, poczekaj! - zawołałem za nim, ale był za daleko, by mnie usłyszeć, więc zacząłem znowu biec. Oczywiście nie raczył nawet się obejrzeć i musiałem potem za nim lecieć po tym cholernym chodniku w samych skarpetkach! Pewnie wyglądałem jak jakiś debil. Nieogolony, nie do końca ubrany... Pewnie wzięli mnie za jakiegoś żebraka... Ale co tam...! Najważniejsze było to, bym złapał Billa. Chciałem z nim wszystko sobie wyjaśnić. - Biiiiiiilllll...! - krzyczałem za nim dalej. No inni się odwracali, ale on nie! No albo udaje, albo nagle ogłuchł! Jednak jakimś cudem udało mi się w końcu do niego dobiec ostatkami sił. Złapałem go za ramię i odwróciłem go w swoją stronę. - Bi-Bill... Weź... Uh... Poczekaj... - bełkotałem, próbując nabrać powietrza do płuc, ale gdy spojrzałem w końcu na twarz chłopaka, okazało się, że to dziewczyna! I jeszcze jak na mnie patrzyła! - O matko...! Przepraszam...!
- Nic się nie stało - odparła na moje przeprosiny i uśmiechnęła się miło.
- Tom...? - usłyszałem głos za sobą. Tak dobrze znany mi głos... Spojrzałem w stronę z której dobiegał i zobaczyłem go. Patrzył na mnie mokrymi od łez oczami, cały zasmarkany. Odsunąłem się automatycznie od dziewczyny, z którą go pomyliłem, zupełnie o niej zapominając i podszedłem do niego.
- Nie uciekaj więcej... - poprosiłem, przyciągając młodego do siebie i przytulając z całych sił. Zupełnie nie rozumiałem uczuć, które się we mnie rodziły, odkąd go tylko zobaczyłem, ale to było naprawdę coś silnego, skoro biegłem za nim tyle czasu, opowiadałem mu o sobie, zaufałem, a teraz tuliłem do siebie, niczym najcenniejszy klejnot, praktycznie będąc nagi, ale to naprawdę teraz się nie liczyło. Liczył się tylko on. I to, że mogłem trzymać go w swych ramionach.